"Niepodległość" to niesamowity dokument pokolorowany i posklejany z archiwalnych,
wcześniej niepublikowanych nagrań sprzed stu lat. Pokazuje jak Polska odzyskiwała wolność, ale ukazuje też zwykłe życie naszych rodaków. Film miał premierę 12 listopada, ale można go też obejrzeć w internecie.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Film "Niepodległość" pokazuje fenomen odzyskania niepodległości w 1918 roku: walkę o polskie granice w czasie I Wojny Światowej, w czasie Wojny Polsko-Sowieckiej, w powstaniach i plebiscytach, walkę dyplomatyczną w Wersalu. Na oczach widzów, nasi przodkowie odbudowują Polskę po latach niewoli, a zwieńczeniem ich starań jest uchwalenie nowoczesnej Konstytucji Marcowej.
"Niepodległość" to także zapis ówczesnego życia społecznego, gospodarczego i kulturalnego. Polacy pracują, bawią się, od nowa budują miejsce na ziemi dla siebie i swej ojczyzny. Narrację prowadzą świadkowie i uczestnicy wydarzeń, którzy pozostawili pisemne świadectwa swych losów i historii.
Autorzy pracowali nad filmem kilka lat
To kolejny po "Powstaniu warszawskim" dokument non-fiction. Oglądając film nie do końca zdajemy sobie sprawę z ilości pracy, jaką twórcy włożyli w produkcję. Zjeździli pół Europy, by zdobyć archiwalia francuskie, niemieckie, rosyjskie, amerykańskie, ukraińskie i oczywiście polskie.
– Trzeba pamiętać, że w owych czasach filmowano przede wszystkim ważne wydarzenia jak śluby, pogrzeby, koronacje – mówił reżyser filmu Krzysztof Talczewski i dodał: –Nam się udało pozyskać materiały ukazujące prostego człowieka, i na tym polega ich oryginalność.
Zebranie materiałów to dopiero początek. Później przychodzi żmudny montaż, obróbka cyfrowa i koloryzacja. – Na początku nikt nie wierzy w takie filmy – śmieje się Mirosław Bork, producent i współautor scenariusza. – Dopiero kiedy historia układa się w całość, materiały są coraz bardziej czytelne, decydenci dostrzegają w nich potencjał, a widzowie są uwiedzeni prawdą obrazów – dodaje.
W dokumencie wykorzystano nowoczesne techniki komputerowe
W filmie 80 proc. zdjęć nie było wcześniej publikowanych. To prawdziwe perełki. Co prawda nagrania pochodzą z lat 1914-1923, ale technika koloryzacji jest rodem z XXI wieku.
– Nie zatrudniliśmy setek ludzi, którzy kolorują zdjęcia klatka po klatce. Wykorzystujemy możliwości współczesnych komputerów i programistów. W każdym ujęciu wybieramy kluczowe klatki filmu, animatorzy odwzorowują poszczególne fragmenty obrazu, a potem komputer przenosi zadany kolor na kolejne fazy ruchu – mówi producent w rozmowie z naTemat.
Trudność przy produkcji sprawiała też jakość samych materiałów – czasem były znakomite, czasem średnie, a niektóre naprawdę kiepskie.
– Musieliśmy doprowadzić do stanu, w którym te materiały mogły być montowane obok siebie. A to oznacza konieczność ustabilizowania kadrów, usunięcia zadrapań, plam oraz zmiany formatu. Dopiero na tym etapie mogli włączyć się do pracy koloryści – wyjaśnia Mirosław Bork.
Ciężka praca przyniosła jednak owoce - widzowie są zachwyceni dokumentem i nie kryją wzruszenia. Jeśli przegapiliście premierę w telewizji, możecie nadrobić to seansem w internecie.