Wyrok na hotel "Mercure" zapadł w zeszłym roku. Ma zostać wyburzony. To dość czasochłonny proces. W USA zniknąłby w przeciągu kilku dni. W Polsce będzie to trwać miesiącami. Z powodu urbanistyki i naszej słynnej już "typowej" mentalności. Nie można go wysadzić w powietrze, choć byłoby tu dużo łatwiejsze.
Na miejscu tego niemal 19-letniego hotelu stanie wieżowiec. Ale żeby rozpocząć budowę, trzeba pozbyć się starego budynku. Rozbiórka takiego kolosa, znajdującego się w samym centrum Warszawy nastręcza nie lada problemów.
O to jak pozbyć się takiej budowli i dlaczego nie można jej wysadzić w powietrze zapytaliśmy Wojciecha Kamińskiego, szefa firmy "Global Dex", która podjęła się rozbiórki słynnego hotelu.
Żmudna robota
Okazuje się, że "demontaż" to nie taka prosta sprawa. Wojciech Kamiński tłumaczy, że
najpierw budynek trzeba przygotować od wewnątrz. – Prace nad tym trwają już od 5 miesięcy. Trzeba wyczyścić wnętrze, usunąć wszystkie instalacje, rury i inne elementy, które mogłyby zanieczyścić gruz. Musi zostać sam "szkielet żelbetonowy" – mówi naTemat Kamiński.
Dodaje, że wszystkie te elementy przeznaczone zostaną do recyklingu lub utylizacji. Pracuje nad tym sztab około 50 ludzi. Gdy już się z tym uporają, przychodzi czas na rozbiórkę.
– Nie możemy wysadzić hotelu. Do jego zburzenia użyjemy specjalnej maszyny. Waży ona 110 ton, ma specjalne ramię o długości 46 metrów, zakończone specyficznymi "nożycami" do rozcinania betonu – tłumaczy Kamiński. Zaznacza, że budynek będzie rozbierać się stopniowo, kondygnacjami, po kawałku. Płat takiego odciętego betonu waży 200-300 kilogramów.
Operator maszyny odrywa kawał budynku, który spada na ziemię. – Gdy już zaczniemy go w ten sposób burzyć, hotel zniknie w przeciągu około 10 tygodni. Nie możemy tego przyspieszyć, bo zwiększenie tempa pociągnie za sobą większe kawały betonu, to z kolei zwiększa niebezpieczeństwo wypadku – tłumaczy.
Całe przedsięwzięcie jest o tyle trudniejsze, że "Mercure" znajduje się w samym centrum miasta. Trzeba teren odpowiednio zabezpieczyć. – Zgodnie z prawem musimy postawić ogrodzenie minimum 6 metrów od budynku, ze specjalnymi daszkami, które będą chronić przechodniów, którzy mogą znajdować się przy ogrodzeniu. Dodatkowo używa się specjalnych siatek, które powstrzymują małe odłamki gruzu – tłumaczy.
Dopiero, gdy kawał betonu znajdzie się już na ziemi, wtedy rozbija się go na drobny kawałeczki i służy on do budowy i naprawy dróg.
Tanie "bum"
Oczywiście dużo łatwiej, taniej i bardziej widowiskowo byłoby hotel wysadzić w powietrze, niestety w Polsce póki co nie ma na to szans. – Zajmujemy się też wyburzaniem za pomocą materiałów wybuchowych, ale rzadko mamy okazję w ten sposób działać. Zazwyczaj na słabo zabudowanych obszarach przy dekonstrukcji jakichś starych budynków – tłumaczy Kamiński.
Koszt burzenia hotelu "Mercure" wyniesie około 2,5 miliona złotych. Gdyby postanowiono go wysadzić, cena byłaby około 25 proc. niższa.
– Żaden urząd miasta na to nie pozwoli. Głównie z dwóch powodów: urbanistyki i polskiej mentalności. W USA ten hotel wysadziliby bardzo szybko. Nie baliby się tego, że znajduje się w centrum. Umówiliby się z odpowiednią instytucją na określoną godzinę wyburzenia, przyjechałaby ekipa, zabezpieczyła teren, rozłożyła specjalne gumowe maty na asfalcie, podłożyła ładunki wybuchowe i po chwili budynek byłby już tylko kupą gruzu. Zostałoby wyłącznie sprzątanie – twierdzi.
W Polsce nie ma na coś takiego szans. Kamiński tłumaczy, że trudno wysadzić budynek, który za sąsiada ma starą ceglaną kamienicę. Tąpnięcie mogłoby ją jakoś uszkodzić.
Dodaje, że w USA buduje się budynki odporne na trzęsienia ziemi a więc i tąpnięcia, lecz u nas nie ma o tym mowy. Dodatkowo w grę wchodzi kwestia polskiej mentalności.
– Przypuśćmy, że wysadzimy budynek, po chwili przybiegnie jakiś Kowalski i powie, że ściana mu pęka. Albo że pracował przy laptopie, przez tąpnięcie komputer podskoczył na stole i się zepsuł. I już ma podstawę, by się z nami procesować – mówi Kamiński.
Dodaje, że jeśli to tylko jedna osoba, to nic się nie stanie, zapłaci się odszkodowanie. Ale przyjdą kolejne i wtedy wydatek jest spory.
Polska mentalność
Opowiedział nam, że niejednokrotnie spotkał się z takim pieniactwem. – Podczas rozbiórki jednego z budynków miałem za sąsiada salon samochodowy. Burzył się, że kurz brudzi mu samochody. No a co ja mam z tym kurzem zrobić? Dobrze, że był ugodowy, pracowaliśmy przez kilka miesięcy, co tydzień dawałem mu kilkaset złotych na mycie aut – mówi.
Rozbiórkę budynku za pomocą wysadzenia można przeprowadzić na szereg sposobów, zależnie od potrzeb sytuacji. – Przy rozbiórce budynku za pomocą wysadzenia działają najzwyklejsze w świecie prawa fizyki. Montuje się ładunek na każdym słupie nośnym w budynku, na wszystkich piętrach. Potem robi się "bum" i po chwili budynku nie ma. Jedynym minusem jest to, że pojawi się sporo kurzu – mówi Kamiński.
Pirotechnik potrzebny od zaraz
Dodaje, że to pirotechnicy zajmują się odmierzaniem ilości ładunków wybuchowych i umieszczeniem ich w taki sposób, by budynek zawalił się tak, jak zaplanowali. – Czasem steruje się tymi wybuchami, jedne ładunki odpala się z sekundowym opóźnieniem, żeby budynek elegancko się "złożył" do środka – tłumaczy Kamiński.
Czasem trzeba wysadzać stopniowo, po kawałku. – Gdyby jakiś zagraniczny deweloper zlecił nam zburzenie starego przedwojennego budynku. Okaże się, że pod nim jest jakiś bunkier. Wiadomo, z takimi "militariami" nie ma żartów. Nie możemy go wysadzić w całości, bo się rozjedzie i zapadnie – tłumaczy. Wtedy wierci się dziurę, wsadza tam trotyl i detonuje. – W Polsce nie mamy byt wielu wyszkolonych ludzi. To poważna sprawa, potrzeba doświadczonych pirotechników. Nie sądzę, by prędko miało się to zmienić – kwituje Wojciech Kamiński.