Piotr Świerczewski, trener menedżer ŁKS, powiedział kiedyś, że po powrocie z emigracji w Polsce przebierał się za piłkarza. Ekstraklasa nie postawiła mu poprzeczki zbyt wysoko, więc nie musiał się specjalnie wysilać. Podobnie sprawa wyglądała w przypadku Jose Mari Bakero, który do piątku udawał, że jest trenerem. Nie poszło mu ani w Valencii, ani w Sociedad, ani w meksykańskiej Puebli, a Lech... Lech to była wisienka na torcie. Tam robotę spartolił koncertowo.
W całej tej sytuacji widać jednak pewien olbrzymi plus – większego przebierańca Kolejorz już nie zatrudni. Bo przynajmniej na naszym rynku – no, poza Liborem Palą – takich już nie ma. Kibice innych polskich drużyn też mogą odetchnąć z ulgą. JMB zapowiedział, że po odejściu z Lecha zamierza wyjechać z Polski.
Pojawiali się w naszej lidze trenerzy, z których szydziło pół kraju. Był Stefan Majewski, Jacek Grembocki, był w końcu ten Pala, ale każdy miał swoich zwolenników. Każdy z wyjątkiem Bakero. On wystrzelał się z argumentów już na początku swojej przygody w Polsce. Do pewnego momentu jechał na nazwisku. Bo przecież facet z taką historią musiał mieć w sobie jakąś naturalną charyzmę. Reprezentant Hiszpanii, może nie legenda, ale znakomity piłkarz Barcelony. Na naszym pustkowiu takie hasła robiły wrażenie. Ale w tym przypadku magia prysła wyjątkowo szybko. Najpierw Jose Mari sparzył się w Polonii Warszawa, potem zrujnował Lecha.
- Bakero dostał swoje ręce sportową furę, która jeszcze niedawno na ¼ mili odstawiała inne dobre zagraniczne bolidy. Tyle że on to auto postanowił stuningować i efekt jest taki, że jeździ coraz gorzej, coraz wolniej i nawet w Pucharze Fiata 125p nie daje rady. Coraz gorsze fury objeżdżają Bakero w jego zdezelowanym dziele – internauta o nicku Mikee zachowywał jeszcze spokój, ale wielu jego kolegów było mniej wyrozumiałych. Najbardziej uzdolnieni artystycznie „wstawili” nawet głowę Hiszpana na pomnik Kopernika i delikatnie zmienili pewne powiedzenie historyczne...
„Wstrzymał Lecha, ruszył wkurwienie, Basków go wydało plemię...”
A frekwencja, leciała, leciała i leciała w dół, aż na starcie wiosny, z Bełchatowem, osiągnęła 10 tysięcy. Z czego – strzelamy – tak na oko z 80% skandowało „Guantanamera, trzeba wyjebać Bakera”. Ci mniej litościwi zdążyli się wcześniej nawet "wprosić" na obiad, który jadł na Rynku z rodziną. - Takie rzeczy zdarzają się na całym świecie. Presja w futbolu to rzecz zupełnie normalna – wzruszał ramionami Bakero, dorzucając przy okazji coś o wzajemnym szacunku, wizji drużyny i sztandarowe hasło - „taki jest futbol”. Zawsze ta sama gadka.
- Komentarze Bakero po meczach są bardzo dziwne. Trener przeważnie widzi na boisku coś zupełnie innego niż kibice i wszyscy eksperci. Po słabym albo przegranym spotkaniu stwierdza na przykład, że tak naprawdę Lech zagrał dobry mecz i zabrakło tylko szczęścia. To jego „myślenie życzeniowe” jest dla mnie trochę śmieszne – ocenił były napastnik Lecha, Andrzej Juskowiak.
- Miał dobre wejście i w Polonii, i w Lechu, ale im dłużej pracował, tym gorzej to wyglądało – stwierdził ekspert Polsatu i Weszło, Wojciech Kowalczyk. - Może wy wytłumaczycie, o co chodzi w tym odstawianiu Stilicia i ściąganiu przebojowego Tonewa? Bo te decyzje naprawdę mnie przerażają. Facet ma mega szeroką kadrę, ale za grosz nie potrafi z niej skorzystać. Zastanawiam się – on nie widzi tego, co jest na boisku? A może ma kompleksy i non stop musi udowadniać, że jest najmądrzejszy – pytał na swoim blogu komentator Orange Sport, Andrzej Iwan.
Chyba na tym polegał główny problem Bakero...
Wielu z was grało na pewno w Football Managera. Znacie to uczucie... Przejmujecie drużynę, zaczyna wam – mówiąc kolokwialnie – żreć i zaczyna się kombinowanie. A to wystawienie prawoskrzydłowego w ataku, a to bezsensowne sięgnięcie po juniora. Tak, żeby uciec od monotonii, żeby było ciekawie. For fun. Tak właśnie było w przypadku Bakero w Lechu. Oddajmy zresztą głos ekspertom...
- Już rotowanie Stiliciem, który dostarcza piłki Rudniewowi, czy ciągłe zamienianie mu pozycji lub ustawianie w ataku, jak w pamiętnym meczu z Bragą, mija się zupełnie z celem. Nie wiem, czy trener w ten sposób nie chce czegoś Semirowi udowodnić. Pokazać, że on tu rządzi – zastanawia się były stoper „Kolejorza”, Bartosz Bosacki. Trudno nie przyznać mu racji. Bo Bakero sprawiał wrażenie gościa, który na siłę próbuje tworzyć swoją własną, niezrozumiałą dla innych, myśl szkoleniową. Jakie znajdował wytłumaczenie? Wiadomo... - W futbolu potrzebna jest rotacja – przyznawał z poważną miną, jakby urażony pytaniem dziennikarza.
Oczywiście z pomocą tłumacza, bo przez trzy lata nie wydukał nawet zdania po polsku. Na każdy wywiad zabierał wystraszonego tłumacza, który strzelał słowami jak z karabinu, żeby nadążyć za banalnym słowotokiem Bakero. Sam obiecał, że przed Bożym Narodzeniem udzieli pierwszego wywiadu w naszym języku, ale chyba zabrakło ambicji, bo w przerwie meczu z Ruchem rozmowa, yyy... krzyki motywacyjne odbyły się po hiszpańsku. Wszystko przełożono symultanicznie na polski, ale siła perswazji tłumacza nie przyniosła większego efektu. 0:3 w Chorzowie i adiós, Jose.
Wiadomość o przyjeździe Bakero do Polski przed trzema laty naprawdę mnie ucieszyła. Sądziłem, że doda naszej bezbarwnej lidze kolorytu, a coś po sobie w naszym kraju zostawi. No i zostawił – jeśli wierzyć plotkom – długi w kasynach. Odcinał kupony od piłkarskiej sławy i dziw bierze, że szefowie Lecha tak długo się nabierali na to jego bajdurzenie. Co ich przekonało? Wygrana z Manchesterem City? To w połowie sukces Jacka Zielińskiego, bo Bakero był z zespołem dwa dni. Kontakty? Może i miał, ale jeszcze w Polonii wykorzystywał je do ściągania Nigeryjczyków z halowej ligi Singapuru. Nazwisko? OK, to czemu nie zatrudnić Grzegorza Laty i Tomasza Rząsy? Bajzel byłby taki sam jak w PZPN-ie. No i jest...