"W kropki kończące jego zdania nie można wbić nawet szpilki" – tak o Marcinie Wisze powiedziało literackie gremium, które przyznało mu Literacką Nagrodę Nike. Z zawodu jest grafikiem, ale
tak samo sprawnie jak ołówkiem włada też piórem. Skąd wziął się człowiek, który zachwycił Polskę króciutką, ale bardzo osobistą książką o rzeczach pozostawionych po śmierci przez jego matkę?
– Potrafi pokazać rzeczywistość od podszewki i pokazuje to tak, że my, czytelnicy z różnych pokoleń, odnajdujemy tu własne emocje – tak przewodniczący jury Marek Zaleski uzasadniał przyznanie nagrody za najlepszą książkę roku Wisze na 22. gali rozdania tych najważniejszych nagród literackich w Polsce.
– Nagradzamy pisarza, który z trudnościami radzi sobie jak mało kto: pisze o czułości, której na co dzień się wstydzimy, i robi to w taki sposób, że wstydzić się nie ma za co – dodał Zaleski, opisując "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" (które można przeczytać dzięki Kulturze Na Widoku).
Sam laureat Nike oraz plebiscytu czytelników "Gazety Wyborczej” w niedzielę się nie wstydził. Emocji. – Literatura to rozmowa. To wspaniałe otrzymać od czytelników taką odpowiedź. To tak jakby ktoś powiedział: rozumiem, co chciałeś powiedzieć, przeżyłem coś podobnego. To nagroda za pisanie, które jest zawsze żmudne i samotne – mówił Marcin Wicha.
Nagrodzony nie zapomniał też o tych, którzy często znikają w cieniu pisarzy. – Jeżeli cokolwiek wiem na temat pisania, jeżeli cokolwiek umiem, to właściwie wszystkiego tego, co naprawdę ważne, nauczyłem się od grafików i od drukarzy, amatorskich i zawodowych i od ludzi, którzy zajmują się książką jako przedmiotem – ciągnął.
Autor "Rzeczy, których nie wyrzuciłem", pięknej książki o umieraniu i życiu po śmierci rodzica, nie tylko bowiem pisze.
Życie w domu architekta
Kim jest Wicha? Po pierwsze grafikiem, po drugie pisarzem. Urodził się w 1972 r. w Warszawie, a jego dzieciństwo upłynęło pod znakiem estetyki i designu. Wszystko to dzięki jego ojcu, architektowi i urbaniście Piotrowi Wisze.
"Mało jest architektów i urbanistów, u których wielkiemu talentowi towarzyszy racjonalizm i pasja społeczna, a elegancji rozwiązań – dążenie do jasnego, bezkompromisowego zrealizowania idei. Takim twórca był Piotr Wicha. Swój zawód traktował jednocześnie jako misję. Pasjonowała go budowa miast, a przede wszystkim miejsc, w których przebywać i mieszkać będą ludzie” – czytamy we wspomnieniu zmarłego w 2006 r. Wichy na stronie internetowej Izby Architektów Polskich.
Jego syn mówi wprost: – Byliśmy wizualnymi amiszami.
Ojciec uważał, że lepiej mieć stół na kobyłkach zrobiony z deski kreślarskiej, niż kupować mebel, który mu się nie podoba. Nie zgadzał się na kapcie, więc nosiliśmy drewniaki – odrzuty z eksportu do Szwecji, co narażało nas na konflikt z sąsiadami, bo stukały w podłogę – opowiadał o dorastaniu w domu architekta i estety w wywiadzie dla "Magazynu Świątecznego” "Gazety Wyborczej” w listopadzie 2015 r.
O ojcu Wicha pisał zresztą w swojej pierwszej książce dla dorosłego czytelnika (wcześniej pisał dla dzieci) "Jak przestałem kochać design” z 2015 r. Głowa rodziny nie chce w domu puf i obowiązkowych w PRL-owskiej rzeczywistości meblościanek. Piotr Wicha chce bowiem z tym PRL-em walczyć, tak jak umie, czyli przez estetykę.
– Zmarnowałem dzieciństwo i młodość. Nie słuchałem Stonesów ani Depeche Mode. Moimi rockmanami byli graficy – wyznaje Marcin Wicha w książce.
Nie ukrywa też, że się buntował i kłócił z rodzicami prawie non stop. Ale kto nie?
Żeby nie stać się gadułą
Mimo że Wicha "przestał kochać design”, to jest on jego pasją i życiem od lat młodzieńczych. Syn architekta postanowił więc zostać grafikiem. Pierwszą lekcję zawodu otrzymał już jednak, kiedy próbował dostać się na warszawską Akademię Sztuk Pięknych.
– Namalowałem kolorowe martwe natury i zaniosłem do Teresy Pągowskiej [malarki i profesor sztuk plastycznych zmarłej w 2007 r. – red.]. Spodobały się jej. Powiedziała, żeby dalej malować i przyjść za miesiąc. Więc – kompletnie uskrzydlony – poleciałem malować, pamiętam, że zabrałem się za taki druciany koszyk z Ikei z jakimiś owocami w środku, wszystkie te druciki, jeden po drugim odrobiłem cienkim pędzelkiem. Super – wspominał.
I kontynuował: "Potem to zaniosłem do obejrzenia Pągowskiej, a ona spojrzała i powiedziała ze smutkiem: »Marcinie, stałeś się gadułą«. Na Akademię w końcu mnie nie przyjęli, ale przynajmniej coś mi zostało jako ostrzeżenie na przyszłość. Żeby nie stać się gadułą.
Wicha projektuje okładki, plakaty i loga, ilustruje, przez kilka lat publikował rysunkowe komentarze do rzeczywistości w "Tygodniku Powszechnym”. Oprócz tego składa i łamie książki, a w 2004 r. razem z grafikiem Tomaszem Fryczem założył biuro projektowe Frycz i Wicha z siedzibą przy ulicy Osowskiej w Warszawie.
Estetyka jest dla niego najważniejsza. To widać. Wystarczy wejść na stronę internetową jego pracowni. Minimalizm i biel strony kontrastują z zaprojektowanymi przez duet grafików okładkami i plakatami, plamami koloru. Pozornie niedbały, jakby odręczny napis na jasnym tle, litery porozrzucane po całej stronie, czarny zawijas na żółtym polu. W projektach Frycza i Wichy nie ma nic zbędnego, nie ma patosu, przepychu.
Krótko i dosadnie
Podobnie zresztą jest w pisarstwie Wichy. Grafik ma też bowiem wyraźną smykałkę do słowa pisanego: jego teksty są dosadne, osobiste, ironiczne, ocierające się o filozoficzny traktat, reportaż i biografię.
Eseje i felietony pisał dla "Autoportretu”, "Literatury na Świecie”, "Tygodnika Powszechnego”, "Gazety Wyborczej” i "Charakterów”.
Jeśli chodzi o książki to na początku były… dzieci (które Wicha sam zresztą posiada). Zadebiutował w 2011 r. "Klarą: proszę tego nie czytać”, książką o 9-latce, która lubi pizzę, marzy o golden retrieverze (lecz nie może mieć z powodu alergii młodszego brata) i pisze w swoim pamiętniku o szkole, rodzinie oraz kolegach i koleżankach.
Klara powróciła w książce "Klara. Słowo na „szy”, a Wicha napisał jeszcze (i zilustrował) "Łysola i Strusia: Lekcje niegrzeczności”, "Bolka i Lolka: genialnych detektywów” i "Niezwykłą historię Sebastian Van Pirka”.
– Książki dla dzieci też bardziej wynikały z obserwacji niż z wyobraźni – mówił Wicha w "Polityce” pytany o różnice między pisaniem dla dorosłych i dzieci.
– O tej chwili, kiedy wysyłasz dzieciaka do przedszkola czy szkoły – i razem odkrywacie, że zewnętrzny świat ma swoje zasady, czasem inne niż w domu. Niektóre fajne, inne mniej. Często mniej. Trzeba to sobie jakoś układać – dodał.
Układanie rzeczy, układanie wspomnień
Jego pierwszą książką dla dorosłych był "Jak przestałem kochać design”, w której – jak opisuje to wydawnictwo Karakter – Marcin Wicha "pokazuje, że design nie jest tak niewinny, jak by się mogło zdawać”, a w obrazkach z kalejdoskopu przegląda się "estetyczne oblicze Polski ostatnich czterdziestu lat”.
Jednak głośno o Wisze zrobiło się dzięki "Rzeczom, których nie wyrzuciłem”. Książka z okładką, na której w stylu tego warszawskiego grafika widnieje tylko jego imię i nazwisko (czarne) oraz tytuł (niebieski) z uciętą literką "m” ("bo jest też książka o niemieszczeniu się w słowach i w życiu, o niedopasowaniach rodzinnych”, pisała Justyna Sobolewska w recenzji w "Polityce”), trafiła na półki księgarń w maju 2017 r.
Autor opisuje w nagrodzonej Nike książce porządkowanie po śmierci matki pozostawionych przez nią rzeczy. "Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady”, pisze Wicha w :Rzeczach, których nie wyrzuciłem”.
Każda książka, bibelota, fragment garderoby niosą ze sobą wspomnienie, opowieść o tej twardej kobiecie, która żyła według swoich zasad i nie szła na kompromisy. Porządkując rzeczy, Wicha porządkuje wspomnienia, słowa, próbuje się odnaleźć w rzeczywistości po śmierci rodziców.
– Co mama powiedziałaby na tę książkę? Kilka osób, które ją znały, powiedziało mi, że najpierw byłaby wściekła, a potem by się ucieszyła – wyznał autor, odbierając w niedzielę nagrodę Nike.
To zresztą nie jedyne wyróżnienie za tę intymne obrazki z przeszłości i teraźniejszości, w których Wicha udowadnia, że potrafi operować słowem, tak jak ołówkiem. "Rzeczy, których nie wyrzuciłem” zostały też nagrodzone Paszportem "Polityki” czy Nagrodą Literacką im. Witolda Gombrowicza.
Nic dziwnego. Książek takich, jak ta, jest mało. Wicha pisze oszczędnie, ironicznie, mocno. Wali prosto z mostu, ale nie szczędzi czułości, nie wstydzi się uczuć. Wspomina dzieciństwo i dojrzewanie w szarzyźnie PRL-u, opisuje trudy kapitalistycznej reformacji, a także powraca do niewygodnych tematów, jak rzeczywistość Żydów w Polsce (matka Wichy zawsze uciszała antysemickie tyrady).
"Został cienki strumyk. Pilot od telewizora. Pudełko z lekami. Miska do wymiotowania. Rzeczy, których się nie dotyka, stają się matowe. Blakną, Meandry rzeki, trzęsawiska, muł”, opisuje to, co pozostało po matce.
A o niej samej pisze, że nie znosiła sentymentalizmu.
W "Rzeczach, których jeszcze nie wyrzuciłem” jest też humor. Jak w anegdotce o konflikcie jego matki z jedną z nauczycielek w 1987 r., która "miała na koncie sporo młodocianych depresji, nerwic i prób samobójczych”.
Pisze Wicha: „Rozmawiając z nią w sprawie któregoś ze swoich pacjentów, matka powiedziała: »Pani jest bezwzględna«. – Jaki ty masz bogaty język – pochwaliła przyjaciółka, której to później opowiedziała. – Muszę tak mówić – wyjaśniła matka. – Przecież nie mogę tej głupiej kur…e powiedzieć, że jest głupią kur…ą”.
Co dalej
Czy jest życie po Nagrodzie Literackiej Nike? Oby, Wicha jest bowiem objawieniem polskiego pisarstwa.
[W moim domu rodzinnym] nie chodziło o to, żeby się otaczać pięknymi przedmiotami, ale żeby unikać brzydkich.
Marcin Wicha
pisarz
Książki dla dzieci były pogodne, bo pisząc je, byłem pogodniejszy, ale w jakimś sensie opowiadały o tym samym. O najbliższych ludziach i świecie dookoła.
Marcin Wicha
"Rzeczy, których nie wyrzuciłem"
[Matka] nie lubiła książek i filmów z budującym przesłaniem, wzniosłych scenariuszy, w których okazywało się, że fantastycznie jest mieć Downa (jej słowa). Że miłość zwycięża chorobę. Że chory znika jak mistrz Yoda. Bez sikania, odleżyn, środków przeciwbólowych. I że w ogóle trzeba się wziąć w garść. Że rodzina zawsze się jednoczy.