Katarzyna Napiórkowska nie jest typową youtuberką. Nie zajmuje się lifestyle'm czy makijażem, ale... chorobami i zaburzeniami psychicznymi. Nie zniechęca jej to, że często słyszy, że "jest za ładna, żeby mieć problemy". "Tak jak nowotwór nie wybiera czy ktoś jest atrakcyjny, czy nie, tak samo nie wybiera depresja" – odpowiada. W swoich filmach trafia w sedno, a te trafiają do ludzi.
Na pierwszy rzut oka przypominasz typową lifestyle’ową blogerkę z Instagrama i YouTube. Ktoś wchodzi na Twoje konto i myśli "młoda, ładna dziewczyna, pewnie będzie mówić o ciuchach". A potem widzi jakiś Twój film i bach! Zaskoczenie. Spotkałaś się z tym?
Bardzo często słyszę, że jeśli "jest się ładnym", to nie można mieć lęku społecznego czy depresji. Przecież jeśli "jestem atrakcyjna", to powinnam być odważna i szczęśliwa. I w ogóle co ja o tym wszystkim mogę wiedzieć.
Co na to odpowiadasz?
Że tak jak nowotwór nie wybiera czy ktoś jest atrakcyjny, czy nie, tak samo nie wybiera choroba psychiczna czy zaburzenie.
Trzy lata temu pokazałaś widzom pierwszy film o depresji. I się zaczęło. Skąd w ogóle pomysł na taki dość niepopularny na YouTube temat?
Wbrew pozorom to nie był film o mnie. Wiele ludzi myśli, że ja choruję na te zaburzenia, o których mówię, ale ja zmagam się tylko z lękiem społecznym. Ten pierwszy film zrobiłam głównie z wewnętrznej potrzeby – przez długi czas żyłam bowiem z ludźmi, którzy zmagali się z depresją. Na początku tego nie rozumiałam. Dopiero, kiedy uświadomiłam sobie, że jest to choroba, którą można leczyć, pomyślałam, że może warto pokazać to innym. Udowodnić, że to nie jest to tylko bycie smutnym i melancholijne patrzenie w okno. Że to złożony stan, który jest niezależny od osoby, która choruje.
Czyli ten film był skierowany bardziej do ludzi, którzy nie chorują i którzy do końca nie rozumieją, czym jest depresja?
Tak, ale wyszło troszeczkę inaczej. Widzami byli bowiem głównie sami chorzy.
Zaskoczył Cię to, jak ten film rozniósł się po sieci? Także za granicą.
Tak, szczególnie że zawsze robiłam bardziej artystyczne filmy, niż tak zwanego klasycznego YouTube’a i wiedziałam, że one nigdy się jakoś za bardzo "nie sprzedają". Byłam więc bardzo tym sukcesem zaskoczona, kompletnie nie wiedziałam, co się dzieje. Stałam trochę obok tego i zastanawiałam się, o co tutaj chodzi.
I już wiesz o co chodzi?
Jestem praktycznie pewna, że to skutek tego, że tak wiele ludzi choruje na depresję. Takie osoby albo oglądały ten film, aby się z nim utożsamić, albo pokazywały go rodzinie lub przyjaciołom. Bo czasem ciężko jest ubrać w słowa uczucia, które towarzyszą depresji lub wszelkim zaburzeniom psychicznym. Albo nie przychodzi to przez gardło, bo to wciąż jeszcze jest w Polsce wstydliwy temat. Ale jeśli istnieje taki film, który w trzech minutach kondensuje aspekty tego zagadnienia, to warto podzielić się nim z bliskimi.
Po sukcesie filmu o depresji postanowiłaś kuć żelazo póki gorące i mówić również o zaburzeniach psychicznych?
Tak, chociaż w ogóle tego nie planowałam. Ludzie zaczęli mnie jednak prosić, żeby kontynuować serię. Pomyślałam więc, że spróbuję i zobaczę co się wydarzy po drugim filmie, który był o tak zwanej nerwicy natręctw, czyli zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych. Sukces się powtórzył, więc postanowiłam iść w tym kierunku dalej.
Mam wrażenie, że stałaś się trochę "youtuberką od zaburzeń". Przeszkadza Ci to?
Faktycznie trochę tak jest. Ludzie oczekują od mnie, że wciąż będę mówić o zdrowiu psychicznym, dostaję bardzo dużo próśb o kolejne filmy, a także o pomoc. Niektórzy oczekują ode mnie praktycznie terapii. Ale nie powinnam im przecież udzielać rad – nie jestem wykształcona w tym kierunku, jestem po międzynarodowych stosunkach gospodarczych i ekonomii. Do tego to są naprawdę ciężkie historie i jeśli tyle ludzi zrzuca ci na barki swoje problemy, trochę to przytłacza.
To duża odpowiedzialność. Jak reagujesz na takie wiadomości?
Zawsze sugeruję osobom, które do mnie piszą, aby poszły do specjalisty – psychologa czy psychiatry. Jeśli ktoś jest niepełnoletni, to w szkole jest zawsze psycholog, jeśli ktoś nie ma pieniędzy na wizytę u terapeuty – wartość zapisać się na nią w ramach NFZ. Najważniejsze to robić coś w kierunku poczucia się lepiej, a nie tylko siedzieć i czekać.
Wspomniałaś na początku, że cierpisz na lęk społeczny.
Tak. Zawsze uważałam, że po prostu jestem nadmiernie wstydliwa. Ale w codziennym życiu – na przykład dostawałam paniki, kiedy musiałam podejść do okienka na poczcie, gdzie była niemiła pani – a nie w internecie. Bo jeśli wstawiasz coś do sieci, to wcześniej napiszesz na kartce to, co chcesz powiedzieć, więc mniejsze jest prawdopodobieństwo, że popełnisz błąd i ktoś będzie się z ciebie śmiał. A w prawdziwym życiu, jeśli zrobisz z siebie głupka, to tego nie wyedytujesz.
Kiedy zdałaś sobie sprawę, że to wcale nie tylko wstydliwość?
Po filmie o depresji byłam w najgorszym stanie, jeśli chodzi o lęki. Wtedy zaczęłam robić research do wideo o lęku społecznym i przeczytałam maile od ludzi, którzy opowiadali mi o swoich doświadczeniach z tym zaburzeniem. I zobaczyłam wtedy, że też mam podobne doświadczenia.
Czyli YouTube Ci pomógł?
Nie, sam YouTube nie. Ale w ogóle nie wiedziałabym o tym, że cierpię na lęk społeczny, gdybym tych maili nie przeczytała. Na początku powiedziałam sobie jednak "nie, nie, nie mogę tego mieć" i zostawiłam to, wróciłam jednak do tematu za kilka miesięcy. Wtedy utwierdziłam się w przekonaniu, że coś jednak naprawdę jest na rzeczy i uznałam, że zamiast samej się zastanawiać czy jest źle, czy nie, poszłam do lekarki, która skierowała mnie na terapię. Leki bowiem w przypadku lęku społecznego na dłuższą metę nie pomogą.
I jest lepiej?
Znacznie lepiej, czego się nawet nie spodziewałam. Na początku było ciężko, ale potem poznane na terapii schematy na stałe zmieniły mój sposób myślenia. I potem to działa automatycznie. Idę już na pocztę bez ustalania słowo w słowo tego, co chcę powiedzieć niemiłej pani.
Często mówisz też o akceptacji samej siebie, nakręciłaś na przykład film o Twoim problemie z trądzikiem. Mówiłaś o traktowaniu kobiet. Mówienie o ważnych sprawach to Twoja misja?
Wychodzę z założenia, że jeśli masz jakąś widownię, to warto czasem powiedzieć o czymś ważnym. Nawet jeśli ktoś mówi o kosmetykach – co też jest oczywiście samo w sobie ciekawe – może od czasu do czasu zahaczyć o jakiś istotny temat albo przynajmniej zwrócić uwagę na jakiś problem. Kiedy okazało się więc, że umiem zebrać doświadczenia ludzi i skondensować je w krótkim filmie – który do tego umiem nakręcić – to warto to wykorzystać. To dla mnie ciekawsze niż taki klasyczny YouTube, którego w ogóle nie czuję.
Zresztą forma – estetyczny i krótki filmik, w którym ktoś mówi z osobistej perspektywy o ważnym problemie – jest też bardziej atrakcyjna dla widza, niż gdyby lekarz stał w swoim gabinecie i wymieniał objawy.
Też mi się tak wydaje. Myślę, że sposób narracji, fakt, że te filmy nie są "suche", sprawia, że przyjemniej się je ogląda. I to trafia do ludzi.
Tak i jestem zdziwiona, że jest taki pozytywny. Bałam się komentarzy, że "zmuszam" do brania leków. Ludzie lubią teorie spiskowe, a leki są stygmatyzowane. A przecież depresja to śmiertelna choroba. A jak chorujesz na cukrzycę, to nie mieści ci się w głowie, żeby nie wziąć lekarstwa.
Twoi widzowie nie będą zadowoleni. Skąd taka decyzja?
Te filmy zabierają mi bardzo dużo czasu. To jest kilka minut materiału, ale robię taki filmik przez 2-3 miesiące. Po kilka godzin dziennie. Research, czytanie maili z doświadczeniami ludzi i literatury akademickiej, napisanie tekstu, zagranie, nakręcenie, edycja, montaż, kolorowanie – samej zajmuje mi to dużo czasu, a nie mam pieniędzy, żeby kogoś zatrudnić. Na razie muszę więc to porzucić.
Ale filmu nie porzucasz?
O nie! Szyję bieliznę, żeby mieć za co opłacać rachunki – bo z filmami na YouTube to nigdy nic nie wiadomo i było u mnie krucho z finansami – ale wiążę przyszłość z filmem. I to już bardziej na poważnie. Uczę się w szkole scenariuszowej, a ostatnio chodzi mi o głowie dłuższy dokument o depresji. Są też inne bardziej "filmowe" zaburzenia, jak dwubiegunówka czy borderline, więc kto wie? Ale to już plany na daleką przyszłość.