Hulajnogi elektryczne na minuty dotarły do Warszawy. Od kilku dni można je wypożyczyć i śmigać po stolicy. Nie jest to jednak takie tanie, a polskie przepisy nie do końca określają, gdzie można jeździć, ale te "futurystyczne" pojazdy dostarczają masę zabawy.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Rewolucja transportowa w Polsce trwa w najlepsze. Po skuterach i samochodach przyszedł czas na "hulajnoga-sharing". Amerykańska firma Lime wprowadziła swoje cacka do Wrocławia, a dwa tygodnie później do Warszawy.
Kosztowna przyjemność
Z obsługą aplikacji i hulajnogi powinni sobie poradzić wszyscy. Najpierw ściągamy apkę Lime na smartfona, rejestrujemy konto i podpinamy kartę, z której są bezpośrednio pobierane pieniądze (albo przelewamy przedpłatę) – i to w zasadzie już.
Usługa nie należy do najtańszych – przy dłuższych trasach lepiej chyba wybrać taksówkę lub Ubera. Przy każdym wypożyczeniu pobierane jest 2 złote, a potem naliczane 50 groszy za każdą minutę. Łatwo obliczyć, że najbardziej opłaca się na krótkich dystansach – np. by dojechać do przystanku.
W moim przypadku apka poinformowała mnie, że przejechałem 2,2 km w 19 minut i wyszło 8,19 zł. Byłoby taniej, ale robiłem przystanek na zrobienie zdjęć (dopiero później odkryłem, że jest możliwość pauzowania przejazdu) – musiałem też przeciskać się między ludźmi i często po prostu schodzić z hulajnogi. Po wszystkim dostałem jednak ciekawą informację o tym. ile zaoszczędziłem dwutlenku węgla (ponoć 563 g).
I jeszcze ciekawostka: zasięg hulajnogi to 30 km. Ładować ją może każdy z nas i jeszcze na tym zarabiać (!) – aplikacja podaje, że nawet 150 zł dziennie. Dołączając do programu, zostajemy tzw. juicerem, sami zbieramy hulajnogi i ładujemy. Trzeba jednak dobrze przekalkulować, czy nasza taryfa za prąd faktycznie pozwoli nam się na tym wzbogacić.
Jak wypożyczyć hulajnogę Lime?
Samo odnalezienie "limonki" z założenia nie powinno nastręczać problemów –mają GPSa, wszystko pokazane jest na mapce w aplikacji (łącznie z naładowaniem akumulatora). W praktyce w kilku miejscach jakimś cudem nie spotkałem hulajnogi i dopiero za czwartym razem moim oczom ukazała się "biała strzała". Później odkryłem, że przy użyciu apki można zadzwonić hulajnogą (trzeba kliknąć na jej ikonkę na mapce).
Lime nie ma swoich stacji – co jest wadą i zaletą. Z jednej strony trzeba poszukiwać hulajnóg w losowych lokalizacjach, a akumulatory w międzyczasie się nie ładują, ale z drugiej strony możemy porzucić sprzęt w dowolnym, zdroworozsądkowym miejscu – nawet pod drzwiami domu czy pracy.
Po znalezieniu upragnionej hulajnogi musimy zeskanować kod umieszczony na kierownicy. Słyszymy sygnał dźwiękowy, zapalają się neony rodem z "Szybkich i wściekłych" (prędkościomierz też wygląda bajerancko) i już możemy zwiedzać świat.
Polecam i zapewniam – jest to banalne, emocjonujące i dla wielu z nas może być to pierwsze zetknięcie z elektrycznym pojazdem. To też dobry sposób na wypróbowanie takiej hulajnogi przed ewentualnym kupnem własnej. Można to też traktować jako (nie)zwykłą rozrywkę.
Hulaj dusza, piekła nie ma!
I wiecie co? To naprawdę nie jest trudne. Przyznam szczerze, że niemal trzy dekady temu nauka jazdy na rowerze przychodziła mi z większym trudem. Do tej pory miałem styczność jedynie z tradycyjnymi hulajnogami, a z elektrykami wcale. Od razu jednak pomknąłem przed siebie i ani razu się nie wywróciłem.
Hulajnogi Lime są bardzo stabilne i swobodnie możemy na nich stać – nawet jeśli mamy duże stopy i ogólnie jesteśmy wysokimi ludźmi. Ruszamy odpychając się nogą i naciskamy kciukiem przycisk po prawej stronie kierownicy (dostajemy wtedy fajnego kopa). Ręczny, który powoli wytraca prędkość, jest po lewej stronie. W razie czego – zawsze możemy zeskoczyć.
Wrażenia może i nie są szczególnie wyjątkowe, ale jest to niezwykle przyjemne. Nawet osiągając prędkość 27 km/h (choć maszyna niby pozwala na 2 punkciki mniej) nie czułem się niepewnie, a wręcz przeciwnie – przyspieszanie, bez machania nogami, było bardzo relaksujące.
Podjazd pod górkę był z kolei dość osobliwy – stałem w miejscu, nie męczyłem się, a jednak pędziłem do przodu. Jak na ruchomych schodach, ale z wiatrem we włosach.
Hulajnogi Lime z lekkim falstartem
Z ogromną satysfakcją przyglądam się zmianom, które zachodzą w polskim transporcie – przecież jeszcze kilkanaście lat temu hulajnogi (te zwykłe) były kojarzone tylko z dziećmi. A teraz? Stanowią kolejny, ekologiczny sposób poruszania się po mieście. Za to te z napędem elektrycznym? Czułem się trochę jak postać z "Powrotu do przyszłości" (wciąż czekam na te latające deskorolki).
I dodajmy, że Hulajnogi Lime są faktycznie jakby z przyszłości, bo póki co ani system, ani polskie przepisy drogowe nie są na nie gotowe. Strona internetowa nie posiada polskiej wersji, a na liście krajów wyposażonych w pojazdy nie ma wymienionego naszego (dlatego tak szczegółowo opisałem cały proces, by nikt nie powtarzał moich błędów). Mapka w aplikacji też nie działa jak należy. A to dopiero początek problemów.
W regulaminie Lime jest napisane, że hulajnogami nie można jeździć po chodniku, a polskie prawo z kolei zabrania poruszania się nimi po jezdni – w planach jest uaktualnienie przepisów drogowych o "urządzenie transportu osobistego", ale rządowy projekt niedawno upadł i trzeba będzie na niego poczekać.
Do tego czasu najlepiej korzystać z tras dla rowerów, bo piesi z pewnością nie będą zadowoleni z przeciskających się między nimi, rozpędzonych do ponad 20 km/h, ludzi na hulajnogach. Zresztą na drogach dla dwóch kółek jazda jest bardziej płynna i nie trzęsie jak na chodniku.