Reformatorzy polskiej szkoły. 12 pytań, które powinien dziś zadać sobie każdy Polak
Jacek Liberski
17 kwietnia 2019, 06:28·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 17 kwietnia 2019, 06:28
Polska szkoła przez blisko 30 lat nie miała szczęścia do wielkich reformatorów wzorem oświeceniowych myślicieli. Na palcach jednej dłoni można policzyć naprawdę odważnych ministrów i równie zdeterminowanych premierów, aby ją gruntownie zmienić, a nie tylko powierzchownie klajstrować. Reforma edukacji, jedna z czterech wielkich reform rządu Jerzego Buzka, to był najbardziej, jak dotąd, dobitny znak determinacji politycznej, aby polską edukację głęboko naprawić.
Reklama.
Tamta reforma tym się jednak różni od deformy PiS, że była: głęboko przemyślana, skonsultowana i wprowadzana z głową. Ta obecna, to jeden z najbardziej dobitnych przykładów niemocy intelektualnej i organizacyjnej obecnego obozu władzy. Przy czym dzisiaj nie zdajemy sobie jeszcze sprawy, jak głęboko chaotyczna jest ta zmiana. Cała prawda wyjdzie na jaw we wrześniu i doprawdy, będzie to Armageddon.
Oczywiście, w Polsce żyją sami lekarze, ekonomiści i znawcy konstrukcji lotniczych. Żyje też tu jakieś 30 milionów nauczycieli. Nie ma Polaka, który by nie znał się na leczeniu, gospodarce, pilotażu samolotów pasażerskich i nauczaniu. Ile Polek i ilu Polaków, tyle opinii o polskiej szkole.
W kampanii wyborczej PiS wkładał nam do głów, że większość Polaków jest przeciwna gimnazjom i chce powrotu do szkoły pruskiej, czyli archaicznej, XIX-wiecznej edukacji, w której każdy się każdego boi. Wyborcy kupili ten przekaz (jaki i ten o Polsce w ruinie), co pozwoliło Kaczyńskiemu przejąć władzę absolutną.
Jednak w owej „reformie” nigdy nie szło o naprawienie edukacji (tak jak nigdy nie szło o naprawienie sądownictwa), a jedynie o „wykształcenie” nowego Polaka. Katolika z ograniczoną wiedzą. Bo takim Polakiem rządzi się łatwiej. Do dziś nie ma w zasadzie wiarygodnych badań potwierdzających, że większość wyborców chciała powrotu do przeszłości.
Komu przeszkadzały gimnazja?
O ile jeszcze można było zastanowić się nad powrotem do 4-letnich szkół średnich, to już likwidacja gimnazjów i łączenie 7-latków z 15-latkami było pomysłem kompletnie z czapy. Zwłaszcza że gimnazja po latach funkcjonowania zaczęły przynosić wymierne korzyści, czego dowodem są różnego rodzaju międzynarodowe badania na temat wiedzy polskich uczniów.
Gdy chcesz zmienić rozmieszczenie pokoi w domu, nie burzysz całej konstrukcji, tylko przestawiasz ścianki działowe. Dokładnie to samo można było zrobić z polską edukacją, czyli wracając do 4-letniej szkoły średniej, wprowadzić na przykład podział taki: 4 lata podstawówki, 4 lata gimnazjum.
Konia z rzędem temu, kto potrafi wskazać dziś plusy tej deformy. Nie zna ich nawet sam pomysłodawca i wykonawczyni jego woli. A w tym kompletnym chaosie najbardziej cierpi uczeń.
Nie od słusznego strajku nauczycieli, tylko od tej kompletnie idiotycznej „reformy”. Przy czym nie zgodzę się, że w istocie nie ma znaczenia, jaki podział szkół będzie w systemie edukacji obowiązywał – uważam, i nikt mnie nie jest w stanie przekonać do obecnego podziału, że ma wielkie znaczenie rozdział szkoły podstawowej i gimnazjum.
Pozostałe kraje Europy szkolnictwo powszechne stopniują trzypoziomowo. Uważam też, że 4-letnia szkoła podstawowa ma być od podstawowej edukacji, a gimnazjum od edukacji przygotowującej do szkół średnich. I ma znaczenie fakt, że na starcie mamy dziecko, a na finiszu 15-letnią młodzież. O rozpoczynaniu edukacji w wieku 6 lat nie będę w ogóle wspominał, bo to temat na inną epopeję narodową.
Kto ma pomysł na polską szkołę?
PiS nie ma żadnego pomysłu na polską szkołę, tak samo jak nie ma pomysłu na strajk nauczycieli. To znaczy, przepraszam, ma pomysł. To powielenie działań znanych już z „reformy” sądów i z „rozwiązania” konfliktu z osobami niepełnosprawnymi. Czyli z jednej strony narracja o kolejnej kaście społecznej, a z drugiej – wzięcie strajkujących na przeczekanie i wymęczenie.
Osobom niepełnosprawnym zamknięto w Sejmie dostęp do toalet, nauczycieli zmiękczy się ekonomicznie, czyli zablokowaniem wypłat wynagrodzeń. Ta władza nie rozwiązuje konfliktów, ta władza je wyłącznie generuje. I dzieli naród. Sędziowie kradną wiertarki, nauczyciele pokątnie udzielają korepetycji (bez podatku!). Czyli też kradną. Taki to jest pomysł tego obozu na reformowanie Polski.
Rozbawiają mnie panowie Andrzej Dera i Adam Bielan, którzy w niedzielnej Kawie na ławę mówili o konieczności zmiany systemu, bo w edukacji jest zbyt dużo polityki. To ja się pytam, po cholerę była ta cała reforma? Przecież ona aż ocieka polityką! Rozbawia mnie też ten cały PiS, lamentujący, że nauczyciele wybrali sobie najgorszy czas do strajkowania, czyli czas egzaminów. A kiedy, przepraszam, mają strajkować? W wakacje?
W tym sporze jeszcze jedna rzecz jest symptomatyczna – przeciwnicy strajku, to w przeważającej większości wyborcy PiS, co każe sądzić z prawie 100 proc. pewnością, że gdyby strajk odbywał się pod rządami dzisiejszej Opozycji, wtedy ci, którzy dziś są przeciw, byliby za. To najlepszy dowód na to, że władzy i jej zwolennikom chodzi wyłącznie o politykę.
Czy Polacy są gotowi na prawdziwą reformę edukacji?
No dobrze, ale odkładając na bok te wszystkie niuanse, wiemy przecież wszyscy, że polska szkoła musi ulec głębokim przeobrażeniom. Tym przeobrażeniom musi też ulec mentalność i sposób myślenia znacznej części Polaków.
Czas najwyższy zrozumieć, że Polska u progu światowej IV rewolucji przemysłowej (maszyny, powszechne komputery, sztuczna inteligencja, internet, wysoko przetworzona technologia), wymaga wprowadzenia naprawdę głębokiej reformy szkolnictwa i to nie tylko powszechnego. W nowoczesnym świecie uparte trwanie w XIX-wiecznej edukacji, nie przysporzy nam atutów, wręcz przeciwnie, utrwali pogląd, że Polska jest kompletnym zaściankiem tego świata.
Tymczasem u nas powszechnie pokutuje pogląd, że polski nauczyciel pracuje 18 godzin tygodniowo i ma trzy miesiące wakacji, co, rzecz jasna, jest wierutnym kłamstwem i manipulacją. W rzeczywistości polski nauczyciel pracuje średnio 47 godzin tygodniowo, a osławione trzy miesiące wakacji w roku są zwykłym mitem.
Jedno się zgadza – nauczyciele za swą pracę otrzymują wynagrodzenie po prostu obraźliwie niskie. Nieprawdą jest też powtarzane przez PiS kolejne kłamstwo, że poprzedni rząd nie podniósł wynagrodzeń nauczycielom. Przez pierwsze cztery lata rządów, koalicja PO/PSL przyznała nauczycielom 45 proc. podwyżki, a następnie ustaliła zamrożenie płac do roku 2015 ze względu na konieczność podniesienia pensji nauczycielom akademickim.
To było porozumienie zawarte za przyzwoleniem obu stron. Z kolei nowy rząd w 2016 roku nic w tej sprawie nie zrobił, a od 2017 podwyżki są zaledwie kilkunastoprocentowe.
Reformę szkolnictwa należy zacząć od podwyżek płac, bo to jest kwestia niezależna od dalszych etapów niezbędnych zmian. Zanim jednak do nich dojdzie, Polacy muszą sobie odpowiedzieć na kilka istotnych pytań:
- czy zawód nauczyciela ma być zawodem o wysokim statusie społecznym?
- czy pensum nauczycielskie ma być tylko to „tablicowe”, czy do pensum dodać trzeba dyżury na przerwach między lekcjami, sprawdzanie prac klasowych i domowych, wypełnianie rubryk i tabelek, doszkalanie, wycieczki, akademie, rady pedagogiczne i spotkania z rodzicami?
- czy słowo „dodać” oznacza „zapłacić”?
- czy nauczyciel ma zajmować się organizacją wycieczek, wyjść do teatrów, kin i innych imprez, czy ma się tym zajmować administracja szkoły?
- czy nauczyciel ma być urzędnikiem państwowym, pozbawionym prawa do strajku, w zamian za co państwo zobowiązane będzie do utrzymywania odpowiedniego statusu zawodu nauczyciela?
- czy nauczyciel ma być tylko nauczycielem, czy także wychowawcą, niańką, pielęgniarką, a czasami też sprzątaczką? (Nie uwłaczając żadnemu z tych zawodów).
- czy nauczyciel ma mieć prawo zawieszenia ucznia, jeśli jego zachowanie odbiega od ogólnie przyjętych norm? Czy w ramach tego uprawnienia, jeśli uczeń nadal zachowuje się niewłaściwie, nauczyciel ma mieć prawo do wyznaczenia opiekuna (rodzic lub opiekun z rodziny), który będzie miał obowiązek przebywania z takim uczniem w klasie podczas zajęć?
- czy jako społeczeństwo mamy akceptować zwracanie się ucznia do nauczyciela per „ty *****”?
- czy system szkolnictwa ma kształcić armię nieprzystosowanych do współczesnych realiów życia młodych ludzi, czy ma kształcić młodzież zdolną do samodzielnego myślenia oraz zdolną do dalszego się uczenia, bo we współczesnym świecie człowiek w zasadzie uczy się aż do śmierci?
- czy wakacje nauczyciela mają być faktycznymi wakacjami, czy fikcją, podczas której nauczyciel wykonuje różne obowiązki zawodowe?
- czy polski system edukacji musi „wypluwać” na siłę armię maturzystów, którzy nie mają adekwatnej wiedzy, i którzy de facto obniżają rangę tego egzaminu?
- i wreszcie: co ze szkolnictwem zawodowym? Nowoczesnym, dostosowanym do realiów XXI wieku.
Te pytania są fundamentem jakichkolwiek społecznych konsultacji dotyczących realnej naprawy szkolnictwa w Polsce. Nie jestem też wcale przekonany, że powinniśmy zakonserwować ten archaiczny podział 8+4, bo społeczeństwo nie wytrzyma kolejnej zmiany. Jestem zdania, aby jak najszybciej, po zmianie władzy, poważnie zabrać się za głęboką reformę edukacji, włącznie z przywróceniem gimnazjów.
Bez jasnej wizji, jasnych odpowiedzi na tych kilka pytań (i wiele jeszcze innych), a także, co najważniejsze, zmiany myślenia o polskiej szkole i polskich nauczycielach, nie da się niczego w edukacji zmienić. Jedno jest pewne, ten rząd i ten obóz polityczny niczego sensownego Polakom nie zaproponuje, bo już dawno wyczerpał swoje możliwości twórcze, czego dowodem jest to, co mamy wątpliwą przyjemność od dawna oglądać.