Kawa za 8 złotych, sukienka za 800 i męski fryzjer za 70 - kawiarnie nie są jedynymi sieciówkami, które każą sobie płacić za „metkę”. Postanowiliśmy sprawdzić, gdzie jeszcze przepłacamy podczas codziennych zakupów.
Czytają o tej kawie! - usłyszałem w poniedziałek wchodząc do pracy. Okazało się, że wysokie ceny w sieciowych kawiarniach nie dziwią tylko mnie, postanowiłem więc sprawdzić, gdzie jeszcze mogłoby być zdecydowanie taniej i gdzie z uśmiechem na ustach dajemy się robić w konia.
Po pierwsze: marka ważna dla nas
- Nie ma lepszej lub gorszej kawy. Zależy jaka odmiana nam smakuje. Nad resztą działa taki sztab PR, że pić by Wam się odechciało. Koszt KAŻDEJ filiżanki kawy bardzo dobrego gatunku, wraz z mlekiem wynosi ok. 80 groszy dla właściciela miejsca, w którym ją pijecie. Każdy napój kawowy jest na bazie tej samej ilości kawy i mleka. Małe dodatki to może z 10-20 groszy - napisała jedna z naszych czytelniczek w komentarzu pod tekstem o tym, dlaczego przepłacamy za kawę. Sieciówki mają drogi sprzęt, ekspres do kawy to wydatek rzędu kilkuset tysięcy złotych, nie każda kawiarnia nienależąca do sieci decyduje się na zakup profesjonalnego ekspresu. Nie zmienia to faktu, że trudno się z tym komentarzem nie zgodzić. Giełdowa spółka Amrest - właściciel między innymi Starbucks, ale też Burger Kinga, Pizzy Hut i KFC w pierwszym półroczu zeszłego roku na działalności swoich restauracji i kawiarni zarobiła ponad 1 miliard 110 milionów złotych. Artykuły żywnościowe w tym samym okresie kosztowały ją niecałe 350 milionów złotych - to oznacza, że marża na jedzeniu i piciu sprzedawanym w ich punktach wyniosła 317 procent. Średnio.
-Bo my kupujemy już markę, nie produkt. Wiadomo, Starbucks to +5 do szpanu, a -5 dla portfela, za to kawa z baru mlecznego -5 do szpanu, a +5 dla portfela. Rozwiązanie? Kupujemy raz kawę w Starbucksie, zachowujemy kubek i do końca życia pijemy kawkę z baru mlecznego, tylko gdy będziemy wychodzić na miasto, to sobie przelewamy do naszego super stajlowego kubeczka i cieszymy się szpanem na mieście - napisał inny czytelnik. Społeczną skłonność do „szpanu” doskonale rozumieją zarządzający wielkimi sieciami. I nie dają nam szans na uwolnienie się.
W większości sieciowych kawiarni możemy kupić firmowe kubki, kawę taką jak w kawiarni, sklepy oferują firmowe torby i innego rodzaju gadżety. Prowadzą strony na Facebooku, namawiają nas na promocje. Wszystko, żebyśmy pozostali w objęciach ulubionej marki. Marki, która świetnie na nas zarabia, a my i tak jesteśmy zadowoleni z zakupów, bo przecież kupiliśmy „w promocji”.
Po drugie: duży może więcej
- Nie jestem w stanie zrozumieć, jak to jest możliwe, że piękna skórzana kurtka kosztuje 300 złotych w niewielkim sklepie, a letnia zwiewna sukienka w sieci ponad 800 złotych - powiedziała mi jedna z klientek popularnego sklepu z ubraniami. Wielkie sieci mają wielkie linie produkcyjne, wielkie rabaty, ale też wielkie koszty własne. Sprawdzam raport okresowy jednego z liderów na rynku - spółki LPP, właściciela między innymi sklepów Reserved, Cropp i House. W pierwszej połowie zeszłego roku spółka kupiła ubrania i inne artykuły za nieco ponad 480 milionów złotych. Sprzedała je za ponad 1 miliard 80 milionów złotych. Marża? 125 procent. Oczywiście sieć ma wysokie koszty - zatrudnia pracowników, wynajmuje lokale na sklepy, ma biura itp. Nie zmienia to jednak faktu, że średnio rzecz ujmując każda kupiona przez nas bluzka, za którą płacimy 100 złotych, firmę kosztowała około 40. I to jest powód, dla którego w sieciówkach obiektywnie jest drogo. „Nie-sieciówki” mają niższe koszty własne, zatrudniają mniej osób, nie mają tylu kosztów administracyjnych.
Już zdecydowanie mniej, choć i tak sporo przepłacamy za słodycze i napoje. Kupujemy je dosłownie wszędzie: w kiosku ruchu, w sklepie, na stacji benzynowej, a nawet w Empiku i innych tego typu miejscach. Jak dowiedzieliśmy się u osoby związanej z tym rynkiem, średnie marże wahają się tam od 35 do 70 procent - i tu też jest wyjście, bo w hipermarketach marże są dużo mniejsze, wynoszą około 3 procent.
Po trzecie: strzyżonego portfel strzeże
Macie w rodzinie łysiejącego? Albo kobiety z krótkimi i długimi włosami? Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego wszystkie kobiety, niezależnie od długości włosów, płacą za fryzjera tyle samo? Faceci mają identyczny problem. Łysiejesz, nie łysiejesz - w sieci mycie i strzyżenie 70 złotych. U osiedlowego fryzjera to kosztuje 20 złotych. Bez szpanu i gadżeciarskiego kubka.