Wydawać by się mogło, że pierwszy sezon "Wielkich kłamstewek" wyczerpał zarówno temat, jak i książkowy pierwowzór, a kontynuacja jest robiona na siłę/niepotrzebnie/dla kasy (niepotrzebne skreślić). Nic bardziej mylnego. Już pierwszy odcinek sugeruje, że może być równie ciekawie, a może nawet i lepiej.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Nietrudno się domyślić, że w drugim sezonie główne bohaterki będą mierzyć się z konsekwencjami wydarzeń "tej pamiętnej nocy". Żeby jeszcze bardziej namieszać w fabule, twórcy (scenarzysta David E. Kelley i reżyserka Andrea Arnold) zdecydowali się dorzucić nową postać. Grana przez 69-letnią Meryl Streep teściowa zachwyca i niepokoi. Co przy tak gwiazdorskiej i świetnie dobranej obsadzie nie jest łatwą sprawą. No chyba, że jest się Meryl Streep.
Tekst zawiera spoilery dotyczące pierwszego sezonu serialu
Piątka z Monterey
Często serialowe thrillery kręcą się wokół morderstwa, ale nie zaglądamy potem w głowy winowajców. Jest zbrodnia, a kara pokazywana jest pro forma, na sam koniec albo resztę zostawia się wyobraźni widzów. Karą jednak nie zawsze musi być więzienie, ale sama świadomość popełnionego czynu. Z takim kacem moralnym musi sobie radzić, a raczej nie radzić, Bonnie (Zoë Kravitz). Nie może sobie wybaczyć, że od razu nie wygadała się policji.
Już ten wątek, choć dopiero co przecież rozpoczęty, jest niesłychanie intrygujący. Znamy przecież temperament pozostałych przyjaciółek, o których teraz w miasteczku krążą legendy i nazywane są, niczym kartel narkotykowy, "piątką z Monterey". Czy wyprą się Bonnie? Czy będą próbowały ją namawiać do milczenia, a może po prostu "uciszyć"? Tyle pytań, a kolejny odcinek dopiero za tydzień! A takich dylematów jest tu więcej.
Jestem zaskoczony, ile można jeszcze wycisnąć z tak stosunkowo prostej historii. Śmierć i jego następstwa są tylko punktem wyjścia, bo fabuła jest napędzana właśnie przez rozwój postaci. Widać to na przykładzie Jane (Shailene Woodley), która zaaklimatyzowała się w nowym miejscu na tyle, że zaczyna romansować, a między wierszami dostrzegamy, że jeszcze nie do końca pokonała traumę. To rodzi kolejne komplikacje i spięcia z Celeste (Nicole Kidman). Oj, będzie się działo.
Teściowa z piekła rodem
W odcinku otwierającym sezon każda z bohaterek "dostała" swój nowy wątek. Widzowie też nie mogą narzekać na nudę, bo doskonale wiedzą, że to tylko cisza przed sztormem w tej urokliwej (ale tylko z pozoru) nadmorskiej miejscowości. W pierwszym sezonie wiedzieliśmy do czego wszystko zmierza, teraz finał jest kompletną niewiadomą. I to jest w tym najlepsze. Prawie.
Angaż trzykrotnej zdobywczyni Oscara nie był tylko i wyłącznie chwytem do przyciągnięcia jeszcze większej publiki. Bohaterka grana przez Meryl Streep jeszcze bardziej rozbudowuje produkcję: aktorsko jest doskonała, pozostałe gwiazdy mają szczęście, że spotkały na planie taki autorytet i wzór. Dla doświadczonej Streep to też musiało być spore wyzwanie. Wciela się w matkę nieżyjącego Perry'ego Wrighta (Alexander Skarsgård wciąż pojawia się w retrospekcjach), ale takiej postaci jeszcze nie miała na koncie.
Meryl Streep jako Mary Louise jest absolutnie wielowymiarowa, zupełna kobieta-zagadka. Sceny z nią bywają komediowe - zwłaszcza wtedy, gdy ściera się z Madeline (Reese Witherspoon), ale i dramatyczne - nie wiemy czy ma dobre intencje i dlatego pomaga Celeste i wnukom w czasie żałoby, czy jest po prostu psychopatką, która nie wierzy synowej i szuka zemsty. Wiemy za to, że musiała mieć spory wpływ na to, kim stał się jej syn.
Wielkie "Wielkie kłamstewka"
Doskonali aktorzy i wykreowani przez nich niejednoznaczni bohaterowie, którzy w większości przypadków mają wypaczoną psychikę, to zdecydowanie najbardziej oczywisty atut produkcji, która nieprzypadkowo przyciągnęła miliony widzów na całym świecie. To też ich "wina", że nie zwracamy uwagi na pozostałe kwestie techniczne jak udany montaż, zdjęcia i wspaniała ścieżka dźwiękowa.
To dopiero pierwszy z siedmiu odcinków, a ile już można o nim napisać (a i tak nie poruszyłem wszystkiego!). Nie powinno się tak oceniać, ale warto na to zwrócić uwagę - seriale stają się wielkimi również wtedy, kiedy można o nich dyskutować godzinami. To zabawne, bo początkowo wzbraniałem się przed przystąpieniem do oglądania pierwszego sezonu. Myślałem, że to serial z modnymi paniami w stylu "Seksu w wielkim mieście", czyli zupełnie nie moje klimaty, tymczasem wciągnąłem się na dobre.
Niektórych widzów wciąż odpychają te kiczowato-obyczajowe elementy "Wielkich kłamstewek". Przerysowane postacie, wybujałe problemy i oderwany od szarej rzeczywistości styl życia nowobogackich są brane jako wady, a przecież stanowią kolorowy płaszczyk, przeciwwagę dla wątku kryminalnego oraz zakłamania i tragedii panujących w domach ludzi wyższych sfer. To banalne spostrzeżenie, ale właśnie ten kontrast wraz pozostałymi zaletami czynią ten serial tak wyjątkowym.