Osoby, które narzekały na zwiastun "7 uczuć", to pewnie ci sami widzowie, którzy nazywają "Dzień świra" komedią. Marek Koterski od zawsze wodzi nas za nos, zaskakuje, rozśmiesza i dołuje. Nie inaczej jest w jego najnowszym filmie, w którym się przenosimy do czasów dzieciństwa Adasia Miauczyńskiego. "7 uczuć" wchodzi na ekrany kin 12 października.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Po raz pierwszy w rolę sfrustrowanego inteligenta wciela się syn reżysera - Michał, znany lepiej jako Misiek. "7 uczuć" chronologicznie jest pierwszym filmem z całego cyklu. Obserwujemy w nim genezę kultowej postaci i po części dowiadujemy się, dlaczego Adaś stał się nerwowym i nieszczęśliwym człowiekiem znanym z kolejnych dzieł Marka Koterskiego. Reżyser nie byłby jednak sobą, gdyby przedstawił nam zwykłą retrospekcję.
Dorośli aktorzy grają dzieci
"7 uczuć" jest sesją terapeutyczną Adasia Miauczyńskiego. Misiek Koterski, dorastający wraz z twórczością taty, wreszcie zagrał jego filmowy odpowiednik. I zrobił to wbrew pozorom całkiem nieźle. Fabuła skupia się jednak na dzieciństwie bohatera. Zwierza się z niego pani psycholog, której nie widzimy, ale dobrze znamy jej głos. Krystyna Czubówna jest również narratorem filmu.
Wiedząc, że będziemy przypatrywać się losom młodego Miauczyńskiego, zastanawiamy się: ok, ale gdzie na plakacie są nazwiska aktorów dziecięcych? Ano nie ma, bo to właśnie dorośli grają maluchów. Zabawa formą to znak rozpoznawczy Marka Koterskiego. We "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" oglądaliśmy symbolikę biblijną, a teraz reżyser niejako zakpił sobie z castingów wielu filmów młodzieżowych z "Grease" na czele.
Katarzyna Figura jest więc klasową pięknością, Marcin Dorociński urwisem-buntownikiem rysującym penisy w zeszycie, Andrzej Chyra szkolną wersją Jamesa Deana, a Misiek Koterski przewrażliwionym skarżypytą. W tej samie klasie uczy się nawet nieśmiały Tomasz Karolak... Do pełni szczęścia zabrakło Marka Kondrata, którego teraz możemy oglądać niestety tylko w reklamach.
Do współpracy i tak zaproszono całą plejadę znanych aktorów, którzy pojawiają nieraz epizodycznie (jak Cezary Pazura), a nieraz grają postacie zgoła inne niż zwykle (Robert Więckiewicz jako starszy brat o wielkim sercu). Już samo patrzenie na ubranych w mundurki dorosłych ludzi (niektórzy są grubo po pięćdziesiątce!) wywołuje uśmiech na twarzy. Nie zawsze jednak będzie nam wesoło. Jak to u Koterskiego.
Huśtawka nastrojów
Reżyser "Nic śmiesznego" zawsze pod wierzchnią warstwą komedii, kryje ogromny ładunek negatywnych emocji. To zresztą tytułowe uczucia są bohaterami filmu - reprezentują je koleżanki i koledzy z klasy Adasia. Marek Koterski jest mistrzem łączenia kina dla mas i kina artystycznego.
Uprawia też kino autorskie, które rozpoznajemy na pierwszy rzut oka i ucha, nie tylko ze względu na powtarzające się w dialogach synonimy słów wyrazów. Lawiruje też między nastrojami - od czerstwych dowcipów po piękne hasła. Wybuchamy śmiechem, by za chwilę być świadkiem porażającej sceny. Jedna z nich naprawdę skręca w żołądku i nie dziwimy się, że Adaś jest taki... dziwny.
Koterski wyręczył krytyków sztuki, którzy nie muszą "7 uczuć" (nad)interpretować. Reżyser przesłanie podaje na tacy - czasem nawet nazbyt łopatologicznie, ale przynajmniej nikt nie wyjdzie z kina z mętlikiem w głowie. Za to każdy (zwłaszcza rodzic) dostanie garść powodów do rozmyślań o oświacie i wychowaniu.
"7 uczuć" bawi groteskową formą, która nie jest tu tylko użyta tylko na pokaz. Jest absurdalny, abstrakcyjny i refleksyjny, stanowi też doskonałe i nowatorskie dopełnienie filmowej epopei z Adasiem Miauczyńskim, którą z fascynacją i współczuciem śledzimy na ekranach od ponad trzydziestu lat.