Justyna Suchecka, dziennikarka "Gazety Wyborczej" i ekspertka od spraw edukacji, ostatnie trzy dni spędziła w Centrum Dialogu Społecznego. Negocjacje związków oświatowych i przedstawicieli rządu relacjonuje nie tylko dla gazety, ale też na Twitterze. Jak widzi te rozmowy od środka? Jak postrzega rolę Beaty Szydło, głównego negocjatora? – Coraz bardziej staje się prawdopodobne, że wicepremier Szydło będzie twarzą przegranej sprawy – mówi w rozmowie z naTemat. Rozmawiamy przed ogłoszeniem przerwy w negocjacjach do piątku.
Beata Szydło stała się główną twarzą negocjacji ze związkami. Co w tym czasie z Anną Zalewską?
Anna Zalewska w ogóle się nie wypowiada. Nie tylko do mediów, ale też na negocjacjach. Od związkowców wiemy, że rozmowy toczą się tylko z Beatą Szydło i wiceministrem Kopciem. Czyli nawet kiedy przychodzi do rozmów o szczegółach, to Anna Zalewska jest tylko osobą biernie się przyglądającą.
W ogóle się nie odzywa?
Nie. Zupełnie. Jeśli już, to właściwie tylko po to, by coś potwierdzić, ale nie jest liderką tych rozmów. Fizycznie jest w Centrum Dialogu, ale nie bierze udziału w rozmowach. Tak mówią związkowcy i nie mamy powodu, żeby im nie wierzyć. Bo jeśli patrzymy na to, kto komentuje propozycje, to nie jest to pani minister. Anna Zalewska właściwie zniknęła z mediów.
Codziennie jesteś teraz w Centrum Dialogu. Widać po niej jakieś emocje?
Trzeci dzień nie wychodzi do dziennikarzy w czasie negocjacji. Widzieliśmy ją tylko jak wchodzi do budynku i tyle wiemy o jej udziale. My jej w ogóle nie widzimy. Ona przemyka. Tak po ludzku jest mi jej szkoda. Nie wygląda to dobrze. Anna Zalewska ponosi konsekwencje swojej pracy w ostatnich trzech latach. W przeciwieństwie do premier Szydło, która ponosi konsekwencje nieswoich działań.
Wyręcza minister edukacji.
Tak. Myślę, że bez problemu można tak powiedzieć. Myślę, że nauczyciele nie chcą już z minister Zalewską rozmawiać. Z jednej strony moglibyśmy od niej oczekiwać odwagi cywilnej, ale stała się już tak niewiarygodna, że każde jej pojawienie się kończy się "To już słyszeliśmy".
Jak oceniasz rolę Beaty Szydło w tych negocjacjach?
Wicepremier Szydło ma to szczęście, że ciągle wysyłana jest do niespecjalnie miłych obowiązków. Dostała bardzo niewdzięczne zadanie. Myślę, że nie jest to zadanie, które chciałaby wykonywać. Jej funkcja w ostatnich miesiącach była niejasna, nie wiadomo było do końca czym się zajmuje, teraz została wysłana na bardzo krytyczny odcinek, i to tuż przed kampanią do PE. Niespecjalnie jest to dla niej dobre.
Ktoś zrobił jej źle.
Myślę, że ona jest bardzo niezadowolona. Związkowcy mówią, że wolałaby prowadzić kampanię i spotykać się z wyborcami. A tymczasem musi przyjeżdżać do Centrum Dialogu, gdzie nie ma nic do powiedzenia, co mogłoby nauczycieli uspokoić.
Warto też pamiętać o tym, na co wskazał Sławomir Wittkowicz, szef FZZ – że związki prosiły o rozmowy z rządem już w grudniu. Gdyby wtedy się zaczęły, to być może dziś bylibyśmy w innej sytuacji. A tak naprawdę negocjacje zaczęły się dopiero w ubiegłym tygodniu.
To jest bardzo późno. Dopiero gdy rząd miał nóż na gardle w postaci zagrożonych egzaminów, zdecydowali, że muszą rzucić wszystkie siły na ten odcinek. Wszyscy musimy się zgodzić, że było na to więcej czasu. Strajk nauczycieli nie jest żadnym zaskoczeniem. Sama data została ogłoszona z miesięcznym wyprzedzeniem. Przez miesiąc za wiele się nie wydarzyło. Nauczyciele czuli się lekceważeni.
Dlaczego ona?
Dla premiera Morawieckiego byłaby to bardzo niewygodna sytuacja, gdyby miał codziennie wychodzić i opowiadać, jak się nie dogaduje ze związkami.
Jesteś tam, widzisz wszystko od środka. Jak ona się w tym wszystkim odnajduje?
Po pierwsze ekspresowo musiała się zorientować, jak wygląda bardzo skomplikowany system wynagradzania nauczycieli. I widać, że nie do końca go rozumie, bo zdarzają jej się niedopowiedzenia i błędy, na które wskazują związkowcy.
Tak naprawdę nie dowiadujemy się od niej faktów. Nie wiemy, ile będzie kosztowało budżet państwa rozwiązanie, które proponuje rząd. Nie wiemy, skąd te pieniądze się wezmą. Być może pani wicepremier to wie, ale z nami tą wiedzą się nie dzieli. A przez to to że się nie dzieli, pozostawia wrażenie, że są to jakieś wirtualne pieniądze.
Pytacie ją o to?
Próbujemy. Odpowiada, że wszystko jest analizowane i liczone, a rozmowy cały czas trwają. Mówi, że pieniądze w budżecie będą, ale nie wskazuje źródeł. To niestety jest mało wiarygodne.
Coraz bardziej staje się prawdopodobne, że wicepremier Szydło będzie twarzą przegranej sprawy. Przegranej podwójnie. Bo jeżeli rząd ugnie się przed nauczycielami, na co oczywiście się nie zanosi, to będą musieli przyznać, że ich polityka wcześniej była nieskuteczna. A jeżeli się nie dogadają i dojdzie do strajku, to wszyscy będą pamiętali, że Beata Szydło nie dała rady w czasie tych rozmów.
Problem jest podwójny, gdyż propozycje, które Szydło przedstawia nauczycielom, to są w większości – oczywiście nie nazwane przez nią w ten sposób – zmiany, które polegają na wycofaniu się z kluczowych reform, które wprowadziła Anna Zalewska w ostatnich dwóch latach. Nowa ocena pracy czy wydłużenie stażu to nie są rzeczy, które zrobiła Platforma, tylko PiS właśnie wycofuje swoje sztandarowe reformy.
Kto z przedstawicieli rządu, którzy biorą udział w negocjacjach, najbardziej zna się na oświacie?
Wiceminister Kopeć. Zdecydowanie on. Jest najbardziej merytoryczną osobą i jedyną osobą, która potrafi konkretnie odpowiadać na pytania związków. Wczoraj przyjechał minister Dera, który nawet nie miał wyliczonej propozycji prezydenta, czyli kwestii podatkowej. I tak te rozmowy wyglądają. Są jakieś propozycje, ale niewyliczone. Jedyną osobą, która zna się na systemie i na liczbach jest wiceminister Kopeć. Prawdopodobnie to on zastąpi Annę Zalewską.
A pamiętasz jak bardzo Beata Szydło, gdy była premierem, angażowała się w sprawy edukacji?
Tak, było co najmniej kilka wspólnych wystąpień Beaty Szydło i Anny Zalewskiej, w których bardzo chwaliła wszystko, co minister edukacji robi. Dlatego to wszystko jest teraz takie kuriozalne. Bo dziś musi mówić: nasz nowy system oceny był taki wspaniały, ale ojej, jednak musimy się z niego wycofać. Beata Szydło cały czas wspierała Annę Zalewską w tych działaniach, zwłaszcza gdy sama była premierem. Bo sprawy dotyczące edukacji dotyczą dzieci, czyli świetnie wpisywały się w rodzinną politykę PiS. Przynajmniej w narracji. Bo w praktyce, jak widzimy, niekoniecznie.
Widać po wicepremier Szydło emocje?
Widać, że jest bardzo zmęczona. Ale to nie jest dziwne, bo zmęczenie jest już po obu stronach. Obie strony usztywniły się wczoraj. Każdy coś od siebie oddał, ale do kompromisu jest bardzo daleko. Właściwie jedynym partnerem dla niej jest Solidarność, która zaakceptowała te warunki. Ale musimy pamiętać, że to nie Solidarność organizuje strajk. Porozumienie z Solidarnością właściwie nie jest żadnym porozumieniem.
Jaka w ogóle jest atmosfera w Centrum Dialogu?
Jest dosyć nerwowo. Widać, że związki nie grają do jednej bramki. Wyłamanie się Solidarności jest z pewnością niewygodne dla pozostałych centrali. Wszyscy są bardzo, bardzo zmęczeni. Naprawdę wszyscy. Prezes Broniarz powiedział rano, że bliżej jest strajk niż porozumienie. I myślę, że to jest to, co wisi nad wszystkimi. Wszyscy zdają sobie z tego sprawę, że porozumienie jest mało prawdopodobne.