Jest właścicielem klubu piłkarskiego, zarządza kilkoma firmami, mieszka w najbardziej prestiżowej lokalizacji w Warszawie. Teraz nie padnie nazwisko statecznego biznesmena po 50-tce. Właściciel Arki Gdynia, Dominik Midak, ma 21 lat.
- Urodziłem się gotowy - innej odpowiedzi na pytanie: “Czy możemy zaczynać rozmowę?” raczej nie można się od Dominika Midaka spodziewać. Podczas gdy jego rówieśnicy na dwudzieste urodziny dostają kurs prawa jazdy, on otrzymał bilet na prawdziwą jazdę bez trzymanki: pakiet większościowy akcji jednego z silniejszych klubów ekstraklasy.
Nie czaruje, że początki były łatwe: - Wejście do szatni chwilę mi zajęło - odpowiada żartem, ale zaraz dodaje, że o taryfie ulgowej w środowisku piłkarskim nie ma mowy. Życia nie ułatwiają mu też dziennikarze, którzy w kółko pytają o to samo...
Jeśli zacznę od pytania: “Jak się czujesz, jako najmłodszy w historii polskiej ekstraklasy właściciel klubu piłkarskiego?” zdenerwujesz się i wyjdziesz?
Z tym pytaniem muszę się mierzyć praktycznie w każdym wywiadzie [śmiech]. Wychodzę z założenia, że młodość to moja ogromna zaleta - nie ma się czego wstydzić. Do swoich zadań podchodzę z ogromnym respektem, a nie ze strachem.
Miłe jest to, że pomimo mojego młodego wieku, nikt nie daje mi żadnej taryfy ulgowej. Dlatego początki były trudne - spotkałem się z pewną dozą niepewności czy dystansu ze strony właścicieli i prezesów innych klubów.Dzisiaj jednak traktujemy się nawzajem z pełnym szacunkiem.
Nie było taryfy ulgowej, a w drugą stronę - dokręcanie śruby?
Na pewno nie było sytuacji w stylu: “Chłopak jest młody, co on tam wie, dajmy mu spokój”. Od samego początku były wymagania, poważne rozmowy. Nie miałem do czynienia z nienaturalną pobłażliwością, czy chodzeniem w okół mnie na palcach.
Kogo dłużej do siebie przekonywałeś: władze klubu czy piłkarzy?
Pierwszą osobą, z którą miałem styczność był prezes Wojciech Pertkiewicz - to on był moim przewodnikiem po strukturach klubu, zapoznał mnie ze wszystkimi pracownikami.
Jeśli chodzi o piłkarzy, to te relacje naturalnie budowały się dłużej. Uznałem, że nie ma sensu wchodzić z marszu do szatni i robić zamieszania. Chciałem udowodnić, że jestem tam po to, aby klub rozwinąć, pomóc mu piąć się coraz wyżej. I że jestem do tego odpowiednią osobą.
Takie podejście zaprocentowało. Z czasem zacząłem z piłkarzami coraz więcej rozmawiać. Dzisiaj mam nawet wrażenie, że oni wręcz wymagają ode mnie pewnej dozy motywacji czy chwili rozmowy.
Minęło półtora roku odkąd siedzisz w fotelu właściciela. To już czas na podsumowania?
Dużo i bardzo intensywnie się przez ten czas uczyłem - to na pewno przełożyło się na wzrost mojego doświadczenia. Jeśli chodzi o sprawy klubowe, to te półtora roku było ewidentnie czasem sukcesów.
W klubie pojawiłem się w bardzo dobrym momencie - niecałe 13 dni później zdobyliśmy Superpuchar, grając przeciwko Legii w warszawie. Śmiałem się, że to najszybciej zdobyte trofeum przez jakiegokolwiek właściciela [śmiech].
W maju udało się wywalczyć awans do Pucharu Polski. Tu niestety nie udało się powtórzyć wygranej z poprzedniego roku. Awans dał nam jednak możliwość gry w Superpucharze, który po raz kolejny, zdobyliśmy. W krótkim okresie zdobyliśmy więc dwa trofea.
Czego ciebie nauczył ten czas? W kontekście zbierania doświadczenia zawodowego bo chyba tak to można nazwać?
Dużej odpowiedzialności. To, co robię, obserwuje nie tylko klub, ale i tysiące kibiców, którzy wierzą, że w klubie będzie coraz lepiej. Muszę mierzyć się z tym, że każda decyzja, jaką podejmuję, ma wpływ na życie tych, którzy na co dzień żyją futbolem - tak samo zresztą, jak ja.
Kibice też musieli mieć swoje obawy co do właściciela-Warszawiaka. Jak ci się udało przełamać ten dystans?
“Co robi kibic Legii u nas w Gdyni?” - taki był początkowy odbiór [śmiech]. Na szczęście z Legią nie łączy mnie żadna przeszłość. Zawsze podkreślałem, że nigdy nie byłem jej kibicem, a będąc zawodnikiem, zawsze grałem przeciwko niej.
Przyznaję, w młodości, ze względu na rodzinę ze strony mamy, która pochodzi z Poznania, byłem kibicem Lecha. Dzisiaj jednak emocjonalnie jestem związany tylko z Arką.
Czy Warszawiak bywający w Gdyni musi mierzyć się z jakimiś innymi stereotypami - pomijając te piłkarskie?
Nie sądzę. Może raz, kiedy przyjechałem na mecz ubrany w garnitur, usłyszałem: “O, krawaciarz z Warszawy przyjechał” [śmiech].
Planujesz przeprowadzkę, czy twój dom będzie nadal w Warszawie?
Można śmiało powiedzieć, że mam już dwa domy: pierwszy to ten, gdzie się właśnie znajdujemy, czyli Złota 44. Moim drugim domem jest stadion Arki, bo to tam spędzam większość czasu będąc w Gdyni.
Fotele tutaj są z pewnością wygodniejsze, niż krzesełka na stadionie.
Tak, temu nie da się zaprzeczyć, ale jednak nie tak wygodne jak na stadionie podczas meczu [śmiech].
Z drugiej strony, Złota 44 to również “piłkarski” adres: mieszkają tu Robert Lewandowski, Ricardo Sa Pinto. Sprawdzałeś listę lokatorów przed zakupem?
Środowisko piłkarskie jest specyficzne, mają swoje ulubione miejsca, czy to żeby się spotykać, czy mieszkać. W Warszawie jest kilka miejsc, gdzie zawsze można kogoś ze świata piłki spotkać. Złota to widać tego rodzaju dobry adres, skoro wybrali je zarówno Lewandowski, jak i Sa Pinto.
Wiemy już, że Legii nie kibicujesz. Mówicie sobie z jej trenerem “dzień dobry” w windzie?
Zdarzyło nam się przypadkiem spotkać czy to na parkingu, czy w windzie, ale nigdy okazji do rozmowy nie było. Sa Pinto wygląda na nerwowego, jakby zawsze się dokądś spieszył. Nie chcę mu stawać na drodze [śmiech].
Siedząc tu aż trudno uwierzyć, że mógłby być zestresowany - taki widok raczej powinien relaksować.
Biorąc pod uwagę, że jesteśmy w ścisłym centrum miasta, wydawałoby się, że ten warszawski pęd i tempo życia będą odczuwalne. Ale rzeczywiście, wysokość i widok z okna robią swoje. To niesamowite uczucie usiąść na kanapie z kieliszkiem dobrego wina i spojrzeć na panoramę Warszawy przez te wielkie przestrzenne okna. Momentalnie nabiera się dystansu do całego świata.
Z resztą tu na Złotej jest wiele możliwości, żeby zrelaksować się po ciężkim dniu. Dla mnie najlepszym sposobem na odstresowanie jest wysiłek fizyczny, więc bardzo często korzystam ze strefy rekreacyjnej: pływam na basenie, ćwiczę na siłowni i myślę o kolejnych wyzwaniach.
Wyzwań związanych z Arką będzie pewnie sporo. Jakie cele na ten rok ma twój klub?
Nieustannie stawiamy na rozwój: klubu i jakości piłkarskiej. Mamy nowego trenera, Zbigniewa Smółkę, który od tego sezonu przejął stery zarządzania drużyną. Cały czas szukamy nowych możliwości rozwoju.
W tym sezonie, mimo że zawsze głównym celem jest utrzymanie w ekstraklasie, liczę na wejście do pierwszej ósemki. Mamy dobry zespół i jesteśmy w stanie taki wynik osiągnąć. Trener Smółka jest najlepszą osobą, żeby wydobyć z piłkarzy Arki ich najlepsze cechy.
Jaka jest rola właściciela klubu w realizacji tych celów?
Codzienne funkcjonowanie klubu kontroluje prezes, Wojciech Pertkiewicz. Kluczowe decyzje podejmujemy natomiast wspólnie: konsultujemy, omawiamy aby ostatecznie wybrać najlepszą opcję.
Piłkarzy często pyta się o ich sportowe autorytety. A czy ty masz taką swoją gwiazdę wśród biznesmenów świata sportu, na której się wzorujesz?
Na co dzień moim największym doradcą jest były reprezentant Polski - Piotr Włodarczyk. Od lat jest przyjacielem mojej rodziny i jednocześnie osobą, z której zdaniem niesamowicie się liczę. Z kolei jeśli chodzi o piłkarską wiedzę i warsztat, jestem pod gigantycznym wrażeniem trenera Smółki. Nie mam jednak jakiegoś “gwiazdorskiego” autorytetu.
Swoją przyszłość wiążesz z piłką?
Cały czas studiuję prawo, jednocześnie zarządzam kilkoma firmami, ale zdecydowanie najwięcej czasu poświęcam Arce. Do tego dochodzą podróże, więc czasu na myślenie o nowych projektach na razie nie mam za dużo. To, czym zajmuję się dzisiaj, daje mi ogromną satysfakcję.
Klub piłkarski w pewnym sensie działa jak korporacja. Zakończmy więc korporacyjnie: gdzie widzisz siebie za 10 lat?
A jest w tym budynku jeszcze wyższe piętro? [śmiech] A poważnie, jest takie powiedzenie: mając 20 lat - buduj, mając 30 - dbaj o to, co zbudowałeś, a mając 40 - ciesz się życiem. Mam nadzieję, że za 10 lat Arka będzie czołowym klubem Ekstraklasy, którego sukcesów będę uważnie doglądać. A po 40-stce - zacznę podróżować.