Setki osób w całej Polsce nie mogło wziąć udziału w niedzielnym głosowaniu. Pomimo tego, że złożyli wniosek o dopisanie do rejestru wyborców w terminie, zostali odprawiani z kwitkiem w lokalach wyborczych. Wszystkie podmioty, które brały w tym udział, przerzucają się winą.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
To niezbyt przyjemne uczucie, gdy chcesz spełnić swój obywatelski obowiązek, ale nie możesz i ktoś ci wmawia, że to twoja wina. Frekwencja tegorocznych wyborów byłaby z pewnością odrobinę wyższa, gdyby urzędnicy, PKW i Ministerstwo Cyfryzacji wykazało się większą inicjatywą.
Trochę człowieka i technika się gubi
Jestem jedną z tych osób, które wysłały wniosek o dopisanie do rejestru wyborców na ostatnią chwilę. Udało mi się zarówno założyć i potwierdzić profil zaufany w terminie czyli 16 października, jak i wypełnić formularz. Czekałem na jakiekolwiek potwierdzenie lub chociaż odmowę, ale się nie doczekałem. Poszedłem jednak do lokalu pełen nadziei.
I nie było mnie na liście. Oliwy do ognia dolała pani z komisji, która powiedziała mi, że "za późno się pan dopisał". Otóż nie - to urzędnicy nie ogarnęli mojego wniosku. Nie dałem za wygraną i zacząłem szperać w internecie. Okazało się, że jest szansa na to, że zostałem dopisany do listy, ale po prostu nikt się nie pokwapił, by napisać mi mail lub dopisać na kartce w lokalu. Trzeba to po prostu zweryfikować telefonicznie.
O dziwo urzędnicy odbierali telefony, ale w moim przypadku zadzwoniłem tylko po to, by członek komisji potwierdził, że mnie nie ma na liście. Przyznał, że to "błąd ministerstwa, że nie pozwoliło dodawać dodatkowych wniosków". Urzędnicy cały tydzień zajmowali się osobami, które przyszły się dopisywać osobiście. Na tych "elektronicznych" nie starczyło czasu.
"3000 osób próbowało się dopisać na Woli, ale z 800 nie zdążono" – powiedziała mi zachrypnięta od odbierania telefonów pani urzędniczka, która obsługiwała wyborców w tej warszawskiej dzielnicy. Pokazuje to ogromną skalę problemu i ilu "słoikom" odebrano możliwość zadecydowania o mieście, z którym wiążą swoją przyszłość.
Co na to Ministerstwo Cyfryzacji?
W formularzu platformy ePUAP zabrakło możliwości dodania skanu dokumentu potwierdzającego, że rzeczywiście mieszka się w danym mieście. Dowód osobisty nie jest przecież żadnym dowodem. Zabrakło też chociażby krótkiej informacji o tym, że można wysłać do urzędu skan np. umowy najmu mieszkania, rachunek za gaz lub stronę PIT-a.
Do osób, które zgłaszały się przez internet wcześniej - dzwonili urzędnicy, ze spóźnialskimi nie zdążyli. Pomimo tego, że w regulaminie jest jasno napisane, że mają 3 dni na rozpatrzenie wniosku. Do tej pory nie wiem co się stało z moją prośbą o dopisanie do rejestru, a zaraz minie tydzień odkąd zacząłem się o to ubiegać.
Ministerstwo Cyfryzacji nie ma sobie nic do zarzucenia. "Zawiódł element organizacyjny w samych gminach, bo wnioski do gmin wpływały poprawnie" – mówił na poniedziałkowej konferencji minister Marek Zagórski.
– Kodeks Wyborczy jasno wskazuje, że gmina ma trzy dni na podjęcie decyzji o dopisaniu do rejestru wyborców. W przypadku odmowy powinna niezwłocznie o niej poinformować obywatela wraz z uzasadnieniem – mówił naTemat Karol Manys z biura prasowego Ministerstwa Cyfryzacji.
Dlaczego nie można od razu w ePUAP-ie dodawać skanów? – Kodeks mówi bardzo precyzyjnie, co należy załączyć do wniosku. Na etapie jego składania nie możemy żądać od obywateli załączania dodatkowych dokumentów tym bardziej, że gminy mogą w różny sposób weryfikować wnioski. To już zadanie gminy, która podejmuje decyzję o wpisie – dodaje Manys z resortu.
PKW też przerzuca winę
Również Państwowa Komisja Wyborcza nie ma sobie nic do zarzucenia. Przerzuca winę nie na gminę, jak resort, ale na... wyborców.
"Nie jest winą organów wyborczych ani samorządowych, że polski wyborca robi wszystko na ostatnią chwilę. Polska to i tak jest eldorado dla wyborców na tle Europy. Organy publiczne robią bardzo dużo dla wyborców. U nas z urzędu wyborców wpisuje się do rejestrów w miejscu ich zameldowania. Nie w całej Europie tak się dzieje" – mówił na konferencji Wiesław Kozielewicz z PKW.
Tyle tylko, że część wyborców złożyła wniosek w terminie, a nie np. w piątek tuż przed wyborami. I nie zostali dopisani. W całej Polsce wnioski o dopisanie złożyło ponad 46 tysięcy osób. Ponad trzy tysiące osób złożyło wnioski po terminie. Niektórzy dopiero dziś dostają wiadomość z decyzją. Nie wiadomo na razie ile osób nie mogło zagłosować przez opieszałość urzędników.
Z kolei szef PKW zachęca do... protestu wyborczego.
Możliwość internetowego dopisania do rejestru funkcjonuje od 2015 roku i chyba najwyższy czas wprowadzić odpowiednie modyfikacje, by ułatwić i przyspieszyć całą procedurę.
"Zmiany w zakresie wspomnianej usługi są uzależnione od zmian w przepisach prawnych zawartych m.in. w Kodeksie Wyborczym" – taką dostałem odpowiedź z ministerstwa.
Już po wszystkim, ale nie dla wszystkich
Ministerstwo Cyfryzacji obwinia gminy. Zadzwoniłem zatem do urzędu miasta Warszawy. Okazało się, że można było zapobiec perturbacjom z głosowaniem.
– Już w wakacje wraz z PKW zgłaszaliśmy uwagi dotyczące systemu ePUAP. Szwankuje i nie jest idealny technicznie. Druga sprawa to fakt, że ustawodawca przewidział tylko trzy dni na decyzję, ale duże miasta spodziewały się takiego obrotu spraw i napływu dużej liczby wniosków – mówi naTemat Bartosz Milczarczyk, rzecznik urzędu m. st. Warszawy.
E-administracja istnieje tylko w teorii. – Mieszkaniec składa wniosek wykorzystując wszystkie możliwości platformy ePUAP. Część osób mogła uznać, że złożenie wniosku jest automatycznym dopisaniem do rejestru wyborców, bo nie jest to wyraźnie napisane. Nie ma wątpliwości, że platforma powstawała zgodnie z przepisami. Jednak i tak czasem trzeba przyjść do urzędu i uwiarygodnić swoje miejsce zamieszkania. Gdzie w tym e-administracja? – pyta Milczarczyk.
Jego zdaniem powinien być też dodatkowy moduł do dołączania plików z dokumentami. – Weryfikacja byłaby o wiele krótsza, ale nikt się nie wysilił, żeby poprowadzić obywatela od A do Z. Część osób może czuć się wprowadzona w błąd – mówi rzecznik urzędu Warszawy.
W stolicy wybory zakończyły się w I turze, więc nawet jeśli zostanę dopisany do rejestru, nie zrekompensuje tego w kolejnej turze. W pozostałych miastach lepiej jednak złożyć lub potwierdzić wniosek analogowo. Niestety, przed nami jeszcze długa droga do cyfrowych wyborów, skoro w tak prozaicznych sprawach system kuleje.