Na kryzysie straciły motoryzacja, nieruchomości, elektronika i dziesiątki innych branż. Jedna wciąż ma się świetnie. Prosperity, czy recesja - świat zawsze chętnie się zbroi.
Stockholm International Peace Research Institute wyliczył, że w roku 2010 obrót bronią na świecie był wart około 306 mld euro. Okazuje się, że szczególnie dobrze w czasach kryzysu radziła sobie europejska zbrojeniówka. Europejski Koncern Lotniczo-Rakietowy i Obronny (EADS) i czołowe firmy branży zbrojeniowej z Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch, Szwecji i Niemiec zgarnęły dla siebie prawie ćwierć rynku i zarobiły łącznie 75 mld euro.
Od kiedy po 11 września 2001 roku wybuchły nowe wielkie konflikty generujące olbrzymie zapotrzebowanie na praktycznie wszelkiego rodzaju uzbrojenie, globalny rynek zbrojeniowy zwiększył swoją wartość o 147 proc. Choć i on przeżywał swoje własne kryzysy. Zakończenie wojny w Iraku i wycofanie się stamtąd zachodnich wojsk uderzyło w dochody firm amerykańskich i europejskich. Upadek arabskich reżimów spowodował natomiast straty dla Rosjan i Chińczyków.
W komentarzu do najnowszych statystyk Susan Jackson z SIPRI stwierdziła, że dane za rok 2010 jednak tylko potwierdzają, że najpoważniejsi gracze na rynku potrafią utrzymać zapotrzebowanie na broń pomimo zawirowań, które uderzają w inne branże. Warto dodać, że ponad trzysta miliardów euro, to wartość jedynie ujawnionych transakcji. Według szwedzkiego think-tanku, najwięcej na sprzedaży broni zarabiają dzisiaj USA, Wielka Brytania, Włochy i Francja.
Nikt nie ma jednak dostępu na przykład do danych z Chin, które być może znalazłby się nawet w pierwszej trójce największych dostawców. Z powodu niewiarygodnych w pełni danych w statystykach SIPRI pomija również takie kraje, jak Ukraina, czy Kazachstan. Eksperci instytutu są jednak pewni, że państwa te byłby w światowej czołówce. Nieujawniająca znacznej części swoich zbrojeniowych biznesów Rosja jest prawdopodobnie drugim największym producentem broni na świecie. Jasne jest również, że w zestawieniu nie ma w ogóle mowy o wysokości nielegalnego handlu bronią.
Można ubolewać, że wśród liderów tak zyskownego rynku nie ma też przedsiębiorstw z Polski. Choć i nasza - targana wewnętrznymi kryzysami organizacyjnymi - zbrojeniówka potrafi wyjść na swoje. Część firm co roku potrafi generować wielomilionowe zyski, ale to ułamek procenta tego, czym obraca się na świecie.
Polską zbrojeniówkę ratują bowiem zamówienia z naszej armii. Biorąc pod uwagę, że ten sektor jest właściwie w rękach państwa, robi ono biznes same z sobą. Wielu ekspertów wskazuje, że bolączką polskiego przemysłu zbrojeniowego jest brak poważnych inwestycji w najnowsze technologie, a to powoduje, iż polska oferta jest mało konkurencyjna.
Stąd pozostaje realizacja niepewnych zamówień, jak to które na czołgi PT-91M złożyli Malezyjczycy. Bumar wykonał je z kilkuletnim opóźnieniem. Gdy w 2003 roku wszyscy na rynku zacierali ręce z powodu zaostrzania się konfliktów w Iraku i Afganistanie, Polacy zarobili zaledwie 370 mln dolarów. Zaledwie, bo ostatecznie nie wystarczyło to nawet na pokrycie kosztów produkcji.