Co prawda, wybory do Parlamentu Europejskiego za pół roku, a do parlamentarnych w kraju prawie rok, ale już toczą się nieformalne rozmowy liderów partii opozycyjnych w celu zawarcia koalicji. Na razie jednak sen z powiek spędza im... nazwa nowej koalicji.
Kurz po wyborach samorządowych już prawie opadł, ale po całkiem dobrym wyniku opozycji w tym głosowaniu jej politycy nie zwalniają tempa. Rozpoczęły się już nieformalne negocjacje partii opozycyjnych w sprawie wspólnego startu w przyszłorocznych wyborach. I chodzi o dwa przyszłoroczne sprawdziany wyborcze: do Parlamentu Europejskiego oraz parlamentarne.
Co prawda bez wizji bliskiego starcia z przeciwnikiem atmosfera się rozluźniła, ale nie od dziś wiadomo, że zjednoczenie to raczej jedyna szansa na pokonanie PiS-u. W dodatku rozpadająca się Nowoczesna, która nie ma struktur regionalnych, a ma za to milionowe długi, musi wejść w porozumienie z PO, aby w ogóle przetrwać.
Dochodzi do tego Polskie Stronnictwo Ludowe, w którym jego lider Władysław Kosiniak-Kamysz jest chętny do współpracy z PO i .N, ale nie wszyscy mają takie samo zdanie na ten temat. Wewnętrznej opozycji w klubie PSL-UED przewodzi bowiem Marek Sawicki, który stawia na sprawdzone, lokalne struktury partii. Decyzja o tym, że rozpoczynać rozmowy z opozycyjnymi partnerami ma zapaść w sobotę.
Jak na razie, największym problemem jest... nazwa. Jak opisuje Onet, PSL nie chce wystartować pod szyldem Koalicji Obywatelskiej, a w nazwie musi być "PSL". Najlepiej, gdyby była to nazwa koalicji z lat 2007-2015 czyli "PO-PSL". Jest też pomysł na przetłumaczenie nazwy frakcji w europarlamencie, do której należy zarówno PO i PSL, czyli "Europejska Partia Ludowa".
Z drugiej strony, politycy Nowoczesnej także domagają się ".N" w nazwie. – Nasze ".N" w nazwie koalicji oznacza konkretne wartości. Bez niego część wyborców bardziej liberalnych i lewicowych zagłosuje na nową partię Roberta Biedronia – mówią.