Od początku istnienia gabinetu Mateusza Morawieckiego, tajemnicą pozostaje to, co tak naprawdę robi wicepremier bez teki Beata Szydło i jakie są jej osiągnięcia na tym stanowisku. Jak opisuje w najnowszym wydaniu dziennik "Fakt", jakichkolwiek działań jest naprawdę niewiele. A żądania byłej premier są dosyć duże.
– Ona od rana powinna czekać na tych ludzi, rozmawiać w Centrum Dialogu! To jest jej obowiązek, a nie wożenie d... po regionie, z którego ma być wybrana do europarlamentu – wścieka się jeden z polityków PiS, z którym rozmawiali dziennikarze tabloidu. Podobno, Beata Szydło przyjeżdża do Warszawy we wtorki, a wyjeżdża w czwartki.
Koledzy z partii nie kryją rozczarowania brakiem aktywności Szydło w rządzie. Pod jej auspicjami powstał zaledwie jeden projekt, tzw. matczynych emerytur, który okazał się bublem prawnym. Współpracownicy wicepremier zapewniali, że projekt został przyjęty przez Komitet, ale w praktyce nic to nie oznacza. To ciało kompletnie bez znaczenia w rządowej hierarchii.
– Fochy takie z płaczem i z desperacją były! Tłumacząc się traumą po słynnym wypadku, załatwiła sobie, by jeździła z nią nie tylko pancerna limuzyna, ale też dodatkowe dwa auta z ochroną – mówi rozmówca tabloidu. Do tego dochodzi problem z liczebnością kierowców w SOP. Jest ich tylko 15, choć powinno być 44. Co najmniej trzech z nich przypada wyłącznie na podróże byłej premier.
W wywiadzie dla "Super Expressu" Szydło zaprzeczyła, aby w ostatni czwartek, gdy doszło do stłuczki w Imielinie w województwie śląskim, jechała już do domu na weekend. Wytłumaczyła, że czas poświęca na spotkania z wyborcami i nie pamięta, kiedy miała weekend tylko dla rodziny.