Wystarczyła jedna awaria, by życie w polskim mieście zamarło. Nie działały telefony, nie można było wypłacić pieniędzy z bankomatu, ani zapłacić kartą. To nie jest scenariusz scence fiction. To realna sytuacja, która kilka dni temu zdarzyła się w Szczawnicy. Przez kilka godzin w mieście nie działało nic. Zastanawialiście się kiedyś nad taką czarną wizją?
Nikomu raczej nie przyszłoby do głowy, że jedna awaria może narobić takich kłopotów. Jesteśmy przyzwyczajeni do internetu, komórek i bankomatów, trudno wyobrazić sobie, że nagle – w ułamku sekundy – miałoby tego wszystkiego zabraknąć.
Na własnej skórze przekonali się o tym mieszkańcy Szczawnicy. Był piątek przed południem, gdy nieoczekiwanie wszystko "siadło". – Obsługiwałam klienta i nagle, koło 10., wyłączył mi się komputer. Nic już potem nie mogłam zrobić. Nic nie działało. Klienci też zaczęli sygnalizować, że nie działają im telefony. Mówili: "O rany, nie mam połączenia" – opowiada nam pracownik poczty.
17 maja, mniej więcej od godziny 10.00 do 16.00, nie działało właściwie nic. Zamilkły telefony stacjonarne i dwie duże sieci komórkowe. Nie było internetu.
"Klienci dobijali się do drzwi"
– Byliśmy zupełnie odcięci od świata. Nie działały banki, niektóre instytucje zamknięto. My też zamknęliśmy pocztę. Dawniej nie było ani telefonów komórkowych, ani internetu i pracowaliśmy. A teraz jak komputera nie ma, to nawet znaczka pocztowego nie sprzedam, bo każdy muszę nabić w system w komputerze. Bez internetu nie zrobimy na poczcie nic – słyszę.
Te kilka godzin w Szczawnicy to może nie był dramat. Ale w skali mikro pokazały coś, co przecież może zdarzyć się wszędzie. Jak wyglądałoby nasze życie, gdyby taka awaria zdarzyła się w jeszcze większej skali? I trwała dłużej?
– Gdy zamknęliśmy pocztę, klienci byli zdenerwowani, dobijali się do drzwi. Chcieli płacić rachunki, wysłać paczki. Niektórzy mieli pilne przesyłki kurierskie, zależało im, żeby doszły na drugi dzień. Ale nawet przykładowo, jeśli ktoś miał ważną sprawę sądową, też nie mogliśmy pomóc, bo nie działało dosłownie nic – mówi pracownik poczty.
"Ludzie stracili poczucie bezpieczeństwa"
Michał (imię zmienione) opowiada, że akurat był na stacji benzynowej, zatankował paliwo, i okazało się, że nie ma jak zapłacić. – Nie działał terminal. Dobrze, że znam właściciela, to zostawiłem samochód i pobiegłem do bankomatu, ale on też nie działał. Poszedłem do banku, ale wszystkie były zamknięte. Jedna awaria i nagle okazuje się, że jesteśmy bez środków do życia – mówi naTemat.
Jak podsumuje tamten dzień? – Życie się zawaliło. Nie działały bankomaty, nie można było płacić kartą, zamknięte były banki, bo nie było internetu. Była ogólna panika. Jedna głupia awaria i ludzie stracili poczucie bezpieczeństwa.
Emocje, jak łatwo sobie wyobrazić, musiały być spore. W sklepach można było płacić tylko gotówką. Mieszkańcy nie mogli dodzwonić się do urzędu. Ani np. do przychodni. Tam zresztą nie działał też system eWuś.
– Jeśli ktoś musiał pilnie dostać się do lekarza, musiał przyjechać, bo u nas nie działał żaden telefon. Tylko jedna koleżanka miała komórkę w sieci, która działała, więc z niej korzystaliśmy. Nie mogliśmy sprawdzić w systemie, czy pacjent jest ubezpieczony, więc każdy pacjent musiał podpisać odręczne oświadczenie – słyszę w szczawnickiej przychodni.
Goście byli przerażeni
Na początku nikt nie wiedział, co się dzieje. Nie było jak sprawdzić. Wieści zaczęły rozchodzić się pocztą pantoflową. – Człowiek nie zdawał sobie sprawy, jak to może być. Nie zastanawiał się nad tym. W XXI wieku nawet nie brał pod uwagę, że może telefon nie działać – mówi Michał.
W Szczawnicy prowadzi pensjonat. – Przyjechali goście na weekend i byli w szoku, że telefony nie działają. Byli już w mieście, ale nie mogli do nas trafić, nie mogli do nas zadzwonić. Nasi goście nie mieli ze sobą gotówki. Gdy się dowiedzieli, że bankomaty też są nieczynne, byli przerażeni – dodaje.
Podobno do dziś niektórzy liczą straty po poprzednim weekendzie. Mieszkańcy mówią, że przyjechało mniej turystów, było mniej rezerwacji, bo nie było łączności i ludzie nie mogli się dodzwonić.
"Przynajmniej dzień spokoju"
Wiadomo, co spowodowało ten paraliż – uszkodzenie światłowodu podczas prac przy doprowadzaniu gazociągu do Szczawnicy. Gdy "Tygodnik Podhalański" podał krótką informację o awarii, niektórzy pisali w komentarzach: "Nigdy nie miałam takiego spokoju w pracy jak wczoraj!", "Przynajmniej był jeden dzień spokoju, bez telefonów".
Ale były i takie: "Tak właśnie będzie wyglądał koniec świata! Każdy się przyzwyczaił do wygody, a tutaj jeden strzał i panika...", "Oj biedaki dawniej bez telefonów dało się wytrzymać i bez Internetu. A teraz koniec świata...".
"Nowy wymiar końca świata" – ktoś jeszcze dodał.
Pracownik poczty: – Ludzie są przyzwyczajeni do płacenia kartą albo telefonem, a tu nic nie mogli zrobić. Jeśli ktoś nie miał gotówki, nawet chleba kupić się nie dało.
Brak dostępu do pieniędzy
Najgorsze podobno były jednak plotki, że awaria może potrwać do poniedziałku. Całe szczęście, udało się ją opanować jeszcze tego samego dnia, po południu.
– Jeszcze przez kilka godzin można przeżyć, ale kilka dni? Nawet nie mówię o telefonie, ale o dostępie do pieniędzy. Jeśli ktoś nie ma gotówki, to dramat – uważa właściciel pensjonatu. Jak mówi, wyciągnął z tej awarii nauczkę. – Na pewno nie zrobię już takiej głupoty, że wydam wszystkie pieniądze i nic nie będę miał w domu, tylko będę polegał na karcie.
Pracownica przychodni: – Kiedyś nie było internetu, telefonu i wszystko jakoś funkcjonowało. A teraz okazuje się, że bez tego funkcjonować nie umiemy. A gdyby jeszcze nie było prądu, to ja sobie tego nie wyobrażam. W ogóle nie bylibyśmy w stanie pracować.