Wojciech Biedroń, dziennikarz "Sieci" i wPolityce.pl, został skazany na 3 tys. zł grzywny za zniesławienie sędziego Wojciecha Łączewskiego. Taką decyzję podjął Sąd Okręgowy w Łodzi. Biedroń błędnie napisał, że wobec Łączewskiego wszczęto postępowanie dyscyplinarne. W rzeczywistości było to tylko postępowanie wyjaśniające.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Sprawa miała miejsce w 2016 r. Kulisy24.com i Warszawska Gazeta napisały, że sędzia Wojciech Łączewski nabrał się na fałszywy profil twitterowy Tomasza Lisa. Ze swojego drugiego konta na Twitterze Łączewski miał wysyłać prywatne wiadomości z propozycją spotkania z dziennikarzem. Mieli rozmawiać na temat nowej strategii walki z rządem PiS.
Sprawę opisywał Biedroń. Dwa razy błędnie napisał, że wobec Wojciecha Łączewskiego podjęto postępowanie dyscyplinarne. Tymczasem prowadzono jedynie postępowanie wyjaśniające. Łączewski skierował w tej sprawie przeciw Biedroniowi prywatny akt oskarżenia z art. 212 kodeksu karnego.
Mówi on, że pomówienie w mediach podlega grzywnie, ograniczeniu wolności albo karze do roku więzienia. Sąd Rejonowy w Łodzi uznał dziennikarza za winnego skazując go na 25 tys. zł grzywny. Biedroń złożył apelację. W jej wyniku sąd potrzymał wyrok, zmniejszając jednak grzywnę do 3 tys. zł.
Wyrok wywołał zdziwienie niektórych dziennikarzy, nie tylko z opcji bliskiej Biedroniowi. "Nie przepadam za panem W. Biedroniem. Dziennikarzy jednak nie powinno się skazywać z art. 212 KK w sprawach, gdzie wystarczyłoby sprostowanie" – napisał dziennikarz "Rzeczpospolitej" Michał Szułdrzyński.
"Po trzech latach od wybuchu afery z Łączewskim i jego ustawką z rzekomym Lisem mamy pierwszy wyrok. Brawo! Kogo skazano? Mnie, z art. 212 kodeksu karnego. Prawomocnie" – napisał Wojciech Biedroń na Twitterze.
Dziennikarz skomentował także wyrok w rozmowie z telewizją wPolsce. – Jeden dziennikarz w starciu z kastą sędziowską nie ma żadnych szans – powiedział publicysta "Sieci" i wPolityce.pl. Jego zdaniem to próba wywołania tzw. efektu mrożącego wśród dziennikarzy.