Rozpoczął się długo wyczekiwany proces w sprawie wypadku z udziałem byłej premier Beaty Szydło. Sebastian K. ponownie powiedział, że nie przyznaje się do jego spowodowania. Mężczyzna zdecydował, że nie będzie zeznawał podczas rozprawy, lecz tylko odpowiadał na pytania adwokata – podaje "Gazeta Wyborcza".
Sebastian K. zeznawał już trzykrotnie. Po raz pierwszy po zatrzymaniu w komendzie w Oświęcimiu, kiedy policja postawiła mu zarzut spowodowania wypadku. Wówczas podejrzany przyznał się, ale później już konsekwentnie zaprzeczał, że spowodował wypadek.
Tłumaczył dotychczas, że włączył kierunkowskaz do skrętu w lewo, zobaczył samochód z włączonymi sygnałami świetlnymi, więc zjechał do prawej krawędzi jezdni.
– Chciałem zrobić miejsce. Myślałem, że to karetka lub pogotowie – tak odczytał jego zeznania sędzia. Sebastian K. przekonywał, że nie słyszał, by samochód, który widział, miał włączone sygnały dźwiękowe. – Miałem uchyloną szybę i wyłączone radio – brzmiały wyjaśnienia mężczyzny.
"Sebastian K. tłumaczył też w nich, że po przejechaniu pierwszego samochodu upewnił się, czy coś nie jedzie, i wtedy wolno ruszył do osi jezdni. Wtedy zobaczył drugi samochód, który też miał tylko sygnały świetlne. – Zdążyłem jedynie wcisnąć hamulec – relacjonował w śledztwie" – pisze "Gazeta Wyborcza".
Sebastain K. ujawnia
Sebastian K. przyznał, że po wypadku nie zbadał go lekarz. Policjanci wozili mężczyznę do komendy i do szpitala wyłącznie w celu pobrania krwi do badania trzeźwości. Na rozprawie nie pojawili się ani Beata Szydło, ani BOR-owiec z kolumny rządowej, którzy doznali obrażeń wskutek kolizji.
Przypomnijmy, że 10 lutego 2017 roku rządowa limuzyna, w której podróżowała Beata Szydło, uległa wypadkowi w Oświęcimiu. Rządowa kolumna trzech samochodów wyprzedzała fiata seicento. Jego kierowca przepuścił pierwszy samochodów i następnie zaczął skręcać w lewo. I tak uderzył w auto szefowej rządu, które następnie trafiło w drzewo.