Był strach. Z opozycją spotykaliśmy się w konspiracji. (...) Ambasador dyktatorskiego kraju skarży się na europarlamentarzystów? To brzmi jak absurd. Szczerze? Mało mnie to interesuje – oznajmił europoseł PiS. Jak przyznał w rozmowie z Wirtualną Polską, nie była to oficjalna reprezentacja PE.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Wizyta Ryszarda Czarneckiego na Malediwach sprawiła, że o europośle PiS znów stało się głośno w światowych mediach. Polityk PiS doprowadził do wściekłości ambasadora tego kraju przy UE. Złożył on na Czarneckiego innych eurodeputowanych skargę do szefa Parlamentu Europejskiego. Jak tłumaczy europoseł PiS w rozmowie z Wirtualną Polską, chciał potępić dyktaturę i udzielić wsparcia opozycji.
Dyplomata z Malediwów twierdzi, że Czarnecki posługiwał się wizą turystyczną. Miał prowadzić polityczne śledztwo ws. wyborów, które odbędą się tam 23 września. Posłowie polecieli wspierać tam opozycję. Czarnecki wyjaśniał na łamach "Politico", że nigdy publicznie nie powiedział, że jest na Malediwach jako oficjalny przedstawiciel PE.
Fakty są takie – mówi Czarnecki – że "Parlament Europejski w marcu w rezolucji ostro potępił rząd Malediwów za dyktatorskie rządy, za więzienia, do których zamykani są przedstawiciele opozycji - również były prezydent tego kraju - oraz za ograniczanie demokracji i praw człowieka".
Zdaniem Czarneckiego na Malediwy pojechali przedstawiciele wszystkich najważniejszych frakcji w PE, a na czele kilkuosobowej grupy stał deputowany Tomasz Zdechowsky, który był sprawozdawcą rezolucji potępiającej malediwski rząd. Jak ujawnia Czarnecki, Zdechowsky przekroczył granicę na paszporcie prywatnym, podczas gdy on sam posłużył się paszportem dyplomatycznym.