Barbara Poleszuk to dziś ikona środowisk narodowych. Bohaterka, o której nie mówi się inaczej, jak o więźniu politycznym. Pochodzi z Hajnówki, jej rodzina organizowała marsze narodowe. Od końca października przebywa w więzieniu na warszawskim Grochowie, a o jej uwolnienie walczą ludzie w całej Polsce, a nawet w USA. – Pracowała w Holandii, przyjechała na ślub brata. Wtedy ją zatrzymali – opowiada naTemat jej matka.
Pod hasłem "Uwolnić Basię", przed sądem w Hajnówce odbył się protest. Apele o jej uwolnienie pojawiły się w Internecie, w sprawę zaangażowała się była radna z Gdańska Anna Kołakowska, która podjęła protest głodowy, media narodowe grzmią o skazaniu patriotki, ostatnio "Alarm" TVP zrobił o niej program.
Do prezydenta i ministra sprawiedliwości wysłano pisma. – Pani Barbara Poleszuk jest więźniem politycznym. To nie do pomyślenia, żeby Święto Niepodległości było obchodzone w sytuacji, kiedy w Polsce mamy więźnia politycznego. Apeluję do pana prezydenta Andrzeja Dudy i do pana ministra Zbigniewa Ziobry, żeby przyjrzeli się sprawie – wzywa na łamach portalu wPolityce.pl przewodniczący Kolegium IPN, prof. Wojciech Polak.
W tych petycjach nie brak odniesień do KOD-owców, uczestników Czarnych Marszów, a nawet Władysława Frasyniuka, "którego mimo agresji słownej sąd uniewinnił". " Czy teraz, kiedy rządzi PiS , o więzienia będą trafiać wyłącznie patrioci?" – padają pytania.
Historia Barbary Poleszuk poruszyła wielu ludzi. Jej mama mówi, że ze zwyczajnych, ludzkich względów. Głosy wsparcia płyną do niej z całej Polski, również z zagranicy. – Z Niemiec, z USA. Mamy sygnał, że protest ma być przed polską ambasadą. Jestem zaskoczona, że tyle osób do mnie pisze. Podchodzą ludzie, których nie znam, klepią po plecach i mówią, żeby się nie martwić. Piszą listy do córki. To nie jest tak, że popierają nas tylko ci, którzy z nami działają – mówi w rozmowie z naTemat Elżbieta Poleszuk.
"To ja ją namówiłam"
Rodzina Poleszuków znana jest w Hajnówce z działalności narodowej. Działają we trójkę – ona, córka i syn Dawid. To oni są organizatorami Marszy Żołnierzy Wyklętych, Barbara sama na nich występowała. Znane są jej rysunki żołnierzy, pokazał je kwartalnik "Wyklęci", wydano z nimi kalendarz. – Jest samoukiem. Skończyła resocjalizację – mówi jej matka.
Rodzina znana jest policji. – Opisuję to środowisko od 2012 roku. To nie jest jej pierwszy wyrok za policjanta. W 2013 roku Barbara Poleszuk dostała prace społeczne za podobny czyn, tylko na policjancie z Bielska Podlaskiego. Ten wyrok został jednak zatarty i ona chodzi w glorii osoby nigdy nie karanej – mówi Arkadiusz Panasiuk, dziennikarz-freelancer.
Elżbieta Poleszuk: – To normalne, że jak coś się dzieje w Hajnówce, to policja przychodzi rano i sprawdzają. Zaraz jest, że to Poleszuki. Wszystko to Poleszuki. Policja nas spisuje, jeździ za nami, przyzwyczailiśmy się już do tego.
Teraz też ma poczucie niesprawiedliwości, dlatego nagłaśnia sprawę, gdzie się da: – To ja ją namówiłam, byśmy poszły na Noc Kupały zobaczyć fajerwerki. Ona nie chciała, dopiero wróciła z pracy.
"Zakłócenie białoruskiego festynu"
Barbara przebywa w więzieniu od końca października. Została skazana na cztery miesiące bezwzględnego więzienia za napaść na policjanta, do której miało dojść podczas imprezy. Najpierw obie z matką spędziły w areszcie 48 godzin, oskarżone o zakłócenie białoruskiego festynu.
Według rodziny Barbara Poleszuk tylko policjanta podrapała. Stanęła w obronie zatrzymanego chłopaka, który, według doniesień medialnych, krzyczał wyzwiska pod adresem policji.
Matka twierdzi, że to policjant wyciągnął jej córkę z tłumu, za głowę. Apeluje o jedno – bardzo chce, żeby policja, władze, wszyscy, którzy mogą mieć wpływ na zmianę wyroku, jeszcze raz obejrzeli nagrania z tamtego zdarzenia.
Przyjechała z pracy w Holandii
Chodzi o Noc Kupały w 2016 roku. Sprawa ciągnie się od tamtego czasu. Jak słyszymy, przez nią Barbara straciła pracę w jednej z sieci telefonii komórkowej. We wrześniu ubiegłego roku wyjechała do pracy do Holandii. – Namówiłam ją na to, bo akurat wyjeżdżała narzeczona syna. Załatwiliśmy wszystkie dokumenty, łącznie z zaświadczeniem o niekaralności. Pracowała legalnie, byli z niej bardzo zadowoleni. Przyjeżdżała tu, cały czas była w kontakcie z adwokatem. Jeszcze we wrześniu pytała go, czy wszystko jest w porządku, odpowiadał, że tak – opowiada mama Basi.
Ostatni raz 26-latka przyjechała do Polski 17 października na ślub brata i miała tu zostać do 4 listopada. – Została aresztowana 24 października, na dwa dni przed ślubem. Szykowałyśmy się na wesele, pojechałyśmy na zakupy do Hajnówki, gdy na drodze zatrzymała nas policja. Nie wiedziałyśmy o co chodzi. Policjanci po cywilnemu powiedzieli, że zabierają córkę, bo jest poszukiwana listem gończym. Nie wiedziałam co się dzieje. Jak to? Co? List gończy? To był koszmar – mówi Elżbieta Poleszuk.
Na komendzie dowiedziała się, że wysłane zostało pismo, by córka stawiła się do aresztu, ale ona zarzeka się, że żadnego pisma nie dostała. Miało być awizo, ale ona jest przekonana, że była wtedy w domu i żadnego listonosza w tym czasie nie było.
"Robimy wszystko, żeby ja stamtąd wyciągnąć"
Brat Basi chciał odwołać ślub, wytłumaczyła mu, że powinien się odbyć: – Ale to nie było to, co miało być. Nie było takiej radości. Wszyscy rozmawiali tylko o Basi.
Barbara Poleszuk trafiła do aresztu w Białymstoku, po kilku dniach przewieziono ją do Warszawy, do więzienia dla kobiet na Grochowie. Słyszymy, że przysługują jej dwie rozmowy dziennie z rodziną, po 5 minut każda. Oraz widzenie – 3 godziny w miesiącu. Nie narzeka na warunki, trzyma się dzielnie: – Powiedziała, mamo damy radę. Robimy wszystko, żeby ja stamtąd wyciągnąć, ale mija miesiąc i nic.
W każdym razie w środowisku narodowców już stała się bohaterką. Słychać nawet porównania do "Inki".
"Jego koledzy próbowali go odbić, krzyczeli: „mordercy”, napierali na radiowóz. Doszło do bijatyki. (...) Oprócz nietrzeźwego Daniela N. na miejscu zostały zatrzymane dwie kobiety: Barbara Poleszuk i Elżbieta Poleszuk. Barbara Poleszuk miała podrapać policjanta, a Elżbieta Poleszuk stanęła w jej obronie". Czytaj więcej