Rafał Trzaskowski udziela teraz wielu wywiadów, w których opowiada o swoich planach i nowej twarzy Platformy. Najciekawszy wątek dotyczy jednak malkontenctwa internetu. Oto fragment rozmowy przyszłego prezydenta Warszawy z "Dziennikiem Gazetą Prawną".
DGP: Nakręcanie [przez kampanię Jakiego] tego klimatu Trzaskowski jak Komorowski paradoksalnie nie pomogło?
Trzaskowski: Ale to była jakaś kolejno twitterowo-salonowa bańka. Nikt z dziesiątek tysięcy ludzi, z którymi się spotkałem, nie mówił nic o Komorowskim.
Słowa o samonakręcających się bańkach ludzi o podobnych poglądach wracają w tym wywiadzie jeszcze kilkukrotnie. Obrywa się też dziennikarzom, którzy "w dużym stopniu czerpią swoją wiedzą z Twittera i nie widzieli mojej aktywności".
Na pierwszy rzut oka wygląda, jakby Trzaskowski już zaczął gwiazdorzyć i potrzebował snickersa. Tymczasem facet ma rację. I mówię to jako ktoś, kto podpada pod definicję kogoś kto "w dużym stopniu czerpie wiedzę z Twittera".
Najlepszy w historii bezpośrednich wyborów na prezydentów miast wynik Rafała Trzaskowskiego w pierwszej turze - Lech Kaczyński miał 49 proc., Hanna Gronkiewicz-Waltz 34(!) i 53 proc. - zaskoczył wszystkich. Zaskoczył sondażownie, zaskoczył polityków, ale najbardziej musiał zaskoczyć użytkowników social mediów.
W których przez większość kampanii to Trzaskowski był tym drugim, który bez sukcesu próbował nadążyć za Patrykiem Jakim, tym nowym Andrzejem Dudą, który atakując z drugiego - a nawet trzeciego - szeregu zgarnie całą pulę.
Według mediów społecznościowych Patryk Jaki był wszędzie. Smażył kiełbaski nad Wisłą, paradował z szalikiem Legii, jeździł z jabłkami od bloku do bloku, a "wszędzie witały go tłumy". To nic, że twarze się powtarzały, a relacjonujący spotkania entuzjastyczni blogerzy byli pracownikami ministerstwa sprawiedliwości i kandydatami PiS na radnych. Twitter zawyrokował - Jaki jest aktywny, Trzaskowski nic nie robi.
Tymczasem Patryk Jaki i jego ludzie doskonale zrozumieli naturę tego medium, gdzie znani dziennikarze i reporterzy spędzają po 24 godzin na dobę. Zrozumieli, że Twitter ma pamięć rybki akwariowej. Afera z rana rzadko dożywa pory obiadowej, a o dzisiejszym memie czy ripoście nikt już jutro nie pamięta. Liczy się więc tylko produkcja postów, wrażenie, że dużo się dzieje, że jest słynne momentum.
Do tego doszło typowe dla warszawskiej liberalnej bańki słabe morale. Prawicowcy przez całą kampanię byli nagrzani na swojego kandydata, ekscytowali się - nie wszyscy za pieniądze sztabu - każdym "zaoraniem", ostym wystąpieniem czy byle memem. Warszawski elektrorat Trzaskowskiego za to cały czas kręcił nosem. Że Trzaskowski bez pomysłu, że według reportażu w "Dużym Formacie" to mu się chyba nie chce, że reprywatyzacja, że Jan Śpiewak lepszy, że Schetyna to beznadziejny lider. Jednocześnie liberalna bańka z piskiem groupies z koncertu Justina Biebera lajkowała jak szalona każdą social mediową aktywność Donalda Tuska, choćby to była słodka fotka z Tuskiem na hulajnodze w Paryżu (autentyk).
W ten sposób warszawska bańka liberalna sama sobie wkręciła beznadzieję kandydata PO i rzekomą przebojowość bezpartyjnego Jakiego.
Dlatego to nie Rafał Trzaskowski potrzebuje dziś snickersa i to nie jednego.