Wielki brat patrzy i obserwuje także kierowców. Zwraca uwagę zwłaszcza na tych, którzy lubią przekraczać prędkość lub przejeżdżać na czerwonym świetle. Sęk w tym, że widzi to wszystko, ale nic więcej nie może zrobić. Tak jest w Poznaniu, gdzie straż miejska nie może kontrolować monitoringu i fotoradarów. Korzystają z tego kierowcy, którzy bezkarnie łamią przepisy.
– My wiemy o tym, że są i te kamery i fotoradary, ale co z tego, skoro wiadomo też, że nikt po tej drugiej stronie nie patrzy na monitor – mówi nam Stefan, 30-letni kierowca z Poznania.
– Przyznaję się bez bicia, że samemu zdarza mi się jeździć nieprzepisowo, ale skoro można i skoro inni też tak jeżdżą, to dlaczego ja mam się wlec? To trochę tak jak w tym przysłowiu, że kiedy kota nie ma, to myszy harcują. Ale trzeba brać też poprawkę na to, że w wielu miejscach znaki czy ograniczenia w ogóle nie mają sensu i powinny zniknąć – dodaje nasz rozmówca.
Okazuje się, że nie brakuje w Poznaniu kierowców o podobnym usposobieniu i równie ciężkiej stopie. Widać to chociażby w danych, udostępnionych przez firmę Video Radar, która wykonała poznański inteligentny system zarządzania ruchem drogowym (ITS) oraz zajmuje się jego konserwacją. Jej pracownicy widzą co rejestrują wszystkie kamery i fotoradary przez trzy miesiące, bo tyle trwa okres przechowywania nagrań.
Dane są zatrważające
Poznań wykupił i zamontował system w 2015 roku. W sumie są to setki kamer do sterowania ruchem, 20 kamer rejestrujących przejazd na czerwonym świetle oraz sześć fotoradarów. Szczególnie z tych ostatnich urządzeń dane są zatrważające.
"Najwięcej kierowców łamie prawo na ul. Dąbrowskiego. (...)Przez ostatnie 3,5 miesiąca fotoradar zarejestrował tam 1.098.285 pojazdów przekraczających dozwoloną prędkość o co najmniej 11 km/h. Czyli ponad milion kierowców jechało tam z prędkością przekraczającą 60 km/h" – podał portal BRD24.pl, któremu firma Video Radar udostępniła odczyty ze swoich urządzeń.
Wśród miliona zarejestrowanych wykroczeń było przeszło 14 tysięcy kierowców, którzy przekroczyli prędkość o 50 km/h, czyli powinni mieć zabrane prawo jazdy na trzy miesiące. Niektórzy z nich pędzili nawet ponad 200 km/h. Co więcej, jeden z piratów został w tym miejscu nagrany ponad 80 razy, a na jego liczniku były za każdym razem trzycyfrowe osiągi.
Ale Dąbrowskiego to nie jedyny punkt, w którym fotoradary i kamery zarejestrowały całe masy wykroczeń. Na skrzyżowaniu ulicy Grunwaldzkiej i Konfederackiej system nagrał 22227 pojazdów, które przekroczyły tam dopuszczalna prędkość. Kawałek dalej - na skrzyżowaniu Grunwaldzkiej i Marszałkowskiej – 77182 pojazdów.
Na ul. Głogowskiej przed przejściem dla pieszych, gdzie obowiązuje ograniczenie do 60 km/h, jechało prawie 70 tys. kierowców, którzy nie umieli dostosować się do przepisów i nie zdjęli nogi gazu. W drugą stronę było jeszcze gorzej. Wideorejestrator umieszczony w przeciwnym kierunku nagrał prawie 130 tysięcy piratów drogowych.
Dlaczego nikt z tym nic nie robi?
– Sprzęt, który w 2015 roku, w ramach systemu ITS, został zamontowany na poznańskich ulicach miał być wykorzystywany przez straż miejską, ale po zmianie przepisów w zakresie kontroli ruchu drogowego z wykorzystaniem urządzeń rejestrujących straż utraciła uprawnienia do jego wykorzystywania. Zarząd dróg miejskich również nie posiada uprawnień do korzystania z tych urządzeń – tłumaczy naTemat Joanna Żabierek, rzeczniczka prasowa poznańskiego Ratusza.
Urząd miasta jest właścicielem systemu ITS, ale nie ma z niego żadnego użytku, bo nikt nim nie może zarządzać. Zdaniem jego rzeczniczki po zmianie przepisów powstała ogromna luka prawna, przez którą samorząd ma związane ręce, chociaż zainwestował w systemy bezpieczeństwa grube miliony.
– Samorząd nie może pobierać informacji z fotoradarów w celu karania za łamanie przepisów drogowych. Na tę chwilę, nie ma też instytucji, która mogłaby te kompetencje przejąć. Formalnie mogłaby to zrobić Inspekcja Transportu Drogowego. Musiałoby to się jednak wiązać ze znacznym poszerzeniem jej struktur. Przy obecnych zasobach kadrowych ITD nie jest w stanie realizować tego zadania – mówi nam Joanna Żabierek.
Miastu to na rękę?
Jak sprawa wygląda z perspektywy ITD? Udało nam się dowidzieć od niej, że to nie jest sprawa inspekcji, a fotoradar na Dąbrowskiego, który zarejestrował ponad milion wykroczeń, został zamontowany przez miasto do celów statystycznych, a nie, żeby kogokolwiek karać.
– Trzeba się zastanowić, czy firma, która zajmuje się tymi fotoradarami dla miasta, dobrze postąpiła ujawniając te dane – powiedział w rozmowie z naTemat.pl Piotr Laskowski, rzecznik WITD w Poznaniu.
Ratusz uważa chyba jednak, że dobrze się stało, że sprawa została nagłośniona, ponieważ ustawodawca zobaczy skalę problemu, z którym musza borykać się samorządy.
– Dane z fotoradarów pokazują, ile jest naruszeń przepisów drogowych. Powinno to uświadomić ustawodawcy, że jeśli chcemy walczyć o bezpieczeństwo na drogach, to tę patową sytuację należy rozwiązać – stwierdza rzeczniczka UM w Poznaniu i dodaje, że już nie raz miasto pisało w tej sprawie do ITD.
– Pismo z propozycją przejęcia przez ITD przygotowanego systemu i urządzeń oraz wykorzystywania go do poprawy bezpieczeństwa na ulicach Poznania zostało skierowane do Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego w Warszawie już w 2016 roku. Korespondencja ponawiana była w 2017 roku. ITD zobowiązała się do przeanalizowania kwestii organizacyjno-etatowych. Niestety do tej pory nie uzyskaliśmy wiążącej odpowiedzi ze jej strony – mówi.
A przepisy poszły w złym kierunku
Widać to znowu w statystykach przygotowanych przez Instytut Transportu Samochodowego, który na zlecenie ministerstwa przyjrzał się 40 miejscowościom, w których odebrano prawa strażom miejskim do nadzorowania monitoringu. Wspomniane samorządy zostały więc z fotoradarami i drogimi systemami kontroli, z których nie mogły korzystać. W tej grupie była m.in. Warszawa.
Okazało się, że tam, gdzie fotoradary straciły swoją najważniejszą funkcję, liczba wypadków śmiertelnych wzrosła o 46 proc., a rannych o 23 proc. Ogólna liczba wypadków zwiększyła się o prawie jedną czwartą.
Są oczywiście w każdym mieście rady bezpieczeństwa ruchu drogowego, które m.in. starają się zwalczać takie problemy, jak te, z którymi boryka się Poznań.
– Wszelkie tematy związane z bezpieczeństwem na poznańskich ulicach są na bieżąco poruszane na spotkaniach Komisji Bezpieczeństwa Ruchu. Na komisji obecni są m. in. przedstawiciele policji, którzy mają wiedzę na temat tego, gdzie najczęściej dochodzi do łamania przepisów oraz jakie środki warto zastosować, aby zniwelować problem – mówi Joanna Żabierek.
Z kolei wiadomo, że policja ma też ograniczone zasoby i nie zawsze może być we wszystkich miejscach jednocześnie. Ale dlatego właśnie stworzono systemy nadzoru, żeby zautomatyzować proces i skutecznie ograniczać kierowców w ich rajdowych zapędach. I tak koło się zamyka.