Masowe zwolenianie lekarskie i paraliż niektórych szkół i przedszkoli – to efekty nieoficjalnego protestu nauczycieli, którzy domagają się podwyżek płac. Ta sytuacja to problem dla Anny Zalewskiej, która napisała do protestujących list, w którym obiecuje podwyżki i "optymalny rozwój zawodowy".
W poniedziałek wielu rodziców zdziwiło się, gdy okazało się, że ich dzieci nie mają lekcji. A wszystko za sprawą masowego "zachorowania" nauczycieli, którzy w taki sposób domagają się podwyżek w oświacie.
Dodatkowo w ostatnim czasie kontrowersje wzbudził także tryb przyjmowania zmian w systemie oceniania pracy nauczycieli, który został przyjęty bez konsultacji ze związkami zawodowymi. Co prawda, ostatnio Anna Zalewska wycofała się z nich, a nową listę zmian od połowy stycznia ma konstruować z udziałem związków, ale czara goryczy w szkołach się przelała.
Ponieważ sprawa przybiera na sile, a protest nauczycieli to niemały problem dla minister edukacji, Zalewska zdecydowała się napisać list do strajkujących.
"Odpowiadając na Państwa postulaty, od stycznia 2019 r. podejmę, we współpracy z nauczycielskimi związkami zawodowymi, działania zmierzające do zmiany przepisów Karty Nauczyciela dotyczących oceny pracy oraz zasad przyznawania dodatku za wyróżniającą pracę" – napisała w nim Zalewska.
Po raz kolejny obiecała także podwyżki. "Ranga naszego zawodu, jego społeczne znaczenie oraz odpowiedzialna praca na rzecz młodego pokolenia zasługują na godne wynagrodzenie" – podkreśliła. Przypomniała również, że od stycznia 2019 r. pensje wzrosną o... 5 proc.
Jednak z działań Związku Nauczycielstwa Polskiego wynika, że list minister edukacji na niewiele się zda. Związkowcy planują protest i rozważają radykalne posunięcia, z wstrzymaniem się od sprawdzania matur czy protest w czasie egzaminów włącznie.