Przez ponad dwa lata powstawał pierwszy i jak na razie jedyny film dokumentujący "dobrą zmianę", czyli Polskę pod rządami Prawa i Sprawiedliwości. Historia w "Dobrej zmianie" opowiedziana jest w wyważony sposób z perspektywy dwóch zupełnie przeciwstawnych bohaterek.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Jedna jest liberalna i proeuropejska, a druga religijna i prorządowa. Dokument "Dobra zmiana" nie staje po żadnej ze stron. Przyglądamy się codziennemu życiu kobiet i temu jak się zmieniło od czasu przejęcia rządów przez partię Jarosława Kaczyńskiego.
Yin i yang
Obie kobiety mają silne charaktery, zdolności przywódcze oraz troszczą się o dobro swoich dzieci i Polski. Są patriotkami, ale każda po swojemu. Obie reprezentują to, jak Polacy podzielili się od 2015 roku.
Marta jest zagorzałą katoliczką, komendantką Okręgu Śląskiego Strzelców Rzeczypospolitej i przewodniczącą gliwickiego Klubu "Gazety Polskiej". Maślanymi oczami patrzy na przemowy Jarosława Kaczyńskiego na miesięcznicach, wierzy w zamach w Smoleńsku, jest przeciwna wpuszczaniu imigrantów do kraju, organizuje ćwiczenia strzeleckie dla dzieciaków.
Tita jest aktywistką Komitetu Obrony Demokracji. Uczestniczy w antyrządowych protestach pod Sejmem i zagrzewa idące marsze, a często sama też na nich przemawia. Mieszka w nowoczesnym mieszkaniu w Warszawie, opiekuje się z mężem nastoletnią córką. Nie chce, by jej dziecko miało narzucany światopogląd, a na maturze zdawało religię.
Bohaterki wydają się chodzącymi stereotypami. Dla pierwszej normalnie użylibyśmy określenia "PiS-owiec", a druga to "lewak". Jednak obu kobietom często nie można odmówić racji, nie można też nie szanować za walkę o swoje idee. Nie sposób też ich... nie polubić. Dlaczego w takim razie nie mogą się dogadać?
Podział nie tylko na ekranie
– Dla mnie tytuł dokumentu, jak i samo hasło "dobra zmiana", są tak samo przewrotne, jak nazwa Prawo i Sprawiedliwość. To zupełne przeciwieństwo tego, co ja uznawałabym za dobre – mówi w rozmowie z naTemat Marta "Tita" Michalska. – Będę protestować do momentu faktycznej zmiany na lepsze.
Kamera śledziła jej życie od czasu wejścia "dobrej zmiany". – Jeśli spojrzę wstecz na ostatnie dwa lata, to widzę ewolucję. Od radosnego entuzjazmu i dużych protestów na początku, przez ciężką pracę, do momentu ogromnej determinacji – przyznaje Tita. W filmie jest to bardzo widoczne.
Kobiety do tej pory nie spotkały się ani w dokumencie, ani poza nim. Nawet na premierze stawiła się tylko Tita. Do warszawskiego kina Wisła nie przyjechała druga z bohaterek – ze względów zdrowotnych. To również jest bardzo symboliczne dla całej wymowy filmu.
– Nie musimy się zgadzać z ich działaniami, teoriami czy światopoglądem. Jako ludzie możemy się porozumieć. Problem w Polsce polega na tym, że klasa polityczna prowadzi do wojny. Ludzie na dole, w naiwny sposób, idą za tymi, którzy krzyczą. Potworna nieodpowiedzialność liderów, którą znamy z historii – tłumaczy w rozmowie z naTemat Konrad Szołajski, reżyser "Dobrej zmiany".
Ani propaganda, ani krytyka, ale cenzura finansowa i tak była
Reżyserowi udała się rzecz niebywała - nakręcił sprawiedliwy dokument, który ocenę postaw bohaterek pozostawia samemu widzowi. Oprócz tego możemy zobaczyć jak wygląda po drugiej stronę barykady. Jak łatwo się domyślić - nie było to łatwe.
Wstępne prace zaczęły w grudniu 2015 roku, a zdjęcia w styczniu 2016 roku. Twórcy mieli problemy finansowe i musieli zorganizować zbiórkę internetową na dokończenie prac.
– W Polsce nikt nie chce takiego filmu. Wszyscy się wszystkiego boją. Niezależnie od tego jakie są władze. Poprzednie też były ostrożne, ale obecne są jeszcze bardziej. Dlatego na wszelki wypadek wolą wprowadzić cenzurę finansową, bo nie wiedzą co z tego wyniknie. Ja też nie wiedziałem, ale praca dokumentalisty polega na opisywaniu stanu rzeczy – tłumaczy w rozmowie z Konrad Szołajski.
Cenzura finansowa polega na tym, że publiczne źródła nie dają pieniędzy na rzeczy niepropagandowe. Spełniliśmy wszystkie kryteria, a eksperci uznali, że to powinno być finansowane obowiązkowo. Ministerstwo Kultury i Instytut Filmowy nie spełniają swojej roli. I tyle – tłumaczy reżyser.
Jedyny wyjątek był na poziomie samorządowym. Dokument "Dobra zmiana" wsparł Śląski Fundusz Filmowy.
Jak reżyser ocenia tytułową "dobrą zmianę"? – W Polsce było źle, ale zrobiło się gorzej. Czy to tylko wina PiS-u? Nie sądzę. Żyjemy w trudnych czasach, w których panuje ogólny bałagan i brak harmonii społecznej. Konflikt, który podzielił Polaków, niezależnie od intencji, jest druzgocący – podsumowuje Konrad Szołajski.
"Dobra zmiana" ma kinową premierę 12 października. Film będzie wyświetlany m. in. w Warszawie, Krakowie, Lublinie czy Katowicach.