Nigdy w życiu nie myślałem, że wystąpię w castingu na statystę/epizodystę w filmie o królu disco polo. Tak samo nie spodziewałem się, że w sobotę przyjdzie mi spędzić kilkadziesiąt minut z prawdziwym sobowtórem Zenona Martyniuka. I pomyśleć, że to wszystko zdarzyło się tego samego dnia.
Pierwszą rzeczą, która uderzyła mnie, gdy przyjechaliśmy na miejsce, była frekwencja. Wyjeżdżając rano z Warszawy, byłem przekonany, że do castingu przystąpi tłum fanów Akcentu - oszalałych przez oczy zielone facetów ze swoimi uroczymi partnerkami. Tymczasem pod hotelem Unibus w Bielsku Podlaskim było maksymalnie 10 osób, w tym ochroniarz, który wpuszczał uczestników na plac przy budynku.
Bramkarz pokierował nas do stolików osłoniętych parasolami Żubra, gdzie nieliczni castingowicze wypełniali karty zgłoszeń. Garstką uczestników dyrygowała młoda dziewczyna w przeciwsłonecznych lustrzankach. – Proszę usiąść tutaj i wypełnić kartę – wskazała mi miejsce. – Poczekamy aż wyjdzie poprzednia grupa i pójdziecie się pięknie zaprezentować, słoneczka – powiedziała.
Uczestników, łącznie ze mną, było sześcioro. Wszyscy nerwowo dreptali z nogi na nogę lub zagadywali innych, by rozładować stres. No prawie wszyscy, ponieważ na uboczu siedział jeszcze jeden gość, który wyglądał tak, jakby przyjście na ten casting było dla niego wypełnieniem jakiejś tajemnej przepowiedni z dnia urodzin. Tak poznałem sobowtóra Zenka Martyniuka - Waldemara Kaczmarczyka.
– Nie, nigdy wcześniej nie byłem. To mój pierwszy raz na castingu – powiedział Kaczmarczyk. – Zobaczymy, co z tego będzie.
Pozostałymi uczestnikami byli kobieta w średnim wieku, licealista i dwie miejscowe dziewczyny. W ich rozmowach miłość do Akcentu przeplatała się z pragnieniem występu w filmie i marzeniami o sławie.
– Dlaczego chcesz wziąć udział w tym castingu? – zapytałem licealistę.
– Uznałem, że to jest klucz do jakiegoś sukcesu. Uczę się tu w teatrze – odpowiedział.
– To tu w Bielsku jest jakiś teatr?
– Nie tu, w Białymstoku. Jeżdżę tam na zajęcia w weekendy – dodał. – Uważam, że powinienem się w tym realizować, chodzi mi też o zbieranie doświadczeń. Nigdy na żadnym castingu nie byłem, jestem ciekaw, jak to wygląda. Mam nadzieję, że będzie całkiem przyjemnie. W ogóle to myślałem, że będzie więcej osób – rzucił na koniec.
Staliśmy pod żółtą ścianą, każdy kilka metrów od siebie. Czekaliśmy aż z hotelu wyjdzie poprzednia grupa, bo wtedy my mieliśmy dostać swoje szanse. Kaczmarczyk palił papierosa, ktoś inny fałszował "Przez twe oczy zielone". Przyglądałem się dziennikarzowi, rozmawiającemu z kobietą w średnim wieku - uczestniczką castingu. Widać było, że cieszy ją zainteresowanie redaktora.
Po kilkunastu minutach zza rogu hotelu wyłoniła się grupa prowadzona przez panią Julię*. Kobieta podeszła do nas, dowiedzieliśmy się, że będziemy musieli krótko zaprezentować się przed kamerą. Ruszyliśmy do budynku, każdy z kartą zgłoszeń w swojej dłoni. Dziennikarz dołączył do nas.
"Dwa szybkie zdjęcia i po wszystkim"
– Jak wam pewnie wiadomo, jesteśmy na castingu do filmu o Zenku. Waszym zadaniem będzie podejść do mnie i odebrać numerek, a następnie stanąć przed kamerą, przedstawić się i powiedzieć, dlaczego chcecie wystąpić w filmie. Potem obracacie się jednym i drugim profilem, dwa szybkie zdjęcia i po wszystkim. Pierwsza jest pani Magda* – pani Julia zaprosiła pierwszą uczestniczkę.
Casting odbywał się w niewielkiej sali konferencyjnej. Na środku pomieszczenia postawiono lustrzankę na statywie, obsługiwaną przez operatora. Pani Magda to blondynka w średnim wieku, jej miła twarz budzi zaufanie. W duchu cieszyłem się, że to nie ja otwieram przesłuchanie do tej absurdalnej produkcji.
– Dzień dobry, nazywam się Magda i przyjechałam z Hajnówki. Biorę udział w castingu, ponieważ uważam, że jeśli się czegoś w życiu pragnie, trzeba po to sięgać. Ograniczenia są tylko w naszych głowach, zatem pokonujmy je. Dlatego jestem tutaj – zaprezentowała się pierwsza uczestniczka.
Po pani Magdzie na środku salki stanął licealista, z którym wcześniej rozmawiałem. W swojej prezentacji przed kamerą w zasadzie powtórzył to samo, co powiedział mi kilkanaście minut przed castingiem.
– Teraz pan Kamil. Proszę wziąć numerek i podejść tutaj – pani Julia wskazała mi miejsce.
Denerwowałem się. Serio, czułem jak moje serce przyspieszyło, dłonie zaczęły się lekko trząść. Nie miałem kiedy przyzwyczaić się do spoglądania w oko obiektywu. No, ale trzeba było coś z siebie wykrztusić.
– Cześć! Nazywam się Kamil Rakosza, przyjechałem z Warszawy. Chciałbym wystąpić w filmie, ponieważ świat kinematografii zawsze był dla mnie nieodkrytą przygodą.
Co za drewno. W tej chwili poczułem, że przy takich zdolnościach autoprezentacji, odpadłbym nawet w castingu do filmu z własnej komunii.
Gwiazda
– Dzień dobry, nazywam się Waldemar Kaczmarczyk, pochodzę z Brwinowa. Przyjechałem na casting, ponieważ bardzo chciałbym wystąpić w filmie z panem Zenonem – powiedział sobowtór Zenka.
Nawet jeśli Kaczmarczyk nie dostanie roli, już udało mu się zdobyć rozgłos. Przez nadzwyczajne podobieństwo do lidera Akcentu, piszą o nim ogólnopolskie tabloidy. "Super Express" nazywa go "prawdziwym odkryciem" i puszcza oko do twórców filmu, pytając, czy sobowtór Zenka stanowi zagrożenie dla Antka Królikowskiego. Według doniesień brukowców to właśnie Królikowski ma wcielić się w postać króla disco-polo.
– Z profilu to wygląda pan całkiem jak Zenek – powiedziałem.
– Serio? No to dobrze, jak tak mówisz. Może to jest ta moja szansa – śmiał się Kaczmarczyk.
Choć teraz cała Polska mówi o sobowtórze króla disco polo, na sobotnim castingu zabłysnęła jeszcze inna gwiazda. Sandra* była ubrana cała na różowo, tylko białe trampki odróżniały się kolorem od reszty jej ciuchów. Pewnym krokiem wyszła na środek sali.
– Nazywam się Sandra, jestem z Bielska i pracuję na stacji paliw. Powinnam zagrać w tym filmie, ponieważ mój kierownik mówi, że jestem gwiazdą, a gwiazda musi błyszczeć. Poza tym lubię batony "Bajeczny", tak jak Zenek – czuć było, że przećwiczyła to przed lustrem.
Po chwili Sandra musiała jednak powtórzyć swoje show, ponieważ za pierwszym razem nie udało jej się właściwie zaprezentować prawego profilu. Kiedy "gwieździe" udało się już zabłysnąć, przyszła kolej na ostatnią dziewczynę, dla której występ w filmie miałby być odkreśleniem jednego z jej listy marzeń, liczącej 20 punktów.
– To wszystko, dziękuję wam za udział – powiedziała pani Julia.
"Chociaż w gazecie"
Z sali wyszliśmy na korytarz i zeszliśmy schodami przed budynek. Schodząc, słyszałem jeszcze urywki rozmów uczestników castingu. – Muszę się dostać, w końcu na panieńskie mam Martyniuk – śmiała się jedna z kobiet.
Dziennikarz, który przez cały czas nam towarzyszył, zapraszał poszczególne osoby na krótkie wywiady. Uczestnicy przysiadywali pod parasolami przed hotelem Unibus i odpowiadali na zadawane pytania. Kaczmarczyk minął mnie i poszedł w kierunku redaktora i jego rozmówców.
– Zrobi mi Pan zdjęcie, co? Jak się do filmu nie dostanę, to chociaż w gazecie będę – rzucił.
I trzeba przyznać, że to jedno mu się akurat udało.