Przewodniczący największego związku zawodowego w Polsce, Piotr Duda, w ostrych słowach krytykuje Lecha Wałęsę, który spotkał się z republikańskim kandydatem na prezydenta, Mittem Romney'em. Mówi, że były lider związku zapomniał jak wiele mu zawdzięcza. Jednak znacznie ostrzej Duda krytykuje rządzących i przedsiębiorców, którym zarzuca niewywiązywanie się ze zobowiązań.
Nową ustawę o zgromadzeniach, którą przygotował Prezydent, Duda nazywa "jeszcze większym bublem od tej o ogrodach działkowych". Obiecuje skargę do Trybunału Konstytucyjnego i ocenia, że ustawa "cofnęła nas do głębokiego PRL". Duda twierdzi, że to otwarty atak na związki zawodowe.
Przewodniczący Duda zarzuca, że władza i przedsiębiorcy nie wywiązują się ze zobowiązań, jakie podjęli trzy lata temu przy negocjowaniu pakietu antykryzysowego. Chodzi głównie o obietnicę wprowadzenia płacy minimalnej na poziomie 50 procent średniej krajowej. Duda uważa, że przedsiębiorcy, którzy zarabiają miliardy złotych nie chcą się nimi podzielić z pracownikami. Zapowiada, że jeśli będzie potrzeba, związkowcy wyjdą na ulice.
Jednak Duda nie uważa, że sytuacja, gdy w jednej firmie jest kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt związków, to coś złego. Argumentuje, że z ich pracy korzystają wszyscy pracownicy. Przyznaje jednak, że należy się zastanowić, czy nawet najmniejsze związki powinny mieć taką siłę, jak te duże.
Szef "Solidarności" tłumaczy też swoją krytykę pod adresem Lecha Wałęsy. Informuje, że pytania, które wyraził w liście do byłego prezydenta, pochodzą od amerykańskich związkowców. Duda ocenia, że Wałęsa mógł nie wiedzieć o tym, jakie praktyki biznesowe prowadzi Romney. Zapewnia jednak, że "Solidarność" nadal szanuje zasługi Wałęsy, a pogorszenie stosunków nie wynika z ich działań, ale właśnie od byłego prezydenta. Zapewnia jednak, że na obchodach rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych związkowcy nie będą na nikogo gwizdać. "Cmentarze i pomniki to nie miejsce na buczenie" – mówi "Rzeczpospolitej" przewodniczący "Solidarności".
Cały wywiad z Piotrem Dudą w dzisiejszej "Rzeczpospolitej"
Nie wiem, po co prezydent i premier stosują jakieś półśrodki i uchwalają takie ustawy. Niech pokażą, jakie są ich prawdziwe intencje, i zdelegalizują związki. Będą mieli święty spokój. Nikt im nie będzie zakłócał ciszy wieczornej. (…) Sejm odrzucając nasz wniosek o referendum emerytalne, poparty 2 mln podpisów, pokazał, jak poważa związki. W Polsce demokracja kończy się w dniu wyborów. Później zaczyna się czteroletni dyktat partii, która zdobyła większość. I nie mówię wyłącznie o tej koalicji. Zawsze to tak wyglądało.
Wolałbym załatwiać wszystko w drodze dialogu. Ale nie widzę na to szans. W 2009 roku rząd, pracodawcy i my zgodziliśmy się na wprowadzenie pakietu antykryzysowego. Myśmy zgodzili się na rozliczenie czasu pracy w okresie rocznym pod warunkiem, że rząd przygotuje harmonogram doprowadzenia płacy minimalnej do poziomu 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Wszyscy się pod tym podpisali. Minęły trzy lata i nic. Związek musiał przygotować obywatelski projekt w tej sprawie, bo pan premier zapadł na amnezję, a pracodawcy, choć z dobrych rzeczy korzystali, to nas krytykują.