Ceremonie rozdania Oscarów niektórych nudzą, innych fascynują, ale zawsze przykuwają uwagę. I to już od 91 lat. Tak wiekowa i doświadczona wiekiem nagroda ma wiele tajemnic. Trzy zestawy kopert, prezenty dla przegranych, "zapełniacze miejsc"... Jest tego sporo.
Ceremonia da radę bez "hosta"? Lady Gaga i Bradley Cooper przyciągną przed ekrany więcej widzów niż w ubiegłym roku (galę obejrzało wtedy rekordowo mało Amerykanów – 26 milionów)? Czy Glenn Close w końcu dostanie Oscara? I najważniejsze: czy nominowana w trzech kategoriach (najlepszy film nieanglojęzyczny, reżyseria oraz zdjęcia) "Zimna wojna" zgarnie jakąś statuetkę?
Przekonamy się już w niedzielę, kiedy po raz 91. zostaną wręczone amerykańskie nagrody filmowe. Ale zanim to nastąpi, przyjrzyjmy się, jakie tajemnice skrywa Amerykańska Akademia, oscarowa ceremonia i same statuetki.
Oscary wcale nie są ze złota
"Złote statuetki" – tak nazywamy Oscary. Ale prawda jest nieco inna: one są "tylko" pozłacane. Najważniejsze nagrody filmowe w Hollywood są pokryte 24-karatowym złotem.
Co ciekawe ich wykonanie kosztuje od 400 do 900 dolarów, jednak gdyby laureat chciał sprzedać swojego Oscara, dostałby za niego... mniej niż 100 dolarów. A to dlatego, że Akademia ma prawo pierwokupu statuetki za jednego dolara. To wszystko po to, aby nie powstał oscarowy rynek wtórny (ta zasada nie dotyczy nagród z lat 20. i 30., te często pojawiały się na publicznych aukcjach ku wściekłości akademików).
No dobrze, ale co jest pod warstwą złota?
"W czasie II wojny światowej przez trzy lata z powodu małej ilości surowca Oscary były wykonywane z gipsu. Po zakończeniu wojny każdy nagrodzony wówczas twórca mógł zwrócić swoją statuetkę do Akademii i poprosić o wymienienie jej na metalową kopię. Od lat 80. do 2015 r. do wykonania Oscara wykorzystywano nie brąz, lecz stop Britannia, składający się w 90 procentach z cyny" – pisze w swojej książce "Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej" Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, autorka bloga "Zwierz popkulturalny".
Cztery lata temu powrócono jednak do brązu, z którego wykonuje się i figurkę, i podstawkę. A najciekawsze jest w tym to, że zmiana stopu... zmieniła rysy Oscara. A dokładniej: trochę je zmiękczyła. Co zrobiła z tym Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej?
"(...) [W 2016 r.] zeskanowano Oscara z 1928 r. (czyli z pierwszego roku rozdania nagród) i z roku 2015. Potem nałożono na siebie oba wizerunki i tak powstał nowy, choć bliższy oryginałowi model Oscara. Taka statuetkę dostają od kilku lat zwycięzcy. Do stworzenia idealnego Oscara wykorzystuje się drukarkę 3D, która najpierw robi woskowy wydruk statuetki, a dopiero na jego bazie powstaje rzeźba" – pisze Czajka-Kominarczuk.
Samo wykonanie Oscarów – których na każdą galę przygotowuje się pięćdziesiąt – zajmuje trzy miesiące. Jednak produkuje się je najczęściej z rocznym wyprzedzeniem. Dlaczego? Nikt nie wie, ile dokładnie będzie w danym roku laureatów, a nie można dopuścić do sytuacji, w której nagrody by dla kogoś zabrakło. Oznacza to, że Oscary stworzone przed galą w 2019 r. zostaną wręczone na ceremonii w roku 2020.
A gdzie są przechowywane? Tego nie wie nikt.
Skąd imię Oscar? Nie wiadomo
To może się wydawać dość nieprawdopodobne, ale nikt nie wie, dlaczego Oscar to Oscar. Od dekad na temat nazwy, która przyjęła się dopiero w 1939 r., krążą różne historie.
Sama Akademia trzyma się wersji, że za wymyślenie owego oryginalnego imienia odpowiada Margaret Herrick, przewodnicząca tej filmowej instytucji od 1943 r. do 1971 r. Podobno na widok statuetki powiedziała, że wyrzeźbiony mężczyzna wygląda jak jej wujek Oscar.
To jednak nie jedyna wersja.
"Jedną z osób, które twierdziły, że miały wpływ na wybór imienia, była Bette Davis. Gdy w 1936 r. została nagrodzona Oscarem, przyznała, że krzyżowiec przypomina jej ówczesnego męża Harmona Oscara Nelsona. Nagie pośladki wyrzeźbionego rycerza przypominały jej pośladki męża, który rano wychodzi spod prysznica" – czytamy w "Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej" o wersji kolejnej.
Jaka jest prawda? To chyba wie tylko sam Oscar. Który zresztą od 2013 r. oficjalnie nie nazywa się Oscar, ale po prostu Academy Award.
Oscarowe koperty mają... dublerów
Wszyscy pamiętamy skandal z 2017 r. Podczas podziękowań za Oscara za najlepszy film twórcy "La La Land" dowiedzieli się, że... wcale nie nagrali. Prawdziwym laureatem był film "Moonlight".
Okazało się, że Warren Beatty i Faye Dunaway, którzy wręczali nagrody, niechcący otrzymali kopertę z nazwiskiem najlepszej aktorki. Jednak Emma Stone, laureatka Oscara w tej kategorii na owej feralnej gali, wyznała, że swoją kopertę miała wraz z Oscarem cały czas przy sobie. O co chodzi?
Otóż koperty z nazwiskami laureatów w danej kategorii zawsze są trzy. Ze strachu, że jakaś koperta się zgubi lub zniszczy, Akademia woli dmuchać na zimne. Dlatego oprócz 24 kopert, które widzimy na ekranie – najpierw w rękach wręczających, potem laureatów – są jeszcze dwa komplety.
Czyli 72 koperty. Sporo. Nic dziwnego, że dwa lata temu ktoś się pomylił.
Film o Holokauście lub niewolnictwie wcale nie gawarantuje nagrody
"Ten film jest o wojnie/historii Żydów/niewolnikach (niepotrzebne skreślić), więc na pewno dostanie Oscara" – słyszy często. Wiele osób jest przekonanych, że te tematy zawsze są gwarantem nagrody dla najlepszego filmu roku. Ale to niekoniecznie prawda.
"(...) z filmów, które bezpośrednio odnoszą się do tematu niewolnictwa, Akademia w ostatnich osiemnastu latach nominowała tylko trzy: »Django«, »Lincolna« i »Zniewolonego«. Rzeczywiście, »Zniewolony« został nagrodzony Oscarem za najlepszy film, ale był to pierwszy Oscar dla filmu podnoszącego ten problem od czasu »Przeminęło z wiatrem« – zauważa Katarzyna Czajka-Kominiarczuk.
Podobnie jest zresztą z filmami o Zagładzie. Od 2000 r. w kategorii "najlepszy film" nominowano tylko trzy filmy o Holokauście: "Pianistę", "Lektora" i "Bękarty wojny", z czego żaden film Oscara nie otrzymał.
Jak stwierdza więc autorka bloga "Zwierz popkulturalny", "nominowanie filmów o zagładzie Żydów czy niewolnictwie jest równie popularne co nominowanie musicali". A musical współcześnie wcale nie gwarantuje nominacji w najważniejszej kategorii (przykład: "Król rozrywki" czy "Mary Poppins powraca"),
A do jakich filmów ma słabość Akademia? Do filmu o... bokserach lub z boksem w tle, zauważa Katarzyna Czajka-Kominiarczuk. Za najlepszy film nominowano na przestrzeni lat: "Mistrza", "Rocky'ego", "Wściekłego byka", "Za wszelką cenę" i "Fightera". W innych nominacjach pojawiły się za to takie bokserskie produkcje, jak: " Creed. Narodziny legendy", Człowiek ringu", "Ali", "Huragan", "The Great White Hope", "Spokojny człowiek", "Champion", "Stąd do wieczności" czy "Zielona dolina".
Twórcy filmów zagranicznych wcale nie dostają Oscarów
Jedyny polski film, który dostał nagrodę w kategorii "najlepszy film nieanglojęzyczny", to "Ida". Statuetkę odebrał reżyser Paweł Pawlikowski, jednak teoretycznie Oscar wcale nie należy do niego.
Dlaczego? Nagroda w tej kategorii nie trafia do reżysera czy producenta, ale do nagrodzonego kraju. Oznacza to, że Oscara za "Idę" nie dostał Pawlikowski, ale Polska. Tak samo będzie w tym roku. Jeśli nagrodę otrzyma "Zimna wojna", laureatem znowu będzie nadwiślański kraj, jeśli "Roma" – Meksyk. Jednak to nazwiska reżyserów – Pawlikowskiego lub Alfonsa Cuaróna - zostaną wygrawerowane na plakietkach.
Dlatego właśnie w tym roku "Roma" walczy o nagrody w obu kategoriach: "najlepszy film" i "najlepszy film nieanglojęzyczny". Do tej pierwszej zgłosili ją producenci i reżyserzy, do tej drugiej – meksykańskie władze.
A jaki kraj prowadzi w oscarowym wyścigu? Włochy. Ten śródziemnomorski kraj dostał aż 11 Oscarów (z czego cztery powędrowały do filmów mistrza kina Federica Felliniego, który paradoksalnie sam dostał Oscara tylko raz i to honorowego). Na dalszych miejscach są Francja (dziewięć) i Hiszpania (sześć).
Przegrani wcale nie są tacy przegrani
Zawsze jest smutno, kiedy patrzy się przegranych aktorów, którzy oklaskują zwycięzcę i robią dobrą minę do złej gry. Szczególnie kraje nam się serce, kiedy przegrywa nasz faworyt. Albo Leonardo DiCaprio, który zanim dostał Oscara za "Zjawę", nominowany był aż cztery razy.
Jednak przegrani nie opuszczają gali z pustymi rękami. Wszyscy nominowani dostają torby z prezentami. Co w nich jest? Najróżniejsze rzeczy od sponsorów: 10-dniowa wycieczka do Izraela dla VIP-ów za 55 tysięcy dolarów, personalizowane M&Msy (300 dolarów) albo... zabiegi podnoszące piersi (1,9 tys. dolarów).
Według "Harper's Bazaar" prezentowana torba dla nominowanych aktorów wynosiła w 2016 r. 232 tysiące dolarów (chociaż podobno na żadną z nagród trzy lata temu nie wyraziła zgody Akademia).
Nieźle jak na nagrody pocieszenia.
Na ceremonii nie napijesz się drinka za darmo
"Ceremonia była długa i raczej nudna, więc wyszedłem, żeby się napić. Bary były na każdym piętrze" – wspominał Robert Więckiewicz galę w 2012 r., kiedy razem z Agnieszką Holland reprezentował nominowane do Oscara za "najlepszy film nieanglojęzyczny" "W ciemności".
Jednak drinki w barach w Dolby Theatre w Los Angeles wcale nie są za darmo. Może to się wydawać nie do uwierzenia. Jak to, gwiazdy muszą płacić za swój własny alkohol? Ano muszą. Samą nagrodą powinna być już dla nich obecność na gali.
A oscarowe drinki do najtańszych nie należą – podobno zapłacić za nie trzeba nawet 14 dolarów, czyli 54 złotych. Z kolei woda kosztuje 4 dolary (koło 13 zł).
Najgorsze jest to, że gwiazdy rzadko biorą ze sobą gotówkę na Oscary. Biedni. Na szczęście potem czeka ich słynny Bal Gubernatora, na którym alkohol leje się strumienia, a jedzenia jest dużo jak dla armii.
Żadnych dziur na widowni być nie może
W Dolby Theatre jest aż 3,4 tysiące miejsc. W oscarową noc wszystkie są zapełnione, bowiem producenci oscarowej ceremonii nie lubią pustych dziur.
A co jeśli ktoś będzie chciał pójść do toalety, napić się (płatnego) drinka lub zrobić sobie selfie na zewnątrz? Wtedy do akcji wkraczają tak zwani "seat fillers", czyli "zapełniacze miejsc".
Kim oni są? Zwykłymi ludźmi, wolontariuszami. Za swoją pracę nie dostają bowiem żadnych pieniędzy. Są ubrani wieczorowo i gdy tylko widzą, że ktoś wstaje w przerwie ze swojego miejsca, szybko na nim siadają. Stąd tyle obcych twarzy w pierwszych rzędach, mimo że wcześniej widzieliśmy tam Angelinę Jolie lub Denzela Washingtona.
Ich praca do łatwych nie należy. Muszą być czujni i na chodzie przez całą kilkugodzinną galę, a nawet dłużej – na miejscu stawiają się już znacznie wcześniej. To bezimienni oscarowi bohaterowie.