Każdego potrafił wysłuchać z uwagą i na pewno był zaangażowany. Spokojny i nie zawsze pewny siebie, potrafił też być duszą towarzystwa. Jacek Bendykowski przyjaźnił się z Pawłem Adamowiczem przez 30 lat. Poznali się podczas strajku studentów Uniwersytetu Gdańskiego. W rozmowie z naTemat, próbuje opowiedzieć o człowieku, a nie o polityku. Choć w tym przypadku okazało się to niełatwe, bo działalność publiczna była po prostu częścią jego życia.
Znał Pan Pawła Adamowicza od 30 lat, dlatego chciałabym żeby opowiedział mi Pan nie o polityku, tylko o koledze, normalnym człowieku.
Trochę się tak nie da. U niego to była jedność. Jedną z takich cech szczególnych, wyróżniających Adamowicza, to było to, że on był jednorodny, a to jest rzadkość.
Co ma Pan na myśli?
Mówił to, co myślał i robił to, co mówił. Ta jego działalność polityczna i publiczna była ogromną częścią jego życia. On nie potrafił się od tego oderwać. Pracował 12 godzin na dobę, przez 7 dni w tygodniu, przez ostatnie 20 parę lat. Mimo wszystko, chociaż nie miał czasu, zawsze znajdował go na książki. Miesięcznie czytał ich na pewno kilka. To jest naprawdę rzadka cecha wśród polityków, a on cały czas się rozwijał intelektualnie.
Co czytał?
W większości to były książki na temat… To były książki filozoficzne, politologiczne, związane z zarządzaniem miastem, historyczne - bo był pasjonatem historii. Lubił dyskutować o książkach, podobnie jak o sztuce i o filmie, ale przede wszystkim w każdej wolnej chwili czytał.
Myśmy na przykład na narty jeździli razem przez kilkanaście lat. On bardzo chciał się nauczyć jeździć na nartach. Nauka w tym wieku nie jest rzeczą prostą. Natomiast podczas tych wyjazdów największą przyjemność sprawiało mu, kiedy mógł zostać w hotelu. Nie iść z nami, tylko czytać cały dzień, żeby później dyskutować przy kolacji.
Ale na nartach nauczył się jeździć?
Nauczył się jeździć w tym sensie, że jeździł. Zawsze spotykaliśmy się gdzieś tam na górze w schronisku, na grzanym winku, więc wjeżdżał na górę i zjeżdżał na dół, ale chyba nie była to jego pasja do końca. Jeśli mógł zostać i przemycić książkę za pazuchą, to wolał sobie usiąść w tym schronisku i przeczytać książkę, cieszyć się, kiedy do niego wpadamy na przerwę.
Tak jak mówiłem, każda wolna chwila była poświęcana na czytanie i na naukę. Narty stały się pasją wyłącznie pod względem towarzyskim. Mieliśmy bardzo fajne towarzystwo. On lubił się integrować, a w tamtym gronie z polityki, to byłem tylko ja. On lubił ludzi, tańczył, bawił się…
Czyli był rozrywkowy?
Był szalenie rozrywkowy. Bardzo lubił żartować i bardzo lubił dowcipy. Sam czasami je palił. Miał do siebie dystans. Nie przeszkadzało mu rozdawanie budyniu przez przeciwników podczas jego wystąpień, potrafił pójść i wziąć jeden.
Był człowiekiem, który jeśli miał chwilę żeby się oddać zabawie, to bardzo to lubił. Byliśmy razem na aplikacji na roku. Na studiach poznaliśmy się dopiero podczas strajku. Można powiedzieć, że od maja 1988 roku byliśmy bardzo blisko. W każdym razie na aplikacji byliśmy już zaprzyjaźnieni. Mówi się, że te aplikacje radcowskie i adwokackie często są bardzo rozrywkowe.
Zgodnie z legendą, która funkcjonuje w izbie, byliśmy podobno najbardziej rozrywkowym rokiem przez ostatnie 25 lat. Myśmy się bawili przynajmniej raz w miesiącu, więc Paweł, mimo że był osobą zajętą, a był wtedy już przewodniczącym rady miasta, to starał się nie opuszczać tych imprez, a one były zawsze wyjazdowe.
Nigdy nie unikał takich spotkań i był taką osobą, z którą było się sympatycznie napić wódeczki i porozmawiać na najrozmaitsze tematy. Lubił zakręcić nóżką i bardzo lubił kobiety, ale w taki starodawny sposób. On był taki staroświecko-szarmancki wobec kobiet.
Mówi Pan, że lubił tańczyć?
Naprawdę lubił podrygiwać. Robił także takie szkolenia dla pracowników urzędu, powiedzmy dla kierownictwa urzędu, a kierownictwo urzędu w przypadku miasta, to jest kilkaset osób. Kilka dni szkoleń, najrozmaitszych treningów. Zazwyczaj podczas tego typu wyjazdów, wieczorami jest element rozrywkowy.
Adamowicz był takim prezydentem, z którym każda z pań w urzędzie, z tych, które wyjeżdżały na to szkolenie, myślę, że jest w stanie powiedzieć, że przynajmniej raz z nim zatańczyła. Nie siedział przy swoim stoliku. Bawił się przy każdym stoliku.
Dobrze tańczył?
Na pewno Magda, jego żona, tańczy lepiej niż Paweł, ale to ja jestem subiektywny, bo ja nigdy z Pawłem nie tańczyłem. On na pewno tańczył zamaszyście, jak przystało na wysoką osobę i z długimi rękami.
Jeśli jednak mowa o pasjach, to nie da się uciec od polityki, ale od polityki przez duże P. Nie chodzi o bieżączkę, tylko o filozofię polityczną, psychologię, tematy równościowe, które go ostatnio zajmowały, tematy wychowawcze. Teraz się wszyscy ekscytują, że są zajęcia z mowy nienawiści, a przecież zajęcia antydyskryminacyjne w Gdańsku są od lat. Adamowicz był przedmiotem hejtu bezpośrednio przed wyborami, właśnie z powodu tych zajęć.
Niestety przyłączyło się do tego wielu księży. Były rozdawane ulotki, które mówiły, że głosowanie na Adamowicza jest grzechem. To padało też z ambon. Ten hejt, patrząc na wyniki wyborów, nie przyniósł jednak specjalnych efektów.
Bo gdańszczanie go lubili?
Lubił rozmawiać z ludźmi i był ich ciekawy. To nie były rozmowy polityczne, zdawkowe, żeby uścisnąć rękę i odejść. Zawsze wchodził bardzo głęboko w każdą dyskusję. Nieważne czy rozmawiał z głową koronowaną, przecież najmożniejsi ludzie przybywali do Gdańska, czy ze zwykłym mieszkańcem. Z równym zaciekawieniem rozmawiał z tymi, którzy przychodzili do niego ze swoimi problemami i te rozmowy nigdy nie ograniczały się do tego problemu.
W takim kontakcie bezpośrednim budował naprawdę bardzo dobrą atmosferę. Do mediów nie miał szczęścia, ale w Gdańsku był lubiany. Pewnie ludzie w kraju są zszokowani tym co się dzieje w Gdańsku. Jego obraz medialny był taki, że Adamowiczem straszono dzieci, rozbijał opozycję i nie wiadomo z jakich powodów kandydował, a dziś dziesiątki tysięcy gdańszczan, i nie tylko, stoją na mrozie żeby się z nim pożegnać i dotknąć trumny.
Wielu dziennikarzy mogłoby posypać sobie głowę popiołem. Mamy do czynienia z takim jednostronnym przekazem. Teraz jest taka moda na to, aby pokazać Adamowicza jako ofiarę mediów dobrej zmiany.
To oczywiście jest prawda, bo te media nie zostawiały na nim suchej nitki i hejt był nieporównywalny, ale nie można nie zauważyć, że media tzw. nurtu liberalnego, mainstreamowego, nie pozostawały daleko w tyle przynajmniej przez ostatnie 1,5 roku. Był pokazywany negatywnie, a to pokazuje jak łatwo można człowieka zniszczyć.
Nie pasował do schematów?
Był jednocześnie człowiekiem bardzo otwartym i tolerancyjnym. Otwartym na wszystkie środowiska wykluczone. Bardzo o to walczył, nie miał żadnych zahamowań i nie zastanawiał się, czy wyborcy go odrzucą jeśli będzie tak jednoznacznie pro-uchodźczy. Jednocześnie był takim człowiekiem, który się nigdy nie wstydził swojej wiary.
Nie wstydził się tego, że idzie się pomodlić przed podjęciem jakiejś ważnej decyzji. Bronił Kościoła w wielu sprawach i bronił religii w życiu społecznym. Był krytykowany przez jednych i drugich. Jednym się nie podobało, że oddaje tę działkę za złotówkę parafii, na to żeby zbudować jakiś dom katechetyczny, a księża mówili o nim źle, ponieważ szedł w Marszu Równości. To pokazuje jak ten świat jest cholernie uproszczony.
Często się modlił?
Często… Na pewno chodził do kościoła częściej niż raz w tygodniu. Jedną z jego ostatnich inicjatyw, była odbudowa Klubu Tygodnika Powszechnego. Bardzo się w to angażował, bo chciał żeby otwarci katolicy mieli gdzie się spotkać poza kościołem.
Panowie poznali się podczas strajku. Jakie zrobił wtedy na Panu wrażenie?
Adamowicz po strajku stał się takim niekwestionowanym liderem dla wielu studentów. Te cechy, o których mówi się teraz, to on miał zawsze. Zawsze był ciepły w tym swoim przywództwie i budził zaufanie. Był to chudy, wysoki zawodnik w okularach i charakterystycznej sztruksowej marynarce.
Rzeczywiście budził zaufanie i to nie są żadne legendy. Mnie to nawet denerwowało u moich koleżanek… Chodziły opowieści, że nas otaczało wojsko podczas strajku, a dziewczęta mówiły, że się czują bardzo pewnie, bo przecież nic im się nie stanie, ponieważ jest Paweł. Naprawdę tworzył takie wrażenie bezpieczeństwa.
Był spokojny i nie ulegał wtedy specjalnie stresom. Jak był prezydentem to mu się zdarło krzyknąć, ale generalnie był facetem, który bardzo rzadko podnosił głos. Nosił mało negatywnych emocji w sobie. Nie lubił się kłócić. No chyba że ktoś mu bardzo mocno nacisnął na odcisk.
Bardzo niewiele takich sytuacji pamiętam, gdzie rzeczywiście był wściekły. Przykładem może być sprawa rok temu z Macierewiczem i Westerplatte. Poczuł się osobiście dotknięty i oszukany. To on stworzył te obchody na Westerplatte. Był ich pomysłodawcą i realizował je przez 20 kilka lat. To był taki moment kiedy widziałem go wkurzonego.
Mówił Pan, że Paweł Adamowicz umiał marzyć. O czym marzył?
Jego marzenia w dużym stopniu były związane z życiem publicznym. Naprawdę marzył żeby gdańszczanie byli dumni ze swojego miasta. Był na pewno szowinistą gdańskim, w dobrym tego słowa znaczeniu.
Zawsze był też polskim patriotą. Miał na biurku popiersie Piłsudskiego, co było przedmiotem naszych złośliwych dywagacji, bo ja się wywodziłem z Ruchu Młodej Polski, a my niespecjalnie marszałka ceniliśmy w naszym środowisku. On był piłsudczykiem, ale jako człowiek z Wilna nie mógł nim nie być.
Jak wyglądała Wasza relacja?
Nasza relacja była zawsze taka dyskusyjno-partnerska. Te elementy prywatne przeplatają się z publicznymi, nie potrafię tego rozdzielić. Jak siedzieliśmy i piliśmy wino wieczorami, to dyskutowaliśmy jak nie o polityce, to o historii, jak nie o historii, to o filozofii. To zawsze gdzieś krążyło wokół tych tematów, bo to było ważne dla niego i dla mnie.
Zdarzało się oczywiście, że rozmawialiśmy na temat dam i to można powiedzieć jedyny temat, który gdzieś tam poza polityką funkcjonował i nas interesował, ale na temat sportu czy samochodów nie rozmawialiśmy chyba nigdy. Zawsze politycznie, ewentualnie kobiety, rodzina i dzieci.