Kierowco, jeśli chciałeś się wyróżnić i zamówiłeś małą tablicę rejestracyjną na samochód, który nie jest amerykański albo japoński, możesz mieć problem. Gdzieniegdzie obudzili się bowiem urzędnicy, którzy zauważyli, że wręczają nowe blachy (a raczej blaszki)... absolutnie każdemu. Na ulicach mamy bowiem wysyp starych europejskich samochodów wszelkiej maści z małymi tablicami. Co teraz? Może być nerwowo.
Decyzja Ministerstwa Infrastruktury o wprowadzeniu obok tradycyjnych tablic rejestracyjnych o wymiarach 520 mm na 114 mm tablic mniejszych (315 na 114 mm) ucieszyła właścicieli samochodów japońskich i amerykańskich. A to dlatego, że normalne tablice po prostu nie mieściły się we wnękach, w których blachy powinno się zamontować.
Do tej pory amatorzy takich aut musieli więc albo zginać tablice, albo zamawiać pasujące blachy w odpowiedniej firmie. Tyle że mogło się to wiązać z mandatem, bo tablic nie można modyfikować i konieczne są urzędowe naklejki.
Wprowadzenie mniejszych tablic było więc pójściem na rękę kierowcom, którzy mieli z tablicami rejestracyjnymi problem. Czyli tym, którzy nie pałali miłością do samochodów europejskich, ale woleli te zza oceanu. Na rękę, bo warto też zaznaczyć, że ceny małej tablicy były takie same, jak w przypadku jej większej poprzedniczki: 256 zł za tablicę i kartę pojazdu oraz 180,50 zł, jeśli kartę pojazdu już się ma.
Idealnie nie było, bo okazało się, że polskie małe tablice nie do końca pasują wymiarowo do samochodów zza oceanu (amerykańska tablica ma wymiary 305 mm x 152 mm, japońska 330 mm x 165 mm). Ale można było to przeżyć, skoro w końcu nie trzeba było tablic zginać i bać się drogówki.
Jednak to, co miało być ułatwieniem, stało się pewnego rodzaju... pośmiewiskiem. Bo małych blach wcale nie zamawiają tylko właściciele Mustangów czy Chevroletów. Ba, tych jest nawet mało. Małe tablice zamawiają najczęściej ci, którzy mają... stare samochody z Europy.
Kto Polakowi zabroni
Dlaczego? A dlaczego by nie, odpowiedziałby stereotypowy Polak. Skoro coś dają, to czemu by nie brać. Zwłaszcza, że ludzie, w tym kierowcy, lubią się wyróżniać. Miłośnicy tuningu mają więc teraz do wyboru jeszcze jeden "gadżet”, który wyróżni ich na wiejskiej i miejskiej dróżce: małe, zgrabne blaszki. Jest światowo i modnie.
Do tego nowość zawsze kusi. To w końcu coś innego, przełamanie nudy. I można połechtać taką inną niż wszystkie tablicą swoje ego.
W Polsce widzimy więc małe blaszki z tyłu Audi, BMW, Mercedesów, Transitów, Maluchów… Niestety to, co w pojęciu kierowców miało być cool, jest... tandetne. Żeby nie powiedzieć po prostu – wiejskie (nie obrażając mieszkańców wsi). Kierowco, mała tablica nie pasuje na twojego Opla!
Wiara w polską uczciwość
Najciekawsze jest w tym wszystkim to, że amatorzy wątpliwego tuningu mieli od lipca wolną rękę. Mało kto sprawdzał bowiem w urzędach, czy faktycznie masz auto z mniejszą wnęką. Wystarczyło tylko złożyć wniosek, zapłacić i zamontować tablicę, nie trzeba było pokazywać zdjęcia auta czy prowadzić urzędnika na parking. Wierzono w uczciwość wszystkich Polaków?
Na to wygląda. Bo przecież we wniosku można było napisać, co się chce, mimo że w dokumencie z dnia 11 grudnia 2017 roku (Rozporządzenia Ministerstwa Infrastruktury w sprawie rejestracji i oznaczenia pojazdów oraz wymagań dla tablic rejestracyjnych) widnieje zapis:
W przypadku wniosku o rejestrację pojazdu, dla którego mają być wydane tablice rejestracyjne, o których mowa w § 27 ust. 1 pkt 1 lit. b [czyli małe tablice - red.] właściciel pojazdu składa oświadczenie, że w pojeździe są zmniejszone wymiary miejsca konstrukcyjnie przeznaczonego do umieszczenia tablic rejestracyjnych.
Ale Polacy lubią żyć na krawędzi ryzyka, nie każdy się więc tym przejmował (jak widać na załączonych zdjęciach).
Jego treść brzmi: "Świadomy odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania wynikającej z art. 233§1 ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. kodeks karny oświadczam, że w pojeździe marki ……. nr nadwozia/podwozia ……… są zmniejszone wymiary miejsca konstrukcyjnie przeznaczonego do umieszczenia tablic rejestracyjnych”.
Pod spodem pojawia się również informacja, że "kto, składając zeznanie mające służyć za dowód w postępowaniu sądowym lub innych postępowaniu prowadzonym na podstawie ustawy, zeznaje nieprawdę lub zataja prawdę, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8”. Wynika to z artykułu 233. kodeksu karnego.
W praktyce oznacza to, że kierowca, który dostanie takie pismo i zaświadczy, że posiada samochód z mniejszym miejscem na tablicę rejestracyjną, mimo że wcale tak nie jest, potencjalnie może mieć kłopoty. Jeśli z kolei przyzna się do nagięcia we wniosku faktów, w najłagodniejszym przypadku, będzie musiał po prostu tablicę oddać i zapłacić za nową, już o standardowych wymiarach.
Jednak jeszcze nie wszystkie urzędy w Polsce zamierzają sprawdzać, czy ten, kto ma mniejszą tablicę rejestracyjną, faktycznie powinien ją mieć. W wydziałach komunikacji w kilku warszawskich urzędach, m.in. w Śródmieściu, powiedziano naszej redakcji telefonicznie, że na razie takiej weryfikacji jeszcze się nie planuje. Nigdzie jednak nie wykluczono, że będzie ona miała miejsce.
Blaszek mogło zabraknąć
Wysyłanie takich pism do tych, którzy zamówili tablice o niestandardowych wymiarach ma sens. Problem bowiem w tym, że liczba małych blach była ograniczona, co wiedziano już w lipcu przy wprowadzeniu ustawy. A to z powodu innej formy numeracji (na takiej tablicy znajduje się litera-wyróżnik województwa, a następnie trzy znaki-cyfry lub litery).
Jeśli w urzędach szastano więc takimi tablicami na prawo i lewo, to zwyczajnie mogło ich więc zabraknąć dla tych, którzy rzeczywiście mają w swoich garażach lub na parkingach amerykańskie lub japońskie samochody.
Nie zawsze opłaca się więc za wszelką cenę się wyróżniać. A oprócz tego czasami to niestety obciach.