Krajobraz po burzy w Lublinie. Kto wygrał na awanturze o Marsz Równości?
redakcja naTemat
22 października 2018, 07:07·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 października 2018, 07:07
Marsz Równości przeszedł przez Lublin, ale nie zabrakło trudności. W pewnym momencie nie chciał go przecież nawet prezydent miasta Krzysztof Żuk. Jednak jak czytamy w "Newsweeku", w pewnym sensie to właśnie włodarz miasta jest największym wygranym całej awantury.
Reklama.
W nowym wydaniu tygodnika Paweł Reszka w artykule "Lublin przeciera oczy" zwraca uwagę, jak w mieście odebrano marsz.
Tomasz Kitliński, wykładowca na UMCS i filozof z Lublina, w rozmowie z nim opowiedział o zadymie wprost: – Czekałem na takie wydarzenie w moim mieście ponad 50 lat. Pierwszy Marsz Równości! Tęczowe flagi. Uśmiechy. Niestety mojego męża akurat nie było w Lublinie. Poszedłem więc sam. Radosny. I nagle pod nogi upadły mi petardy.
– Wielki strach. Wzięliśmy się pod ręce z dwiema dziewczynami i poszliśmy. A oni rzucali w nas czym popadło – pomidory, butelki, poleciało nawet krzesło. Obrywała głównie policja. I krzyczeli – kontynuował.
Wyraził także swój żal do prezydenta miasta – jakby nie patrzeć człowieka Platformy Obywatelskiej. To on wydał zakaz demonstrowania, który uchylił dopiero sąd. Organizator marszu Bartosz Staszewski mówił też, że miał "polityczne" telefony z prośbami, żeby marsz odwołać albo przesunąć jego termin, bo przecież są wybory.
Paradoksalnie Żuk był jednak największym zwycięzcą tego marszu – oczywiście poza tymi, którzy marsz popierali i w nim partycypowali.
Jego wygrana polega na tym, żę udało mu się ograć wojewodę z PiS Przemysława Czarnka. Jak pisze Reszka, "wojewoda liczył, że prezydent Żuk wyda zgodę na manifestację".
"Następnie Marsz Równości zostanie zaatakowany przez radykałów. I to skutecznie, bo do jego zabezpieczenia zostanie 'przypadkiem' wysłanych za mało policjantów. Wtedy miało pojawić się oskarżenie Żuka o nieudolność. I przekaz: 'Głosujcie na kandydata z PiS, on nie dopuści do takiej hucpy'" – czytamy dalej.
Tyle że prezydent nie dał się złapać. Ze względu na zagrożenie nie dał zgody na marsz i zapowiadaną kontrmanifestację, co uchylił sąd. Wtedy miał więc prostą odpowiedź: wszystko zależy od policji. W ten sposób udało mu się przechytrzyć wojewodę.
Do zamieszek oczywiście doszło. Ale straciło na nich PiS. – Atakujących go kiboli powstrzymywała państwowa policja, na którą krzyczano "zomowcy". Oberwało się naszemu szefowi MSWiA. A Żuk wyszedł na przezornego gospodarza – powiedział w rozmowie z Reszką polityk PiS.
Więcej historii z miasta i o tym, jak odebrano marsz, znajdziecie w najnowszym wydaniu "Newsweeka", które trafił do kiosków w poniedziałek.