Nieszczęściem zakończyła się zabawa na sankach we Włoszech. Mieszkająca tam Polka wybrała się z 8-letnią córką na stok. Okazał się bardzo niebezpieczną trasą dla narciarzy, ale prawdopodobnie nie zauważyły oznaczeń. Wjechały prosto w drzewo. Dziewczynka zginęła na miejscu, matka odniosła ciężkie obrażenia.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Tragiczne wydarzenie miało w ośrodku narciarskim Corno del Renon. Według włoskich mediów oznaczenia zakazu jazdy na sankach stoku były jedynie po niemiecku (ten język dominuje w tej części kraju). Znak znajduje się poza tym na początku zjazdu.
Trasa, którą zjechały, jest stroma i przeznaczona dla doświadczonych narciarzy. Była oznaczona na czarno. Ojciec dziewczynki przyznał włoskim mediom, że nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa.
Szef tamtejszych ratowników wypowiedział się dla "La Repubblica" i stwierdził, że stok był odpowiednio oznakoway. Trasa została zamknięta na wniosek prokuratury. Śledztwo ustali, kto jest odpowiedzialny za wypadek.