W ramach spotkań "Piątki z nową muzyką" mogliśmy posłuchać nie tylko płyty Grzegorza i Patrycji Markowskich, na której śpiewają o pociągu do używek, który (jak twierdzi artystka) oboje mają w genach oraz o tym, że warto z całych sił kochać, śpiewać, nie oszczędzać się. Była to również okazja, aby z ich ust dowiedzieć się, jakie okoliczności towarzyszyły powstaniu pierwszego wspólnego albumu. Oto najciekawsze wypowiedzi.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Dlaczego dopiero teraz? Grzegorz Markowski: To chyba wisiało w powietrzu od dawna, lecz trzeba było poczekać na odpowiedni moment. Kiedyś Patrycja była zmęczona nazwiskiem. Zdaję sobie sprawę, że to rzecz, która naprawdę odbiera energię i siły.
Wobec czego chciała udowodnić sobie, rynkowi, światu, że jest w stanie stworzyć swoją postać, swój zespół oraz repertuar. No i robiła to konsekwentnie przez prawie 20 lat.
Gdy debiutowała, nie było zbyt wielu wspólnych tematów: ona młodziutka, natomiast ja należałem już do dojrzałych mężczyzn. Ale chciałem się spotkać w takim momencie, w którym mam jeszcze siłę i energię do szczerego śpiewania, a Patrycja jest matką i partnerką, która przeżyła już kawałeczek życia.
Jakie są oczekiwania wobec tego krążka? Patrycja Markowska: Trudno było zawrzeć na płycie takie teksty, które byłyby i dla córki, i dla ojca, a do tego nie są trywialne. Nie jak "ładna i przesłodzona polska rodzina". Ta płyta miała być przede wszystkim ważna, ponadczasowa.
Chyba z góry nawet tego nie ustalaliśmy, lecz oboje wiedzieliśmy, że nie będzie to płyta robiona z myślą o sukcesie komercyjnym. Tata mówi – i zapewne ma rację – że teraz jest taki moment zastanowienia się: pójdzie, czy nie pójdzie.
Ale na pewno u podstaw nie leżało myślenie: mamy na tym zarobić jakieś pieniądze, mamy teraz dostać jakieś zlecenia reklamowe kremów na zmarszczki. Chcieliśmy zrobić płytę dla nas. Chodziło o zderzenie dwóch pokoleń, włączając w to przewspaniałych muzyków: ani ja nie nagrałabym takiego albumu solowego, ani nie stworzyłby go Perfect.
Jakie idee towarzyszyły tworzeniu tych kawałków? Grzegorz Markowski: Skąd się brała taka piękna muzyka w latach 60.? Bo było wówczas dużo uczuć, dużo swobody, bo seks był wolnym zjawiskiem, nie było żadnych uprzedzeń.
Jesteśmy niczym dzieci we mgle w zderzeniu ze światem konkretnym, cynicznym, zawłaszczeniowym, politycznym, finansowym, jakimkolwiek innym. Dlatego tkwimy w oparach trawy, alkoholu, miłości, ufności.
Nigdy tego nie mówiłem: jestem człowiekiem wierzącym, codziennie rano się modlę. W swoich modlitwach poruszam różne tematy, ale pierwsza z nich zawsze brzmi: czyń dobro, zatrzymaj rękę, zatrzymaj słowo, nie rób drugiemu jakiejkolwiek krzywdy, niech nikt z mojego powodu nie przeżywa żadnej frustracji. Może ta modlitwa pomaga, może to abstrakcja, ale dobrze się z tym czuję.
Ponoć nigdy nie powinno się mówić nigdy, ale myślę, że to chyba ostatnia płyta w moim życiu. Tak sobie pomyślałem, że to kwestia uczciwości wobec muzyki, dźwięków, tekstów – wartości dla mnie bardzo ważnych (choć nie najważniejszych, bo najbardziej liczą się bliscy).
Mogę brać jeszcze udział w rożnych projektach i pomysłach, ale to wydawnictwo jest chyba zamknięciem jakiegoś rozdziału; w swoim życiu muzycznym zawarłem już swoim wszystko, co chciałem zaśpiewać; i dźwięki, i teksty.
Na dzień dzisiejszy uczciwość i PESEL każą powiedzieć: to ostatnia płyta.
Materiał powstał w ramach cyklu "Piątki z Nową Muzyką", organizowanego z inicjatywy stowarzyszenia ZPAV w warszawskim Studiu U22.
Płyta "Droga" jest dostępna w sklepach od 25 stycznia.