
Bilans tragedii, która zdarzyła się w czwartek po południu w kopalni w Karwinie, pokazał, jak wielu w Czechach musi pracować polskich górników. Według nieoficjalnych doniesień we wszystkich kopalniach może być ich nawet 2,5 tys. – Ja codziennie dojeżdżam z Ustronia. 40 minut w jedną stronę. Ale podziwiam tych z centralnego Śląska, z Tychów, z Katowic. Im dojazd zajmuje średnio półtorej godzin – opowiada nam Dawid. Pracuje w Karwinie. Tamtego dnia miał być na dole.
Dawid Mosler ma 21 lat. Pochodzi z Lędzin. Jego dziadek był górnikiem, ojciec jest ratownikiem górniczym. Górnictwo to rodzinna tradycja, ale on sam w polskiej kopalni jeszcze nie pracował. Przyjechał od razu do Czech.
W mediach związanych z górnictwem często znajdziemy doniesienia o tym, jak w Czechach polscy górnicy są cenieni. Dostają nagrody.
"W gronie laureatów najwyższego czeskiego odznaczenia resortowego, medalu Georgiusa Agricoli, znalazł się w tym roku ponownie Polak – nadsztygar oddziału wydobywczego firmy Alpex PBG Czesław Witek". Czytaj więcej
– Według informacji medialnych, których nie weryfikowałem, w czeskich kopalniach pracuje ok. 2500 polskich górników. Sprawa zaczęła się od czasów pierwszej restrukturyzacji za rządów Jerzego Buzka, kiedy likwidowano u nas kopalnie. Z 400 tys. górników zostało 100 tys. Otrzymali niewielkie odprawy i zakaz pracy w polskich kopalniach. Musieli gdzieś pracować, a że blisko granicy mieli czeskie kopalnie, to tam pracowali – mówi naTemat Wacław Czerkawski, przewodniczący Rady OPZZ województwa śląskiego.
