
Na finałowy sezon "Gry o tron" miliony widzów czekało niemal dwa lata. Wyposzczeni, ruszyli przed komputery tłumnie niczym armia Nocnego Króla zza Muru... aż na chwilę padły serwery. Wstałem w środku nocy, by obejrzeć pierwszy odcinek i od razu lojalnie ostrzegam: w tym tekście znajdziecie delikatne spoilery, które jednak nie powinny popsuć Wam zabawy z całego odcinka.
Serialomaniacy, którzy liczyli na szumnie zapowiadaną batalię, będą musieli jeszcze chwilę poczekać. Pierwszemu odcinkowi 8. sezonu można śmiało dać tytuł: "Zjazd rodzinny". Do tej pory nie było epizodu, w którym pojawią się dosłownie wszyscy (jeszcze żyjący) bohaterowie. I to w jednym miejscu. Punktem zbiórki jest stare, dobre Winterfell.
Pierwszy odcinek nie ustrzegł się też absurdalnych momentów, które są jakby wpisane w specyfikę kultowej produkcji HBO i stanowią pewien ukłon w stronę fanów. Taką sceną jest z pewnością bajkowy lot na smokach zwieńczony miłosno-komediową sceną przy wodospadzie. Sekwencja wręcz przypominała fragment filmu "Jak wytresować smoka".
Pierwszy odcinek ostatniego sezonu jest swoistą paralelą dla pilota "Gry o tron". Pierwszym z brzegu przykładem jest scena "burdelowa" z Bronnem i trzema kurtyzanami, która jest analogiczna do frywolnego momentu z Tyrionem z pierwszego sezonu. Jednak najważniejszym odwołaniem do pilota jest moment odkrycia prawdy o pochodzeniu Jona Snowa (jako widzowie poznaliśmy ją w poprzednim sezonie).
