Po ostatnich wypowiedziach prezydenta Bronisława Komorowskiego o budowie polskiej tarczy antyrakietowej niczym bumerang powrócił temat stanu polskiej armii. Okazuje się, że z wojskiem nie jest wcale źle, tylko jeszcze gorzej.
Prezydent Bronisław Komorowski stwierdził, że błędem było angażowanie się w budowę tarczy antyrakietowej z Amerykanami. Oprócz jednego wielkiego zamieszania, nic z tego nie wyszło. Prezydent utrzymuje, że powinniśmy sprawić sobie naszą "polską" tarczę, bo jest ona bardzo potrzebna. Tymczasem Rosjanie się cieszą, bo według nich zrywamy współpracę z USA i już nie chcemy być ich sojusznikiem, a środowiska prawicowe debatują nad tym, czy jeśli Mitt Romney wygra wybory, pomoże nam w budowie tarczy.
Rząd w superlatywach przedstawia modernizację armii, która ponoć rozwija się prężnie w blasku nowych technologii. sami wojskowi w większości zgrzytają zębami z nerwów i krytykują to we własnym środowisku. O stanie polskich sił zbrojnych, o naszej bezsilności w obliczu potencjalnego ataku oraz zacofaniu polskiej armii rozmawiamy z Arturem Bilskim, ekspertem wojskowości, komandorem porucznikiem rezerwy.
Prezydent Komorowski wpadł na dobry pomysł?
Jako koncepcja, ten pomysł jest jak najbardziej słuszny. Ale wiąże się z szeregiem problemów natury technologicznej. Może nas przerosnąć. Trzeba zrealizować ten projekt we współpracy z innym państwem. Pytanie tylko: z kim? Mówi się o Niemczech i Francji, ale co wyjdzie z tej komitywy, ciężko powiedzieć. Faktem jest, że tarcza jest bardzo potrzebna, i to nie za 15 czy 20 lat, ale na już. Maksymalnie po dziesięciu latach Polska powinna tym systemem obronnym dysponować.
Lotnictwo nas nie uratuje w sytuacji kryzysowej?
Nie damy rady zastąpić tarczy lotnictwem. Ona chroniłaby nasz przemysł, uniemożliwiła wrogom atak w strategiczne miejsca, jak elektrownie czy miasta. Mamy co prawda F-16 zdolne do akcji, ale samolotem nie da się wychwycić nowoczesnych rodzajów broni jak pociski manewrujące czy takie, których nie widzą radary. Koszt takiej tarczy zamknąłby się w granicach 20 miliardów złotych, ale, powtarzam, jest ona bardzo potrzebna, bo jeśli chodzi o strefę powietrzną, jesteśmy bezbronni.
Jest jeszcze gorzej. Armia jest w stanie dramatycznym, mamy zastój, brak przemyślanego rozwoju. Minister obrony narodowej mówi, że siły zbrojne wciąż rosną w siłę, a rzeczywistość jest całkiem inna. Obrona powietrzna praktycznie nie istnieje, siły lądowe i morskie również niedomagają. Można by długo wymieniać.
Nasze Siły Zbrojne nie są godnym przeciwnikiem dla potencjalnego agresora, nie stawialibyśmy długiego oporu. Krótko mówiąc: stanowimy łatwy kąsek. Dodatkowo obecność naszych żołnierzy w Afganistanie nie jest wykorzystywana do rozwoju armii. Nie ma się co oszukiwać, ministerstwo może sobie zamiatać problemy pod dywan, ale rzeczywistość jest taka, jaka jest. Nasze wojsko jedną nogą stoi jeszcze w Układzie Warszawskim.
Misje w Afganistanie są niepotrzebne?
Są potrzebne, ale nie potrafimy uczyć się na własnych błędach i korzystać ze zdobytych tam doświadczeń. Wiadomo, że pojedynczy żołnierz wyniesie z takiej misji cenne doświadczenie, którego nie zdobyłby na poligonie czy strzelnicy. Ale jeśli chodzi o współdziałanie między jednostkami, inwestycje, przyjmowanie nowych ulepszeń, to mamy tragiczną sytuację. Afganistan to zdemaskował. Mieliśmy ją opanować, ale nie potrafiliśmy tego zrobić, dodatkowo brakowało nam odpowiedniego sprzętu. W końcu Amerykanie musieli posprzątać nasz bałagan, bo denerwowała ich rosnąca aktywność Talibów w regionie.
Obecność polskich żołnierzy w Afganistanie pokazała więcej niedociągnięć?
Tak. Ogromna biurokracja, korupcja przy zamówieniach uzbrojenia, złe planowanie wojskowych operacji, prowizoryczne uzbrajanie oddziałów. I to nie pierwszyzna. Te same błędy popełniamy od lat. Już podczas działań militarnych w ramach współpracy z NATO w Bośni Amerykanie skarżyli się na nasze dowództwo, które nie potrafiło podjąć szybkiej decyzji, zwlekało, unikało odpowiedzialności, konsultowało najdrobniejszą nawet kwestię z MON-em, co jeszcze wydłużało czas działania.
Minister Siemoniak niedawno przekonywał, że do 2018 roku otworzy samodzielną jednostkę bezzałogowych samolotów i robotów. Pomysł dobry, ale trzeba pamiętać, że w innych armiach jest to standard. Od 2007 roku na Afganistan przeznaczono 4,3 miliarda złotych, a wszystko wskazuje na to, że na marne.
Niektórzy argumentują, że skoro nikt nas aktualnie nie atakuje, to problem można odłożyć…
W modernizacji armii można bez trudu utopić gigantyczne pieniądze. Ważne są przemyślane strategie i kwestia priorytetów. Najbardziej palącą potrzebą jest tarcza. Nie ma sensu inwestować w pojazdy pancerne, jeśli nie są one wyposażone w pociski rakietowe. Politykom trzeba patrzeć na ręce, nie przyjmować bezkrytycznie ich słów, ale sprawdzać. Tu mają pole do popisu eksperci i dziennikarze. Przecież w grę wchodzi bezpieczeństwo kraju. Używa się pieniędzy podatników, więc ci podatnicy muszą mieć z tego jakieś korzyści. A doszło do sytuacji, w której możemy ugiąć się przed pierwszą lepszą armią.
Świętujemy 92. rocznicę Bitwy Warszawskiej. Da się porównać dzisiejsze wojsko do tego z czasów marszałka Piłsudskiego? W przypadku ataku mielibyśmy kolejny "Cud nad Wisłą"?
Nie. Jesteśmy niemal bezbronni. Dodatkowo tamta armia miała całkiem inną mentalność, odmienny "kręgosłup moralny". Do zadań podchodziła ideowo, honor i przyzwoitość były cenionymi wartościami, które dziś są w odwrocie. Dzisiejsze wojsko jest bezideowe, cyniczne w tym sensie, że kariery robi się dzięki sprytowi i wyrachowaniu. Brak w armii podejścia z czasów Bitwy Warszawskiej, pozostał po niej tylko symbol.
Zlikwidowanie przymusowego poboru też jest nietrafionym pomysłem?
To było akurat bardzo dobre rozwiązanie. W przypadku wysłania poborowego na misję do Afganistanu czy Iraku występowały problemy. No bo dlaczego przymusowy rekrut ma walczyć w dalekim kraju, skoro służba i Konstytucja zobowiązuje go do obrony własnego państwa? W nagłych przypadkach mielibyśmy z tym kłopoty. Teraz jeśli ochotnik się zgodzi na oferowane przez armię warunki, to dostaje pracę.
Profesjonalizacja armii pozytywnie wpłynęła również na kwestię szkolenia. Przedtem rekrut był uczony np. kierowania "Rosomakiem". Po roku odchodził i trzeba uczyć kogoś nowego. Teraz ten operator zostaje na swoim stanowisku, może pogłębiać swoje kompetencje.
Bumar to największa polska firma zbrojeniowa. To przedsiębiorstwo unika modernizacji, która potrzebna jest, by przystosować je do potrzeb rynkowych Dostają zamówienia od armii, ale nie są one zbyt wymagające. Firma nie ma żadnych technologii, niczego nie eksportuje. Negocjowano projekt sprzedaży wozów zabezpieczenia technicznego do Indii, ale w ostateczności porozumienie upadło.
Bumar musi się zreformować, skupić na nowych produktach i technologiach. Tymczasem utknął w minionej epoce. To, co Bumar chce produkować i sprzedawać jest po prostu w innych krajach dawno przestarzałe.