A gdyby tak ukazać koszmar II wojny światowej widziany oczami nieżyjącej instagramerki? Brzmi to jak okrutny żart, ale ten pozornie skandaliczny projekt jest jedną z tych rzeczy, które zostają z tobą do końca życia. Dla "Eva Stories" warto założyć konto na Instagramie.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Na pomysł stworzenia profilu zamordowanej nastolatki wpadł izraelski milioner. – Pamięć o Holocauście zanika poza Izraelem. Znaleźliśmy dziennik i pomyśleliśmy: "A co jeśli, że zamiast kartki i długopisu, Eva miałaby smartfon i dokumentowała swoje życie?". Więc przenieśliśmy smartfona do 1944 roku – opowiada Mati Kochavi w wywiadzie.
Historia Holocaustu dla pokolenia social mediów
Węgierska Żydówka Eva Heyman to autentyczna postać. Podobnie jak jej pamiętnik, który mając 13-lat pisała przez kilka miesięcy. Wtedy została wywieziona do Auschwitz, gdzie czekał ją tragiczny koniec. "Eva Stories" (a właściewie eva.stories) prezentuje jej życie tuż przed transportem do obozu.
"Eva Stories" jest ekranizacją wspomnień z inwazji Niemców na Węgry. Jej życie zostało odtworzone w prosty, a jakże dobitny sposób. Dla niektórych widzów może być to jednak zbyt mocne. W filmikach nie ma ukazanych krwawych scen, ale właśnie ta forma jest bardzo sugestywna. Nawet początkowe, beztroskie i wesołe dni wywołują żal, bo wiemy jak to wszystko się skończy.
Internetowa seria najbardziej kojarzy mi się z gatunkiem mockumentary, którego najbardziej znanymi przedstawicielami są horrory jak "Blair Witch Project", "Rec" czy "Paranormal Activity". W serii występują aktorzy, ale kostiumy i praca kamery z ręki dają nam wrażenie obcowania z czymś zupełnie realnym. Swego czasu uznałem, że to już wymarła formuła. Kreatywność ludzka jednak nie zna granic.
Krótkie filmy z życia 13-letniej Evy są stylizowane na współczesną twórczość instagramerek i adekwatne do sposobu patrzenia na świat przez nastolatkę. Zawierają również specyficzne dla social mediów elementy: jest w nich dużo emotek i ckliwych tekstów, a filmiki mają hashtagi w stylu #lifeduringwar (życie w czasie w wojny) czy geotaga "GETTO".
Innowacyjna i wstrząsając seria robi kolosalne wrażenie, mocniejsze niż niejeden hollywoodzki dramat wojenny. Jednak nie każdemu spodobało się takie podejście do Holocaustu.
Nie obyło sie bez kontrowersji
"Eva stories" chwyciła za serce młodych internautów, polecają produkcję swoim rówieśnikom i zwierzają się ze swoich przeżyć w sieci. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie również pozytywnie ocenił projekt. "Wykorzystanie mediów społecznościowych do upamiętnienia Holokaustu jest zarówno uzasadnione, jak i skuteczne" – czytamy w "Deutsche Welle".
Projekt ma niestety pewien zgrzyt. Oburzone mogą być osoby wyczulone na punkcie nazewnictwa historycznego. Eva w relacji wielokrotnie napisała (widać to na załączonych zdjęciach), że jej kuzyn został wywieziony do Polski, a nie do Auschwitz, albo chociaż do "okupowanej przez Niemcy Polski".
Niewiedzę geograficzną można wybaczyć nastoletniej narratorce serii, ale współcześni internauci, którzy są na bakier z historią, mogą mieć potem złe skojarzenia, a przecież chodziło o edukację. Zresztą nawet artykuł w "Guardianie" został zaktualizowany, bo powielono ten sam błąd w nazewnictwie.
"Jej marzeniem było zostać znaną fotografką. Eva, mamy nadzieję, że za sprawą tego projektu, spełniliśmy twoje marzenie" – napisali twórcy projektu. Sądząc po 1, 7 mln ślędzących profil Evy, nie sposób się z tym nie zgodzić.