W działania Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy każdego roku włączają się setki wolontariuszy. Jedną z nich jest 88-letnia Halina Kaliszka z Krakowa. Być może jest najstarsza w tym gronie, ale energii i pasji, z jaką namawia innych do zapełniania puszek WOŚP może jej pozazdrościć niejedna dużo młodsza osoba. W rozmowie z naTemat przekonuje, że pomaganie naprawdę się opłaca, a ona zawsze dostaje coś w zamian.
Lubi, kiedy ludzie się uśmiechają
– Dwie ósemki pięknie stojące przy sobie – odpowiada z radością w głosie, kiedy lekko zawstydzona pytam ją o wiek. Halina Kaliszka wspiera innych i pomaga im chyba od zawsze. Jeśli jednak o liczby chodzi, to od 28 lat pracuje w charytatywnej grupie kościelnej. Wspiera bezdomnych, dla których życie nie było łaskawe lub po prostu nie poradzili sobie w nim najlepiej.
Ona i inne kobiety z jej parafii zbierają ciuchy, niepotrzebne przedmioty, nietrafione prezenty, a czasami nawet meble, i przekazują je potrzebującym. Dlaczego to robi? Odpowiedź jest bardzo prosta: – Z potrzeby serca. Po prostu lubię sprawiać innym przyjemność. Lubię kiedy ludzie się uśmiechają. To jest takie miłe i budujące. Może jestem egoistką, ponieważ robię to żeby czuć radość? – żartuje pani Halina.
Od lat jest już na emeryturze, ale jak przyznaje w rozmowie z naTemat, nie wyobraża sobie, że miałaby siedzieć cały czas w domu. – Czułam potrzebę działania. Mam na to czas i ochotę – dodaje.
Najstarsza wolontariuszka
Puszkę WOŚP pierwszy raz do ręki wzięła trzy lata temu. Wcześniej uważała, że wykazać powinna się młodzież. Do zmiany myślenia, przekonała ją jednak córka i pewna inna zmiana…
Od 2013 roku efekt orkiestrowego grania dociera także do seniorów. Pieniądze zebrane podczas finału pomagają zrealizować hasła godnej opieki medycznej, czyli wspierają oddziały geriatryczne.
Od kiedy pani Halina włączyła się do gry Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, nie wyobraża sobie spędzania tego jednego dnia w roku inaczej, niż namawiając do wspierania działań Jurka Owsiaka. – Od tego się zaczęło, więc jeśli co roku będzie, to i ja będę. Od grudnia walczyłam ze swoim zdrowiem, bo wszystko mi dokuczało, ale zwyciężyłam i znowu będę kwestować w swoim sklepie – opowiada.
Jak mówi, ludzie reagują na nią naprawdę serdecznie. Po kilku minutach naszej rozmowy akurat ta kwestia jest dla mnie jasna. – Lubię mówić innym coś miłego. Lubię być życzliwa. Np. idzie ulicą starsza pani, piękna fryzurka, gustownie ubrana, nie mogę nie powiedzieć jej, że pięknie wygląda – wspomina pani Halina.
Idea WOŚP jest dla niej czymś wspaniałym, tak jak i Jerzy Owsiak. – Jakżeż nie ulec takiemu ogniowi! – dzieli się ze mną swoją opinią. – Bez dwóch zdań, to trzeba chwalić i chwalić, że znalazł się człowiek, który tak mobilizuje ludzi – podkreśla.
Kiedy pytam, czy ma jakieś sposoby na to, aby namawiać do wrzucania pieniędzy do puszki, mówi, że zawsze się uśmiecha i zaprasza do włączenia się w wielką sprawę. Jej urokowi ulegają zwłaszcza dzieci. – Bardzo zachęcam matki wszystkie, proszę dać córeczce, czy synkowi żeby wrzucił kilka groszy, niech się uczy – podkreśla.
Pomaganie w genach
Pani Halina od zawsze troszczyła się o innych, była wychowawczynią w przedszkolu. – Opiekowałam się też dziećmi sąsiadów. Dużo dzieci wychowałam. Byłam na ich komuniach i wielu innych uroczystościach. Zapraszali mnie. Jak widzę płaczące dziecko w tramwaju, to z nim rozmawiam – pani Halina mówi, że inaczej nie umie i żartuje, że jest to skrzywienie pedagogiczne.
– Jak byłam mała, to się denerwowałam, że ciągle jej nie ma, że jest dla innych, a nie dla mnie. Nie denerwowałam się tylko na studiach, ponieważ tego nie widziałam – wspomina i żartuje Janina Woźniak, córka pani Haliny. – Szybko jednak się okazało, że to jest w genach. Kiedy zaczęłam pracować w szkole, to zaczęłam bardzo angażować się w pomaganie, więc moje dzieci mogły czuć to samo, co ja kiedyś – dodaje.
Pani Janina przyznaje, że chociaż kiedyś tego nie doceniała i nie dostrzegała, to jej mama była dla niej wzorem. Dziś sama wspiera potrzebujących. Jest także koordynatorką wolontariuszy w Centrach Aktywności Seniora. Kiedy pojawia się u niej ktoś, kto mówi, że nie ma już siły, a w życiu się napracował, podaje jako wzór swoją mamę.
– To działanie ją napędza i nakręca, dlatego to naprawdę mnie cieszy. Dzięki temu czuje, że jest komuś potrzebna. Czasami się o nią martwię bo ona chce być wszędzie, sprzedaje opłatki na zimnie, prowadzi zbiórki, a później choruje. Mama ma w sobie wiele uroku i jest bardzo otwarta na ludzi. Zresztą nie tylko na ludzi, nie przejdzie obojętnie obok żadnego psa i żadnego kota, które potrzebują pomocy – opisuje panią Halinę córka.
Do końca świata i jeden dzień dłużej
Naszej bohaterce niewiele osób potrafi odmówić. Zazwyczaj stoi z puszką w osiedlowym sklepie. Czadem 5, czasem 6 godzin ,później idzie coś zjeść i wraca do zbierania. W rozmowie wspomina o pewnym geście. – Bardzo mnie wzruszyli tacy pijaczkowie, poszli po piwa, ale wrócili i wrzucili tę złotówkę. Nie zignorowali mnie. Bardzo to było przyjemne – opowiada.
W ubiegłym roku zachorowała i niewiele brakowało, a nie mogłaby wspierać orkiestry. Jednak nie odpuściła. Wymyśliła na to inny sposób. – Po naszej kamienicy chodziłam w samym szlafroku. Chodziłam od mieszkania do mieszkania, a jest ich tutaj 45. Trochę zebrałam, może niedużo, ale zebrałam– mówi o swoim zaangażowaniu pani Halina.
Nie ukrywa jednak, że są też i tacy (choć pewnie da się ich policzyć na palcach jednej ręki), którzy nie reagują pozytywnie na to, co robi. – Kiedy robili mi zdjęcie z puszką, to szła taka osoba, którą zresztą znam. Jak to zobaczyła, to tak prychnęła, że nawet ten fotograf się oglądał, co się dzieje – opowiada. Mimo wszystko Halina Kaliszka nie mówi o takich osobach źle. Uważa po prostu, że są samotnymi i smutnymi ludźmi.
– Kochanie, dopóki mnie nogi noszą, to Kotku nie przestanę pomagać. Nie ma mowy żebym zrezygnowała. Ludzie mi pomagają, bez mojego żadnego proszenia. To jest całe moje szczęście! Życzę ci energii, radości i miłości. Całuję buźkę! – tak pani Halina kończy rozmowę ze mną.