Młody człowiek nagle zostaje sam, ma ze sobą tylko reklamówkę, a w niej klika rzeczy. Rodzice wyrzucili go z domu, ponieważ powiedział im o swojej orientacji seksualnej. To tylko jeden z wielu przykładów dramatycznej sytuacji, w której znajdują się osoby, które postanowiły się ujawnić. Jeśli nie otrzymają wsparcia najbliższych, mogą wylądować na ulicy, ale mogą też otrzymać pomoc w hostelu interwencyjnym dla osób LGBT+. O ile oczywiście taki istnieje...
Warszawa to pierwsze miasto w Polsce, a nawet i w tej części Europy, w którym osoby LGBT+ mogą liczyć na takie wsparcie. Prezydent stolicy Rafał Trzaskowski podpisał Deklarację LGBT+. Twórcy dokumentu zadbali, aby znalazł się w nim szereg inicjatyw, które będą wspierały osoby nieheteroseksualne i transpłciowe.
W skrócie: chodzi o tolerancję, edukację i pomocną dłoń podaną osobom, które znalazły się w trudnej życiowej sytuacji. Choć sprawa wydaje się prosta, to zdaniem wielu środowisk to, co ma łączyć, dzieli. Niezrozumiała jest dla nich choćby idea funkcjonowania hostelu interwencyjnego. Jednak ci, którzy głośno krytykują jego powstanie, są dowodem na to, że takie miejsce jest niezbędne. Hostel to nie noclegownia, to raczej inicjatywa, która może uratować życie.
Pierwszy taki hostel w Polsce
Tak było w przypadku hostelu interwencyjnego, który działał w Warszawie od lutego 2015 roku. Przez półtora roku pomagał wychodzić ludziom z traum. Specjaliści, którzy tworzyli jego kadrę stawiali na nogi ludzi, którzy znajdowali się w rozsypce. Dzięki temu miejscu, wiele osób po prostu wracało do normalnego życia. Dawało ono bowiem możliwość uporządkowania sytuacji prawnej, socjalnej czy psychologicznej. Za tę szansę nie trzeba było płacić.
Działanie hostelu koordynowało Stowarzyszenie Lambda Warszawa (które dziś także angażuje się w powstanie podobnego miejsca). – Bardziej kładłabym nacisk na słowo "interwencyjny" niż "hostel" w nazwie. Pomogliśmy 68 osobom przez półtora roku działania hostelu. Uważam, że to jest naprawdę duży sukces, ponieważ te osoby, dzięki wsparciu jakie otrzymywały, szybko stawały na nogi. W ciągu 2 czy 3 tygodni znajdowały pracę, wynajmowały sobie mieszkania – opowiada Yga Kostrzewa ze Stowarzyszenia Lambda.
Zdaniem Marty Turskiej, która była zastępczynią koordynatorki hostelu, taka inicjatywa jest wyjątkowo istotna, ale w skali całego kraju. Cztery lata temu do hostelu najczęściej trafiały osoby z małych miejscowości i wsi.
– Historie były bardzo różne. Były osoby, które przyjeżdżały z dobytkiem swojego życia, ale też osoby w trampkach i z reklamówką. Zostały wyrzucone z domu i miały ze sobą tylko to. W hostelu przebywali głównie mężczyźni między 18. a 25. rokiem życia, którzy albo podjęli decyzję, żeby wyoutować się u siebie w domu, albo byli ofiarami przemocy, ponieważ w ich miejscowości ktoś się o tym dowiedział – wspomina Turska.
Osoby, które przychodziły do hostelu, to nie osoby, które były na rozdrożu... Ci, którzy tam trafiali nagle znajdowali się w skrajnie trudnej życiowej sytuacji. Samotne, bez żadnego wsparcia i tylko z kilkoma najpotrzebniejszymi rzeczami w dłoni. Nie miały się gdzie podziać.
– Może być tak, że rodzice są w szoku i nie odzywają się przez 3 dni, a czasami milczą przez rok. Skrajną sytuacją jest, i znam takie, że te osoby zostały po prostu wyrzucone po tym, jak usłyszały od najbliższych "Jesteś osobą zboczoną i nie masz prawa tutaj mieszkać, zabieraj swoje graty i wyprowadzaj się stąd". To są różne przypadki, ale można spodziewać najgorszego jeśli jest się wychowywanym w domu, który jest bardzo konserwatywny – mówi Yga Kostrzewa.
Rodzina i przyjaciele dyskryminują najczęściej
Marta Turska przyznaje, że najwięcej historii przemocowych dotyczyło właśnie przemocy domowej. Przypadek, który zapamiętała to historia mężczyzny, którego rodzina dowiedziała się, że jest gejem. Ktoś z najbliższych znalazł metodę, która miała pomóc zmienić orientację. Była to izolacja. Zamknięto go na kilka dni w pokoju, bez jedzenia i picia.
– Trafiały do nas osoby w bardzo różnej kondycji psychicznej. Były osoby, które podejmowały bardzo świadomą decyzję. Przychodziły i mówiły, że potrzebują schronienia na 2 miesiące, żeby znaleźć w tym czasie pracę, odłożyć na zaliczkę potrzebną do wynajmu mieszkania i faktycznie realizowały ten plan. Były też osoby bardzo młode, np. maturzyści. Pojawiały się u nas i nie wiedziały co mają zrobić ze swoim życiem – opowiada była koordynatorka hostelu Marta Turska.
Dlatego ważnym rozwiązaniem było to, że na miejscu na takie osoby czekał psycholog, od którego dostawały wsparcie. W hostelu organizowane były warsztaty, które pomagały odzyskać równowagę. Wiele osób musiało np. poradzić sobie z tym, że są bezdomnymi przez jakiś czas. – Cel był jednak jeden, przywrócić te osoby społeczeństwu – podkreśla Kostrzewa.
W hostelu funkcjonował regulamin. Jeśli ktoś nie przestrzegał zasad, musiał szukać innego miejsca, w którym się zatrzyma. Mieszkańcy hostelu nie mogli być pod wpływem alkoholu. Musieli wracać o określonej godzinie. Była także określona liczba nocy w miesiącu, kiedy można było przebywać poza hostelem.
Hostel Interwencyjny był ukryty, a raczej schowany ze względów bezpieczeństwa. Ktoś mógł przecież wybić szybę, a ktoś inny przyjść i zaatakować osoby wychodzące z budynku.
– Do tragedii dochodzi codziennie i nic z tym nie robimy. Od kiedy pojawiła się "dobra zmiana", coraz częściej atakowane są w miejscach publicznych osoby ze względu na swoją orientację seksualną lub przypuszczalną orientację seksualną – w rozmowie z naTemat przyznaje Kostrzewa.
Nowa szansa
Oktawiusz Chrzanowski ze Stowarzyszenia "Miłość nie wyklucza", pomysłodawca Deklaracji LGBT+ i motor prac nad jej przyjęciem, których historia sięga kwietnia 2018 roku, mówi wprost, że hostel ma zapobiegać dramatom albo z dramatów i traum wyciągać. – Były takie historie, że osoba była napadnięta u siebie w domu, w swoim mieszkaniu. Ktoś włamał się do niej, napadł ją, bo nie podobała mu się jej orientacja – opowiada Chrzanowski.
Osoby, które szukają ratunku w hostelu mogą być także wielokrotnie nękane i dlatego obawiają się o własne zdrowie i życie. – To może być też osoba transpłciowa, która straciła pracę, bo właśnie przechodzi przez proces korekty płci. Zwolnienie z pracy z tego powodu jest nielegalne, ale udowodnić tego typu dyskryminację jest trudno. Osoba pozbawiona pracy może mieć trudności w znalezieniu nowej, dlatego może znaleźć się w bardzo ciężkiej sytuacji życiowej – podkreśla Oktawiusz Chrzanowski.
Hostel może w takim przypadku dać szansę na dokończenie wszelkich procedur związanych z korektą, ale ponieważ ma funkcjonować w formule ekonomii społecznej, może też dawać pracę.
– Osoby trafiające do hostelu mają szansę na odzyskanie godności. Mogą ponownie uwierzyć w relacje społeczne. Nie będą żyły w strachu, ze świadomością, że są zaszczute, bite, nękane, dyskryminowane. Wielokrotnie są to osoby, które uciekają z mniejszych miejscowości i naprawdę nie mają się gdzie podziać. Albo im pomożemy i wciągniemy je z powrotem do społeczeństwa, albo skazujemy je na życie na ulicy, być może na przymusową prostytucję ze względu na brak innych możliwości zarobkowych lub na uzależnienia, na życie na krawędzi, a to są życia do uratowania – ostrzega Chrzanowski.
Hostel, czyli inicjatywa Stowarzyszenie Lambda Warszawa oraz Fundacji Trans-Fuzja w 2015 roku otrzymał nagrodę S3EKTOR w kategorii Społeczeństwo obywatelskie i prawa człowieka. Pomysłodawcy mogli posługiwać się tytułem najlepszej warszawskiej inicjatywy pozarządowej. Mimo tego hostel zniknął z mapy Warszawy w październiku 2016 roku. Zabrakło pieniędzy, aby go utrzymać. Finansowany był z grantu EOG (Europejski Obszar Gospodarczy) oraz dzięki wsparciu organizacji All Out i darowizn od osób prywatnych.
– Często słyszymy takie pytania od przeciwników powstania hostelu "dlaczego te osoby nie mogą korzystać z ogólnodostępnych ośrodków?”. Nie mogą, dlatego że tam najczęściej znowu spotykają się z homofobią i z wykluczeniem – mówi Marta Turska. I dodaje, że historie osób transpłciowych były najtrudniejsze.
– Przykładem jest sytuacja, w której osoba transpłciowa trafiła do szpitala. Lekarze i pielęgniarki stały nad taką osobą, pokazywały na nią palcem i pytały "gdzie mamy to położyć?" Nie były w stanie mówić do tej osoby zgodnie z jej płcią psychologiczną – wspomina Turska.