Internet śmieje się dziś z bułki tartej za 7 zł, którą nasza blogerka znalazła w jednej z warszawskich kawiarni. Wychodzi na to, że nadchodzący kryzys mieszkańcom wielkich miast, wyborcom PO i pracownikom korporacji nie straszny, bo do menu wprowadzają coraz bardziej wymyślne produkty. No ale tak serio, czy to naprawdę coś złego?
To mógł być ciężki poranek dla każdego leminga. Przeglądając prasę na tablecie, dowiedziały się, że ich kredyty we frankach są zagrożone, więc, mimo że już płacą dużo, za chwilę będą musiały dołożyć do interesu jeszcze więcej. Ich pensje przestaną rosnąć po raz pierwszy od 20 lat. A dodatkowo ekonomiści wieszczą w przyszłym roku kryzys gorszy niż ten z 2008. Jak żyć? Chyba po prostu zacisnąć pasa.
Nic jednak nie jest takie proste, jak się wydaje. Nawet, jeśli leming zaczyna oszczędzać, prędzej przestanie płacić rachunki za internet (i tak ma go w komórce) i wodę (zanim ją odetną minie tak wiele czasu, że to nieogarnialna perspektywa), niż zacznie oszczędzać na jedzeniu. No bo jak pokazać się w pracy bez białego kubka no-logo z popularnej kawiarni?
Oczywiście żaden leming nie przyzna się, że za 7 zł kupuje bułkę tartą w popularnej knajpce. Ale takich żywieniowych snobizmów wśród lemingów jeszcze więcej. Zapraszamy na krótki przewodnik po zwyczajach tych sympatycznych zwierzątek.
Dopadł mnie kryzys...
Lemingi żywią się liśćmi, pędami, korzeniami i cebulami – tak przynajmniej rzecze Wikipedia. Nietrudno jednak to sprawdzić, obserwując rozwój takich inicjatyw jak kooperatywa spożywcza. O co chodzi? Lemingi to po prostu zwierzęta stadne, więc porozumiewają się między sobą i wspólnie podejmują starania, by do ich domów dotarły najświeższe produkty prosto ze wsi.
A że zdrowe jest modne, zaoszczędzone w ten sposób pieniądze leming może przeznaczyć na zakupy w ekologicznych sklepach. Tam, gdzie jajka z przybitą cyfrą "0" kosztują 12 złotych za 6 sztuk, a mąka z ekologicznym certyfikatem – 7 złotych.
Wystarczy dołożyć do tego bagietkę z popularnych ostatnio kawiarni, a już można przygotować sobie suchą bułkę (bruschetta), ser z pomidorami (sałatka caprese) i deskę zepsutych serów (czyli pleśniowych).
Niektóre lemingi muszą jednak wyjść przed szereg. Nie wystarczy im więc już zwykła mozarella, ale gorączkowo szukają bufali (z mleka bawołu, 10 zł droższa niż z krowiego). Jeśli dojrzewająca szynka, to tylko prosciutto (160 zł za kilogram to akceptowalna cena?), a jeśli stek, to najlepiej z krokodyla.
Ponieważ podniebienie leminga jest wrażliwe, jeśli ten je słodycze, to tylko lody z Nowego Jorku, których nazwa ma kojarzyć się z jakimś skandynawskim językiem (25 zł za opakowanie). I choć wiele lemingów nie rozróżnia kawy z dyskontu od Lavazzy, lody te najchętniej popija kawą, której metka informuje o jej unikatowym pochodzeniu.
Leming często stołuje się w popularnych lokalach, ale raczej nie przepada za fast foodami. Te, jako niezdrowe, nieekologiczne i – często – śmierdzące, wypadły z obiegu wraz z korporacyjnymi przerwami na lancze, zastąpione modą na slow food.
Coraz więcej lemingów jada też w domu. Chętnie odwołuje się do przepisów, w których można spotkać dziwne nazwy: spirulina, jeżówka, trawa jęczmienna, pszczele mleko i jagody acai mają zapewnić lemingowi zdrowe i długie życie (co w przypadku ciągłego zagrożenia, w jakim żyje leming) wydaje się co najmniej potrzebne.