
Reklama.
Zaczęłaś się odchudzać, kiedy obejrzałaś swoje zdjęcia ze ślubu. Co na nich zobaczyłaś?
Jedną dużą kulkę ubraną w czarną sukienkę. W dniu ślubu myślałam, że wyglądam wspaniale, pięknie. Mój mąż też tak mówił i faktycznie, gdy patrzyłam przed wyjściem w lustro, wszystko było super. Myślałam, że fajna laska ze mnie.
Natomiast kilka dni później, gdy otrzymałam zdjęcia, to usiadłam z wrażenia i zaczęłam zastanawiać, jak ja mogłam w ogóle wyjść tak ubrana.
Postanowiłaś się odchudzać. Na tyle intensywnie, że zrzuciłaś 25 kg. Jaką cenę musiałaś za to zapłacić?
Z perspektywy czasu uważam, że najwyższą. Moim życiem stało się odchudzanie, wszystko inne poszło na bok. Tak się zafiksowałam, że nie dostrzegałam mojego męża obok, nie dostrzegałam przyjaciół. To stało się po prostu dla mnie nałogiem, bogiem któremu - w cudzysłowie oczywiście - oddawałam cześć.
Ja to bardzo lubiłam. Jestem osobą bardzo ambitną i perfekcjonistką. Zdarzało się tak, że wracaliśmy z mężem do domu, on kładł się spać, a ja o godzinie 24. rozkładałam matę, zakładałam dres i ćwiczyłam, bo powiedziałam sobie, że za wszelką cenę każdego dnia muszę wykonać trening.
Nie ważne, czy to będzie 4 rano, bo tak też się zdarzało, czy to będzie środek nocy... Trening musiał zostać odhaczony.
Czy były dni, kiedy orientowałaś się, że jesteś zbyt szczupła, że przesadzasz?
Były takie momenty, kiedy zaczęłam trenować dwa razy w ciągu dnia. Rano zazwyczaj wstawałam przed siódmą i szłam biegać 30 minut. W południe był drugi trening. Pamiętam, że gdy któregoś dnia biegłam, tak się słabo czułam, iż myślałam, że po prostu zemdleję. Ale stwierdziłam, że jest tak dużo ludzi na ulicy, że nawet gdyby coś mi się stało, to ktoś zadzwoni po pogotowie, wyląduję w szpitalu i tam się mną zajmą. Nie obchodziło mnie to, że serce nie daje rady, że nie mam siły i robi mi się czarno przed oczami.
Dopiero całkiem niedawno opowiedziałam o tym mężowi. Wcześniej się bałam, bo nie wiedziałam jak zareaguje.
Przestałaś miesiączkować. Czy to nie był też taki dzwonek ostrzegawczy?
Nawet się cieszyłam, że nie mam miesiączki, że nie mam tego problemu, że mogę o tym zapomnieć. To był dla mnie wielki plus. Wiem jak to brzmi, ale ja nie myślałam wtedy o moim zdrowiu, chciałam osiągnąć swój cel i brak miesiączki nie był dla mnie jakimś wysokim kosztem, który trzeba było ponieść w drodze do tego celu.
Dlaczego nie poprzestałaś na dziesięciu kilogramach? Dlaczego odchudzałaś się dalej.
W pewnym momencie moja psychika tak działała, że stojąc przed lustrem mówiłam na głos, że jestem gruba. Mimo że byłam bardzo szczupła, ja nadal widziałam w lustrze osobę, która musi jeszcze schudnąć. Jak schudłam pierwsze 10-15 kg byłam szczupła, wysportowana, widać było mięśnie, ale powiedziałam sobie "sorry Marta, ale to słaby efekt, ty wiesz, że potrafisz, weź to pokaż dziewczyno". Zawzięłam się i pokazałam. Aż za bardzo.
Co mówili bliscy? Czy zwracali ci uwagę, że może jednak przesadzasz, że jesteś zbyt szczupła, że wystają ci kości?
Nie widzieli tych kości wystających, bo ubierałam się w luźniejsze rzeczy. W swetry, bo było mi ciągle zimno. Straciłam tkankę tłuszczową, praktycznie jej nie miałam, więc nawet jak było 30 stopni za oknem, to marzłam. Ignorowałam, gdy ktoś mówił, że jestem za szczupła, gdy ktoś pytał po co dalej ćwiczę, po co się aż do przesady zdrowo odżywiam.
Mówiłam, że robię to dla siebie, że czuję się szczęśliwa jak zrobię trening w ciągu dnia, że to są te hormony szczęścia, endorfiny...
I faktycznie tak się czułaś, byłaś szczęśliwa, czy było to takie oszukiwanie samej siebie?
Na początku byłam szczęśliwa. Przez pierwszy rok, a wszystko trwało trzy lata. Bardzo byłam zadowolona, każdy kilogram mniej mnie motywował do dalszej pracy, natomiast gdzieś tam z czasem miałam poczucie rezygnacji, rozpaczy nawet, gdzieś tam w środku. Jak miałam wykonać trening to chciało mi się płakać.
Prowadziłaś fanpage, na którym zachęcałaś inne dziewczyny do odchudzania, sportu i właściwego odżywiania. To było autentyczne?
Tak. Ale nie o wszystkim mówiłam, nie do wszystkiego przyznawałam się na swojej stronie.
Do czego się nie przyznawałaś?
Nie przyznawałam, się do tego, że nie mam okresu. Jeśli ktoś o to pytał pisałam, że nie będę na forum roztrząsać czy mam okres czy nie, bo żaden normalny człowiek tego nie robi.
Wiele osób gdzieś tam pisało, że jestem szczupła i fajnie, że motywuję do uprawiania sportu, ale dając swoje zdjęcie przedstawiające wychodzoną dziewczynie nie zachęcam. Z jednej strony mówię, że sport to zdrowie, a zdjęcie mówiło zupełnie coś innego.
O pewnych rzeczach nie mówiłam, dopiero po czasie wzięłam trzy głębokie wdechy i powiedziałam do męża, że muszę powiedzieć, jak jest naprawdę, że mam problem.
I co wtedy napisałaś?
Napisałam, że miałam początku anoreksji, która później przeobraziła się w bulimię. Na pewnym etapie przedstałam już publikować teksty na swojej stronie.
Zniknęłaś?
Zniknęłam, bo byłam w tak kiepskim stanie psychicznym i fizycznym, że stwierdziłam, iż to nie jest dobry czas, by w ogóle o czymkolwiek pisać. Uznałam, że byłoby to hipokryzją przekonywać, że jest super, że ćwiczę i zachęcać, żeby inni też to robili.
Odchudzałaś się trzy lata i przyszedł czas, kiedy sięgnęłaś po batonik, a kilka dni później zjadłaś połowę pizzy, osiem gałek lodów i pięć batonów. Co się stało?
Coś we mnie pękło. Ale też chciałam sprawdzić, czy od zjedzenia batonika świat się zawali, czy nie.
I zawalił się?
Nie. Wstałam rano, nawet nie zobaczyłam po swojej sylwetce, że dzień wcześniej zjadłam niezdrowego batona. Czułam się dobrze i pomyślałam: "kurcze, ja chyba mogę jeść jednak takie rzeczy". I zaczęłam je jeść. W dużych ilościach.
I wyglądało to nawet w ten sposób, że pracując w restauracji zaczęłaś dojadać po gościach tej restauracji.
Tak.
Jadłaś non stop.
Tak. Dzień w pracy zaczynałam od półkilogramowego ciasta, robiłam sobie kawę, także doładowałam się cukrem i humor był znacznie lepszy. Potem przez 8-10 godzin, gdy tylko miałam możliwość, to coś jadłam.
Mieszkam naprzeciwko sklepu spożywczego, którego stałam się stałą klientką. Rano wchodziłam i brałam z półek wszystko co się dało. Nawet nie patrzyłam na cenę, po prostu napełniałam koszyk i szłam do kasy. Z wielką torbą napakowaną słodyczami szłam potem do pracy.
Wszystko kładłam na półkę i kiedy miałam potem wolną chwilę, to tu batonik, tu czekolada... A jak widziałam, że klient zostawił jakieś jedzenie, które nie było ruszone, bo zamówił dużo i już nie mógł tego zjeść, to brałam to na zmywak i po prostu jadłam.
A co później? Wymiotowałaś?
Nie, nie potrafiłam wymiotować, ale znalazłam inny "sprytny" sposób. Kupowałam leki przeczyszczające i w ten sposób pozbywałam się jedzenia ze swojego organizmu. Na początku poszły tabletki, dwie, trzy, potem organizm zaczął się przyzwyczajać, więc szło jedno opakowanie, później dwa opakowania na raz.
Na raz?
Tak. Później się przerzuciłam na herbatki ziołowe. Potrafiłam w jednym kubku zaparzyć 13 takich saszetek, żeby mieć ten napar bardzo mocny.
Żeby działał?
Tak
Nie bałaś się, że coś ci się stanie?
Nie. Wiem jak to zabrzmi, ale ja byłam szczęśliwa, że znalazłam super fajny sposób, dzięki któremu dzień wcześniej będę mogła na kolację zjeść coś niezdrowego, albo jakąś większą ilość jedzenia.
Kiedy szłam na przykład do restauracji nie miałam wyrzutów sumienia, że zamawiam duże ilości jedzenia, bo wiedziałam, że wrócę do domu, wypiję herbatkę, połknę tabletki i na drugi dzień będzie po sprawie.
W zeszłe święta podjęłaś decyzję, że to koniec, zaczynasz jeść normalnie. Jak się skończyło?
Przez pewien czas było ok, później wszystko wróciło. Zaczynałam wiele razy. Stawiałam sobie cele, na przykład: "wyjdę na prostą do swoich urodzin". Nie udało się, więc później znalazłam inną okazję, moje imieniny. Chciałam fajnie wyglądać na te imieniny, bo pewnie mąż mnie zabierze na kolację. Nie udało się. Później była rocznica ślubu, też się nie udało.
W końcu przyszedł taki dzień 8 maja. Zobaczyłam w kalendarzu, że to jest dzień zwycięstwa, wtedy sobie powiedziałam: "słuchaj Marta, to będzie pierwszy dzień, kiedy zwyciężysz, kiedy normalnie zjesz śniadanie, obiad, kolację i pójdziesz spać, kiedy nie będziesz myśleć o jedzeniu, nie objesz się, nie weźmiesz tabletek na przeczyszczenie". I faktycznie tak było.
Ten pierwszy dzień był dla mnie najgorszym dniem. Kiedy tego ósmego maja kładłam się spać powiedziałam do mojego męża: "słuchaj, udało się i myślę, że następny dzień też taki będzie". I faktycznie, tak to się zaczęło, wróciłam do takiego normalnego jedzenia. Wróciłam też do treningów, bo na czas bulimii przestałam ćwiczyć.
Czego o życiu i o podejściu do jedzeni nauczyło Cię to wszystko?
Nauczyłam się, żeby nie utożsamiać swojego szczęścia z rozmiarem. Myślałam, że jak schudnę to tego rozmiaru 36 lub 34, to wtedy zacznę naprawdę żyć. Że znajdę super pracę, będę szczęśliwa, wokół mnie będzie bardzo wielu fajnych ludzi, że będę szczęśliwa, a do tego czasu sobie gdzieś tam poczekam w poczekalni.
To była bzdura. Schudłam do tego rozmiaru 34 i przyszedł taki dzień, gdy zapytałam w jaki sposób to zmieniło moje życie.
Nie zmieniło.
Nie zmieniło. Jedyny plus jaki był, że miałam tak mały rozmiar, że w galeriach po prostu nawet nie mierzyłam ciuchów, bo wiedziałam, że będą pasować. Z satysfakcją wchodziłam do sklepu i wybierałam najmniejsze rozmiary. To był tylko jedyny plus.
Czy dziś możesz funkcjonować normalnie, czy musisz się jednak ciągle pilnować?
Przejście najpierw przez ortoreksję, anoreksję i bulimię zostawia jakieś ślady w głowie człowieka, w jego psychice. Na dzień dzisiejszy muszę się pilnować. Niestety, ale wydaje mi się, że już będę musiała robić to do końca swojego życia.
Cały czas prowadzisz fanpage, cały czas masz kontakt z osobami, które mają podobne historie, podobne problemy z jedzeniem i niejedzeniem. Czy te historie są podobne do twojej?
Wiele historii jest podobnych do mojej, jest też wiele historii dziewczyn które jeszcze z tego nie wyszły, pytają o poradę, oczekują jakiegoś wsparcia z mojej strony.
Jest opowieść o dziewczynie. Była bardzo młoda, chorowała najpierw na anoreksję, potem na bulimię. Któregoś dnia poszła spać i już się nie obudziła. Jej serce tego nie wytrzymało, stanęło. Nie znałam tej dziewczyny, widziałam tylko jej wpisy w internecie o tym, jak zmaga się z bulimią, z zaburzeniami odżywiania.
Jak przeczytałam, że odeszła to pomyślałam sobie, że ze mną mogło być tak samo. Też miałam taki moment, kiedy obudziłam się w nocy i myślałam, że rano już się nie obudzę. Serce mnie bolało, było mi bardzo słabo. Pamiętam, że obudziłam męża i powiedziałam, że gdybym odeszła, żeby znalazł sobie kogoś innego, żeby tylko nie był sam.
Czytając historię tej dziewczyny, której już nie ma, pomyślałam o sobie. Ale nie tylko, także o dziewczynach, które nadal walczą. I o tym, że one nie są rozumiane przez swoje otoczenie. Często jest tak, że ktoś z bliskich mówi: "czemu ty nie jesz, no zacznij jeść".
A nie jedzą, bo?
Bo myślą, że mniejszy rozmiar da im szczęście w życiu.
Jest to zapis wywiadu, który pierwotnie ukazał się na YouTube na kanale Rafała Gębury pt. "7 metrów pod ziemią". Ten i inne materiały znajdziesz też na Facebooku i Instagramie.