
Reklama.
Kunszt filmowca najłatwiej poznać po tym, jak zajmujące dzieło jest w stanie stworzyć w tak krótkiej i ograniczonej formule. Reklama musi przede wszytkim komunikować cechy produktu, a to nie zawsze wdzięczne zadanie. Jednakże lista tych, którzy próbują swoich sił, ciągle się wydłuża – właśnie dołączyli do niej Sofia Coppola (“Między słowami”, "Somewhere") z filmikiem dla nowej linii H&M i znany z osobnego stylu Wes Anderson, twórca filmów pełnych nieprzystosowanych bohaterów i słodko-gorzkiego poczucia humoru.
Czy styl filmowca może przeniknąć do reklamówki, która trwa w najlepszym razie kilka minut? Sprawdźmy na przykładzie filmiku “Talk to the Car” Wesa Andersona, reklamującego Hyundaia Azerę. Anderson – reżyser osobliwego
“Genialnego klanu”, chwytającego za serce “Fantastycznego pana Lisa” czy wysoce oryginalnego “Podwodnego życia ze Steve'em Zissou” – zawsze darzy swoich zdziwaczałych bohaterów ogromną sympatią. W reklamówce samochodu, która podkreśla walory inteligentnego systemu nawigacji i komunikacji, zrozumieniem obdarza się potrzebę rozmawiania ze swoim samochodem, która, zdaniem narratora, “zawsze była ludzkim marzeniem”. Czy była waszym? Moim niespecjalnie – ale w estetyce Andersona zupełnie mnie to nie dziwi i jestem w stanie podpisać się pod tą generalizacją. 31 sekund filmiku wypełniają trzy świetne mikroscenki – kolejny znak rozpoznawczy lapidarnego Amerykanina. Retro-futurystyczny samochód, który jest przez swoich właścicieli zagrzewany do latania, też wygląda jak jeden ze scenograficznych trików Karen Patch w “Genialnym klanie”, dzięki której Luke Wilson był jednocześnie w stanie wyglądać jak tenisista z lat 70. i hipster z nowojorskiej dzielnicy Williamsburg. Podobne zalety ma druga z serii reklam Hyundaia – “Modern Life” – efektowne mrugnięcie oka do zapracowanych partnerek i matek szukających odrobiny relaksu uszczkniętych z codziennego życia rodzinnego. W znacznie bardziej mdłej reklamie kolekcji Marni dla H&M rozpoznawalny styl Sofii Coppoli odnaleźć można głównie w castingu modelek (Imogen Poots trochę przypomina Scarlett Johansson) i w niejako przydymionej, stylizowanej na retro tonacji obrazu.
Tak się jakoś składa, że do swoich kampanii znanych reżyserów najchętniej zatrudniają marki motoryzacyjne. Nieco ostentacyjne w swoich projektach BMW także w kampanii poszło na całość – w 2001 i 2002 r. zatrudniło nie jednego, a ośmiu wielkich filmowców. Do serii “The Hire”, w której niezmiennie w roli kierowcy występuje seksowny Clive Owen, swoją rękę przyłożyli Guy Ritchie, Tony Scott, Ang Lee, Wong Kar Wai, John Frankenheimer, Alejandro González Iñárritu, John Woo i John Carnahan. Około 10-minutowe filmiki świetnie uwypuklają cechy stylu poszczególnych twórców i tematy, które ich nurtują – u Iñárritu punktem wyjścia na pewno będzie jakaś kwestia zapalna z trzeciego świata, a u Wong Kar Waia samotność, miłość i zazdrość. Trzymają w napięciu bardziej niż niejedna pełnometrażowa fabuła, a i obsadą mogły poszczycić się porównywalną: u Iñárritu wystąpił Stellan Skarsgård, u Kar-Waia – Mickey Rourke i Forest Whitaker, a u Carnahana – Don Cheadle. Moją ulubioną pozostaje jednak część “Beat the Devil”
w reżyserii Tony'ego Scotta, wyprodukowana m.in. przez Davida Finchera i brata reżysera, Ridleya. Ojciec chrzestny soulu, James Brown, przychodzi w nim do diabła, granego przez Gary'ego Oldmana, by renegocjować swój cyrograf – tak, otrzymał sławę i pieniądze, ale co ze starzeniem się? Brown proponuje wyścig samochodowy, w którym jego kierowca (Owen), będzie ścigał się z kierowcą Diabła (Danny Trejo). Warto obejrzeć do końca dla świetnej puenty!
Jeśli samochody zupełnie was nie kręcą, reżyserzy na szczęście biorą na warsztat także inne produkty. Spike Jonze – twórca wywodzący się z kalifornijskiego środowiska BMX-owego i fotograficznego, autor świetnych teledysków m.in. dla Beastie Boys – swój anarchistyczny humor potrafi wykorzystać także w reklamach firm Gap czy IKEA. Francuski ekscentryk w Hollywoodzie – Michel Gondry, którego umiejętność dostrzeżenia wielości perspektyw uczyniła świetnym obserwatorem ludzkiej natury (“Zakochany bez pamięci”, "Jak we śnie") – wykorzystał tę właśnie umiejętność dla stworzenia świetnego, dynamicznego spotu dla Smirnoffa.
Tyle że tam jako soczewka, która przenosi bohaterów pościgu do innej rzeczywistości służy butelka tego przejrzystego trunku... Pościg na boisku do footballu amerykańskiego staje się emocjonującą rozgrywką w reklamie dla Nike autorstwa Michaela Manna (“Gorączka”, “Informator”), który jak mało kto buduje suspense, zaś mistrz konceptu David Fincher pokazuje mecz footballu przez pryzmat historii życiowych dwóch graczy – LaDainiana Tomlinsona and Troya Polamalu – spotykających się w jednej rozgrywce.
Wśród polskich reżyserów z kręcenia reklam najbardziej słynie Wojciech Smarzowski, który dotychczas przestrzegał naprzemiennego reżimu – czas pomiędzy bezkompromisowymi fabułami (a kręcił je nie częściej niż raz na dwa lata) wypełniała mu praca na planie “BrzydUli” czy “Londyńczyków” i właśnie reklamówek. Teraz, zaledwie miesiąc po kinowej premierze najnowszej “Róży”, autor kręci już kolejny film, roboczo zatytułowany “Siedem dni”. To pewnie oznacza, że wielbiciele komercyjnej strony jego talentu będą musieli pocieszać się klasykami. Np. takimi jak ten: