Jeśli nie siedzimy głęboko w polityce międzynarodowej, to nazwisko Dicka Cheneya kojarzy się przede wszystkim ze słusznej postury mężczyzną, który był wiceprezydentem USA za czasów George'a W. Busha. "Vice" ukazuje kulisy jego dojścia do władzy i to, jak za jego sprawą zmienił się współczesny świat.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
"W co wierzymy?" – pyta młody Cheney Donalda Rumsfelda. Grany przez Steve'a Carella polityk wybucha szyderczym śmiechem i trzaska drzwiami. Tuż przed nosem tytułowego, przyszłego wiceprezydenta. "Vice" to filmowy paszkwil, który podzielił krytyków. Reżyser otwarcie kpi z niedawno urzędujących polityków i wprost obarcza ich winą za współczesną, nieciekawą sytuację geopolityczną.
– Jestem przekonany, że kino, jak dotąd, niewiele opowiedziało na temat epoki, w której chwyty rodem z reklamy, marketing polityczny, manipulacja i dezinformacja zaczęły odgrywać kluczową rolę w naszej polityce. Dick Cheney był w centrum tych przemian – tłumaczył reżyser i zdobywca Oscara za doskonałe "The Big Short" Adam McKay.
Anty-laurka dla żyjących polityków
"Vice" jest dynamicznym przekrojem przez 40-letnią karierę polityczną Cheneya, która doprowadziła go na niemal sam szczyt świata. Żaden polityk w USA nie marzy o zostaniu wiceprezydentem. Stanowisko jest traktowane jako poczekalnia na śmierć głowy państwa i zajęcie jego fotela. A taki rozwój wypadków rzadko się to zdarza. Cheney udowodnił, że druga osoba w kraju też ma coś do powiedzenia.
Film nie podaje na tacy pobudek stojących za tym politykiem, ale nie pozostawia wątpliwości o chodziło głównemu antybohaterowi. O władzę. Absolutną. "Vice" przypomina przez to fabułę "House of Cards". Tyle tylko, że oparty jest na faktach. A przynajmniej stara się być prawdziwy, bo już w początkowych napisach dowiadujemy się, że biografia Cheneya jest pełna niewiadomych.
Narrator, który w ironiczny sposób towarzyszy nam przez cały film, przyznaje, że niektóre wątki powstały na zasadzie domysłu, ale są podparte prawdziwymi wydarzeniami. Należy do nich z pewnością scena w gabinecie w czasie historycznego moment ataku na World Trade Center. Dick Cheney pod nieobecność Busha Juniora wydał armii pozwolenie na zestrzeliwanie każdego podejrzanego samolotu pasażerskiego.
Kreowanie wrogów, podsłuchy, terror
Cheney ze swoimi poplecznikami namieszał we współczesnym świecie. Rozkazał CIA znaleźć na siłę powiązania między Al-Kaidą a Saddamem Husajnem. Miało to usprawiedliwiać wojnę w Iraku, bo Amerykanie nie rozumieli po co i z kim tak naprawdę walczy ich kraj.
To właśnie wiceprezydentowi Cheneyowi zarzuca się destabilizację sytuacji na Bliskim Wschodzie, śmierć tysięcy żołnierzy i ciągłe ataki ze strony terrorystów, których współcześnie jesteśmy świadkami. Pozwolił też na podsłuchiwanie obywateli i torturowanie więźniów. Polityk jest przedstawiony jako bezwzględny, cyniczny tyran, który zmienił bieg historii dla zaspokojenia własnych ambicji. Reżyser stara się pokazać, że ma serce (dosłownie), ale trudno w to uwierzyć. Nie pozostawia nam zbyt dużego pola do refleksji.
A wszystkie te niecne knowania działy się za przyzwoleniem George'a W. Busha. W "Vice" syn niedawno zmarłego polityka jest przerysowany przez Sama Rockwella i pokazany jako półgłówek, marionetka w rękach wiceprezydenta. W filmie jest jeden dobitny i genialny zwrot akcji, który wręcz pokazuje, że współczesny świat wyglądałby inaczej, gdyby młody Bush w trakcie swojej kampanii prezydenckiej nie poprosił Cheneya o pomoc.
Krytycy podzieleni, ale o to chodzi
W rolę kontrowersyjnego polityka wszedł jak zwykle genialny Christian Bale. Aktor przeszedł ogromną metamorfozę - to jego cecha rozpoznawcza. Przytył 20 kilo, a charakteryzacja na sto procent utrudniała mu granie. Poświęcenie przyniosło piorunujący i autentyczny efekt, a wszelkie chrząknięcia, westchnięcia i prychnięcia budują kreację, która zasługuje na przynajmniej nominację do Oscara.
Równie przekonująco zaprezentowała się na ekranie Amy Adams jako żona Dicka - Lynne Cheney. Aktorka już pięć razy otarła się o Oscara i chyba nadszedł czas na zgarnięcie statuetki. Amerykański krytycy nie mają wątpliwości, że ten duet wykonał świetną robotę. "Vice" nie otrzymuje jednak tylu pozytywnych recenzji co "The Big Short".
Recenzenci narzekają na to, że McKay robi sobie jaja z poważnych tematów. Twierdzą, że jego film to nie biografia, a "festiwal nienawiści" i nakręcił go na marne: "W czasach kiedy społeczeństwo zbiera się, by skonfrontować się z Białym Domem, taki film jest niepotrzebny". A przecież pokazuje kulisy i mechanizmy brudnej polityki, które są wciąż obecne nie tylko w USA. Niektórym widzom może otworzyć oczy.
"Vice" w charakterystycznym dla McKaya lekkim, przewrotnym i satyrycznym stylu odkrywa na nowo stosunkowo świeże dzieje. Przypomina wydarzenia, które przecież wstrząsały światem tak niedawno. Przecież każdy z nas ma w pamięci inwazję USA na Irak, ale kto doczytał potem, że ukrywana broń masowego rażenia okazała się oszustwem ekipy George'a W. Busha. To brawurowa lekcja historii, która toczy się na naszych oczach.
"Vice" można oglądać na ekranach polskich kin od 11 stycznia.