Dlaczego nie lubimy Świadków Jehowy? Lęk przed kimś, kto chce coś sprzedać
Bartłomiej Kałucki
08 sierpnia 2012, 11:25·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 08 sierpnia 2012, 11:25
To nie judaizm mimo zawiłej historii, nie islam, buddyzm, czy hinduizm, a niewielka na tym tle grupa Świadków Jehowy wzbudza największą niechęć, jednocześnie pogardę, a czasami nawet strach. Pytanie, dlaczego?
Reklama.
Skoro, jeśli chodzi o kwestie czysto teologiczne, to różnią się od katolików głównie w kwestii interpretacji Pisma Świętego i tym czy przy formułowaniu zasad wiary należy li tylko brać pod uwagę literalne zapisy Biblii, czy też uwzględniać tradycję.
Różnice interpretacyjne
Świadkowie Jehowy między innymi nie wywyższają tak bardzo roli Maryi. Dla nich pozostaje ona „matką Jezusa”, nie wieżą w Trójcę Świętą oraz w nieśmiertelność duszy. Nie uprawiają też kultu świętych, a także uważają, że sam Jezus nie był powieszony na krzyżu, tylko na palu. Uważają, też, że koniec świata jest bardzo nam bliski, bo w ich opinii winien nastąpić co najmniej przed śmiercią jakiejkolwiek osoby, która żyje i żyła w czasie pierwszej wojny światowej. Wydawać by się mogło, że niechęć do tejże grupy mogłaby być wywołana „umniejszaniem” roli Maryi jedynie do roli matki, a nie świętej i niepokalanej królowej nieba i ziemi. Tyle, że podobne tezy odnośnie Jej pozycji są głoszone również przez inne religie chrześcijańskie, do których Polacy nie pałają aż taką odrazą.
Świadek, czyli akwizytor
Prawdziwą przyczyną niechęci do Świadków Jehowy, podobnie jak niechęci do sprzedawców, telemarketerów, akwizytorów jest naturalny lęk przed kimś, kto chce nam coś „sprzedać”. W tym przypadku Świadkowie chcą sprzedać swoją wizję świata i samej religii. To, ze wyłącznie oni są grupą wybranych, prawdziwych chrześcijan na wzór tych z początku początku wieków. Świadek – akwizytor działa jak płachta na byka, można nim pogardzać jak każdym innym sprzedawcą. Bo czym różni się od domokrążcy chcącego nam sprzedać zestaw perfum, czy od telemarketera przedstawiającego nowoczesny program emerytalny. Dla większości chce on nam sprzedać swoją wiarę w sposób godny najgorszego akwizytora. Węszymy w tym podstęp, gdy ktoś, bynajmniej nie od wczoraj próbuje nam zakomunikować to samo, coraz bardziej wyrafinowanymi metodami.
Poznaj też uliczny Kościół, który podbija Polskę
Sądzimy, że musi mieć w tym jakiś interes, a skoro mu nie idzie, bo jak może iść, skoro po raz kolejny puka do mych drzwi, to chwyta się ostatnich możliwości „wciśnięcia religijnego kitu”.
Lęk przed konfrontacją
Z drugiej strony przerażać może też lęk przed konfrontacją z osobą Świadka Jehowy. Konfrontacji w zakresie samej wiedzy biblijnej, która nie stoi przecież na wysokim poziomie zarówno wśród zagorzałych katolików, jak i katolików „od święta do święta”. Kompleks Polaka – katolika przed kimś, kto po prostu wie więcej w tak ważnej sferze może doprowadzić do niechęci, lęku i wstydu przed obnażeniem swojego ignoranctwa. Bo w opinii wielu zagorzałych katolików, wiedza teologiczna, próba interpretacji Biblii winna zostać zarezerwowana dla zawodowych teologów.
Door to door
Ktoś może jednak powiedzieć - chwila moment, przecież religijną akwizycją parają się także np. mormoni, coraz częściej również na ulicach polskich miast. Młodzi Amerykanie, bo tylko oni mogą to czynić, zaczepiają głównie na deptakach przechodniów, pytają o stosunek do wiary, opowiadają krótko o historii swojej religii, po czym zapraszają na spotkanie. Jednakże mormoni nie naruszają domicylu przeciętnego Kowalskiego, nie łamią świętej zasady pt.: „wolność Tomku w swoim domku”. Co innego luźna rozmowa na ulicy, bądź szybka odmowa – w stylu nie dziękuję, lub przejście obok bez słowa. Co innego, gdy to samo dzieje się w zaciszu domowym, które ma być ostoją spokoju. A właśnie tam „atakują” nas Świadkowie, którzy w przeciwieństwie do mormonów liczą na jakość, nie ilość. Bo przecież oczywiste jest, że na ulicy można przyciągnąć większą liczbę osób, choćby na krótką pogawędkę. Metoda door to door pozwala jednak na spotkanie tej jednej osoby w ciągu dnia, która może skusi się na dłuższą rozmowę.
Przeczytaj też, czemu nie boimy się muzułmanów