Przygodą było dla mnie gra z Cezarym Pazurą w "Ajlawju", którego znałem właśnie z "Psów" i "Nic śmiesznego". Potem to samo mnie spotkało z Markiem Kondratem w "Dniu świra", gdzie mieliśmy kilka kultowych scen, które przeżyły próbę czasu. Nawet niedawno oglądałem ten film w samolocie i mnie totalnie usadził, gdy zobaczyłem to darcie flagi i kłótnia o "mojszą" i "twojszą" Polskę. To ciągle jest aktualne.
Ojciec zawsze mi powtarzał, że jeśli chcę być aktorem, to kierunkiem nie jest telewizja. Zacząłem od lekcji śpiewu, dykcji, emisji głosu i wiedziałem od niego, że rozwój jest możliwy tylko w teatrze. I tak się szczeliwie dla mnie ułożyło, ze otrzymałem propozycję występu w spektaklu "Mayday 2". Dostałem jedną z głównych ról i spełniło się moje największe marzenie. Wtedy zacząłem traktować ten zawód poważnie.
To marzenie rodziło się we mnie jako dzieciaka, bo za każdym razem czytając scenariusz, utożsamiałem się z tym bohaterem, podobnie jak i widzowie. Zawsze znajdowałem coś o sobie - a to wstyd do kobiet, a to udawanie maczo jak Pazura, gdy podpala włosy kobiecie. To akurat śmieszne, ale te wszystkie lęki i traumy były mi bliskie.
Poza tym wyobraźmy sobie, że te wszystkie traumatyczne sceny grają dzieci, nie wszyscy by to byli w stanie znieść. Mamy za to o wiele większa tolerancje na krzywdę dorosłych, a często nawet nas to bawi. Na przykład nic tak nie śmieszy mojej narzeczonej tak jak to, kiedy trzasnę się głową w szafkę, ale kiedy upadnie mój synek, bo uczy się chodzić, to jest tylko lęk i przerażenie.
Włożyłem dużo pracy w to, by nie myśleć o tym, tylko faktycznie być dzieckiem. Najtrudniejszy był początek, gdy siedziałem, ja wielki chłop, na kolanach filmowej mamy - delikatnej Mai Ostaszewskiej. Musiałem się odciąć od myśli, jak to będzie wyglądać. Kiedy zobaczyłem to na pokazie, to popomyślałem "k*rwa, to nie przejdzie", ale potem się przyzwyczaiłem do tego widoku i stało się to dla mnie jakby oczywiste.