Chaos na ulicach Paryża, płonące samochody, bitwa z policją, snajperzy na dachach, blisko 400 osób w areszcie – tak w skrócie wyglądał weekend w stolicy Francji. W całym kraju przeciwko podwyżce cen paliw protestowało ponad 60 tysięcy ludzi. Masowa akcja, mimo swojej gwałtowności, dała niektórym Polakom do myślenia. Jedni porównują je do protestów w obronie konstytucji i się śmieją. Inni pytają: "Czy Polska też się obudzi?".
Po wydarzeniach we Francji część Polaków kpi, porównując chuligańskie zamieszki i regularne bitwy na ulicach Paryża do różnych zgromadzeń w Polsce, na przykład Marszu Niepodległości.
Zwolennicy obecnego obozu władzy z satysfakcją zestawiają zdjęcia, na których widać, jak w Warszawie pokojowo maszerują rodziny z dziećmi, a w Paryżu leje się krew. Albo jak opozycja manifestowała z białymi różami, a tu pałuje ludzi. Z ironią komentują też płonące samochody. Szydzą, że "po uczestnikach widać zaniepokojenie stanem demokracji w Polsce", a nawet pojawiają się okrzyki: "Konstytucja!".
Pojawiają się też pytania, co by było gdyby takie brutalne zamieszki miały miejsce w Polsce, jak wówczas reagowałaby UE? A także wątpliwości, że jak to – 11 grudnia mają w UE rozmawiać o praworządności w Polsce, a z Francji dochodzą nagrania, na których widać brutalność policji?
Ale inni pytają w sieci, czy Polacy też się obudzą, bo ostatnio potrafią protestować tylko na Twitterze. Po wielkim zapale pierwszych manifestacji KOD i innych nie zostało praktycznie nic. "Paryż płonie przez podwyżki, a w Polsce mordują wolne media, podwyżki i ... NIC. Cisza" – to tylko jeden z komentarzy.
"Protesty we Francji odbywają się nagminnie"
Bunt społeczny we Francji bardzo szybko stał się łatwym punktem odniesienia dla obu stron podzielonej Polski, ale czy słusznie?
Były dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych uważa, że nie. Napisał o tym na Twitterze i szybko stał się wrogiem prawicy. Znawca Francji, który od lat śledzi wydarzenia w tym kraju, wyjaśnił, że zamieszki w Paryżu są częścią kultury politycznej tego kraju i natychmiast się zaczęło. Pod zdjęciami bitwy na ulicach Paryża posypała się kolejna dawka ironii i kpi: "To tylko taka "kultura polityczna" Francji, nic strasznego", "O, zobaczcie. "Kultura polityczna" i "folklor" Francji".
Pomińmy na chwilę brutalność tych zamieszek, skupmy się tylko na proteście.
Marcin Zaborowski, dziś politolog w Visegrad Insight, tłumaczy nam, co miał na myśli. – Kwestia strajkowania i protestowania we Francji ma nawet w tym kraju swoje określenie: "kultura strajków". One odbywają się nagminnie, przybierają masowy charakter. Każda osoba, która mieszkała we Francji, wie, że Paryż jest do tego przyzwyczajony. Tu po prostu jest kultura ulicznych protestów – mówi naTemat.
Podkreśla, że wszystkie protesty we Francji od lat mają charakter totalnie socjalny: – W żadnym aspekcie nie mają charakteru walki o demokrację, konstytucję, prawa obywatelskie. Teraz chodzi o podwyżki cen paliw. Totalnie nie rozumiem, jak można porównywać strajk i protest we Francji z protestami w Polsce tak, jak robili to prawicowi publicyści. Nie mówiąc o tym, że gdyby w Polsce działo się to, co we Francji, to Komisja Europejska by interweniowała.
A gdyby chodziło o demokrację? O konstytucję? Czy Francuzi protestowaliby z taką samą siłą? – Tak było w 1968 roku. To był protest polityczny związany z niezadowoleniem ze sposobu, w jaki władzę sprawował de Gaulle. Francuska demokracja była wtedy jeszcze świeża. Moim zdaniem dziś reakcja byłaby podobna. Mielibyśmy masowe protesty, jak w 1968 roku – odpowiada Zaborowski.
Tamte protesty, które zaczęły się od studentów, do których dołączyli robotnicy i inne warstwy społeczeństwa, sparaliżowały cały kraj.
"Francuzi społecznie bardziej aktywni"
W Polsce były masowe protesty w 2015 roku i 2016 roku. Były marsze KOD, Czarne Protesty, obrona sądów, wielkie demonstracje przed Pałacem Prezydenckim i Sejmem. A potem zapał minął, choć niezadowolenie wciąż jest demonstrowane, zwłaszcza w sieci. Dlaczego, patrząc z francuskiej perspektywy, tak się dzieje? Nawet protesty grup zawodowych – na przykład nauczycieli – nie są wcale liczne, a już na pewno nie można ich nazwać masowymi.
Marcin Zaborowski uważa, że jeśli chodzi o niezadowolenie z polityki społecznej, w Polsce brak jest związków zawodowych, które pociągnęłyby tłum. A jedyny, największy, czyli "Solidarność" jest tak naprawdę prorządowy.
To bardziej ogólna uwaga do francuskich strajków, bo w przypadku obecnego protestu ludzie jednak skrzyknęli się głównie przez Facebooka. Tak, jak w Polsce, na początku KOD.
– Myślę, że w Polsce nie ma protestów społecznych, bo ludzie są skoncentrowani na własnym dobrobycie i własnych interesach. Każdy ciągnie w swoją stronę. Ludzie myślą bardziej o sobie, o swojej rodzinie niż o interesie grupowym. A Francuzi w w ogóle są politycznie i społecznie bardzo aktywni – już na poziomie dzielnicowym, współpracy sąsiadów. Partycypacja w wyborach wynosi 80-90 procent. Jest większa świadomość i wola do uczestnictwa w czymś, co jest zbiorowe – tłumaczy politolog.
Miliony ludzie uczestniczy w strajku"
Słyszę, że we Francji to normalne, że ludzie potrafią się zmobilizować. Wciąż żywa jest pamięć o rewolucji francuskiej, nawet uczestnicy obecnego protestu się na nią powołują: – Ulica we Francji ma swój głos. To jest politycznie rozpoznawalne, że jest prezydent, jest premier i parlament, ale jak ulica wyjdzie i coś powie, to prawie jest jak czwarta władza. Trzeba ją wziąć pod uwagę.
Z powodu tej ulicy we Francji trudno jest wprowadzać reformy bolesne dla społeczeństwa. Przekonał się o tym zarówno prezydent Sarkozy, Hollande, a także Chirac w latach 90. Ten ostatni, z powodu protestów, zwolnił premiera Alaina Juppe.
Marcin Zaborowski: – Wszystkie rządy od lat 90., które próbowały wprowadzać reformy, po potężnych protestach potem się z nich wycofywały.
Na przykład Nikolas Sarkozy w ostatnich miesiącach swoich rządów przeżył trzy ogólnokrajowe strajki generalne. W jednym z nich miało wziąć udział nawet blisko 3 miliony ludzi. Tak francuskie związki zawodowe protestowały przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego. Wkrótce potem z Francji zaczęły napływać informacje, że Sarkozy zaczyna ustępować.
Wielu Polaków, patrząc na Francję, ale też inne kraje, nie potrafi tego zrozumieć. Niektórzy przypominają jeszcze Grecję, nawet Bułgarię i Rumunię, w których niezadowolenie z powodu działań rządu cały czas potrafi wyciągnąć tysiące ludzi na ulice. A u nas już nie.
"Chuligani podpinają się pod protest"
Przy okazji protestów we Francji jest jeszcze jedna ważna rzecz, której nie można pominąć. Agresja i przemoc. Palenie samochodów na niespotykaną skalę, akty wandalizmu, starcia z policją.
Nasz rozmówca tłumaczy, że choć protesty weszły do francuskiej kultury, ten element jest w nich nowy: – Francja jest krajem etnicznie podzielonym i okolice dzielnic wokół Paryża czują się wykluczone. Część młodzieży stamtąd się radykalizuje. To ta młodzież powoduje, że protesty przybierają radykalny charakter. Chuligani wykorzystują protest społeczny. Korzystając z okazji rabują też sklepy.
Zaznacza, że "żółte kamizelki" nie mają z nimi nic wspólnego, choć właśnie takie obrazy poszły w świat.
We Francji związki zawodowe są potężne. U nas ewidentnie, mimo doświadczenia Solidarności, kultura protestów socjalnych jest w Polsce dużo słabsza, bo i związki zawodowe są dużo słabsze. Dlatego protesty społeczne należą do rzadkości.