
Ks. Kotlarz był przez długi czas na celowniku Służby Bezpieczeństwa. Powodem były wygłaszane przez niego patriotyczne kazania. Domagał się w nich szacunku dla człowieka i jego pracy, piętnował kłamstwo i niesprawiedliwość. Błogosławił też protestujących robotników z Radomia, a bezpieka wszystko nagrywała.
Gdy 11 lipca, podczas kazania, ks. Kotlarz powiedział, że błogosławił protestujących robotników w Radomiu, a jego kazanie nagrywały służby, nazajutrz został wezwany na przesłuchanie. Z tej rozmowy sporządzono pisemny raport i opatrzono go ręczną adnotacją, by jego całość przekazać płk. Płatkowi.
Czytaj więcej
Kotlarz nazywany był przez ówczesne władze "radomskim bandytą", ale represje nie przeszkodziły mu w odprawianiu kazań. Trzy dni przed śmiercią zasłabł w czasie nabożeństwa i z okrzykiem: "Matko, ratuj!", stracił przytomność. Trafił do Wojewódzkiego Szpitala Psychiatrycznej Opieki Zdrowotnej w Krychnowicach, gdzie był kapelanem. Komunistyczna władza zakazała pochowania księdza na radomskim cmentarzu. Pogrzeb odbył się w rodzinnych Koniemłotach.
Pamiętam, jak ks. dr Tadeusz Borowski, wieloletni duszpasterz akademicki z Radomia, mówił tuż po pogrzebie, że kiedy odwiedził leżącego na łożu śmierci Ks. Romana w szpitalu, ten nie chciał potwierdzić, że ktoś przyczynił się do odebraniu mu zdrowia. Być może ksiądz Roman wiedział, że każde jego słowo jest podsłuchiwane przez funkcjonariuszy SB. Inni świadkowie ostatnich dni życia ks. Romana podkreślali, że obawiał się ludzi, przychodzących na plebanię, bał się, że znów idą go bić.