Na okładce zamiast nagiego kobiecego ciała twarz Michaliny Olszańskiej-Rozbickiej z prowokacyjną i zbuntowaną miną, w środku seksowna sesja zdjęciowa z ciężarną aktorką. Polski "Playboy" wzięła pod swoje skrzydła pierwsza w historii kobieta i już miesza. I jeżeli ma mieszać tak, jak w lipcowym numerze, niech robi to na zdrowie.
"Tak, jestem kobietą. A teraz do rzeczy" – zaczyna Anna Mierzejewska swoje słowo wstępne do czytelników. Pierwsza redaktorka naczelna polskiego "Playboya" ma dokładnie tyle lat, co nadwiślańska edycja magazynu i Hugh Hefner, kiedy w 1953 r. zakładał w Stanach Zjednoczonych słynne "pismo dla panów" – 27.
Kobieta na czele "Playboya"? I to taka młoda? Wielu to może zszokować, o czym wprost pisze Mierzejewska we wstępie do lipcowego numeru (na zdjęciu ma biały t-shirt z napisem "amour" eksponujący jej liczne tatuaże, proste dżinsy i czerwoną szminką na ustach):
(...) Jestem młoda i jestem pierwszą przedstawicielką płci pięknej na stołku naczelnej w polskiej edycji "Playboya". Część z Was pewnie to zszokuje, u części wywoła radosny uśmiech, ale czego miałabym się wstydzić? Zwłaszcza tutaj, w magazynie, który niegdyś rozpoczął rewolucję – nie tylko seksualną, ale i światopoglądową. Wiele od tamtego czasu udało nam się wywalczyć – kobietom i mężczyznom. O wielu rzeczach możemy mówić dużo głośniej i wyraźniej. (...) chciałabym Wam obiecać, że "Playboy" będzie przestrzenią wolną od oceny, którą wypełnimy wspólnie (...).
I ciągnie dalej: "(...) Nieodłącznym elementem w magazynie jest erotyzm, z którego nigdy nie zrezygnujemy. Podważymy jednak istnienie tylko jednego kanonu piękna, udowadniając, że seksapil może mieć bardzo wiele kształtów. (...). Do "Playboya" mam ostrożny stosunek, bo w swojej historii nie unikał uprzedmiatawiania kobiet – po świetnej sesji z Moniką Borzym, która nosi rozmiar 40 ten stosunek znacznie się polepszył – ale kiedy przeczytałam te słowa, od razu Mierzejewską polubiłam.
"Playboy" zaprasza kobiety
Kobieta u steru "Playboya" nie oznacza, że seksu nie będzie, miłośnicy "gołych bab" mogą spać spokojnie.
Jednak ta nagość nie będzie już tylko z perspektywy męskiego spojrzenia, a więc jej głównym celem nie będzie cieszenie męskiego oka. Ciało będzie należało przede wszystkim do kobiety, która sama będzie decydowała, co z nim robić. I mimo że już wcześniej w "Playboyu" mieliśmy sesje silnych i świadomych swojej seksualności kobiet, to teraz to upodmiotowienie kobiecego ciała będzie jeszcze wyraźniej zarysowane.
– #MeToo nie wpłynęło na to, co chciałabym pokazać w „Playboyu”. Moje podejście do nagości jest takie same, jak dwa lata temu i będzie takie za 10 lat. Szanuję kobiety. Są dla mnie najważniejsze. A to, że to pismo dla mężczyzn? Dla mnie to się nie wyklucza. Co więcej, myślę, że jeśli kobieta pokazuje ciało na własnych zasadach, to nie jest uwłaczające. Jest wręcz wyzwalające. Taką możliwość chciałabym dać kobietom na łamach 'Playboya' – mówi Mierzejewska w wywiadzie dla Onetu.
I ma rację. Z kolei w wywiadzie dla Wirtualnych Mediów nowa redaktorka naczelna zapewnia, że mimo że "'Playboy' zawsze był, jest i będzie magazynem dla mężczyzn", to do tej przestrzeni chce zaprosić odważne kobiety – "takie, które lubią kobiece piękno i lubią na nie patrzeć, które chcą pisać". Bo to ich głos ma się liczyć, co oznaczać ma więcej wywiadów z kobietami.
Czyli, podsumowując, 27-letni "Playboy" ma być i młody duchem, i bardzo równościowy ("dotychczas wyłącznie męski świat 'Playboya' otwiera się na kobiety, wykraczając poza strefę wyłącznie wizualną" – pisze we wstępie Bijan Khezri, prezes Zarządu Marquard Media Polska). Ze zdrowym podejściem do seksu oczywiście.
Tyle jeśli chodzi o obietnice. A jak wyszło to w praniu?
Ciąża jest sexy
Okładka jest doskonała – bez "cyca", ale za to z zadziornym, zwiniętym w rurkę językiem Michaliny Olszańskiej-Rozbickiej, gwiazdy filmu "Córki dancingu". Jak tłumaczy Mierzejewska, ten język ma być symbolem "dalszego wyzwalania siebie" i myślenia inaczej. "Bądźcie szaleni" – apeluje redaktorka naczelna. Kupuję to.
Kupuję też sesję i wywiad z aktorką. Takich zdjęć erotycznych chyba nigdy nie widziałam. Dlaczego? Bo Olszańska-Rozbicka jest w ciąży i, szczerze mówiąc, to chyba pierwsza rozbierana sesja "ciążowa" w "Playboyu". Nie dość, że zdjęcia są seksowne i niepokorne, to jeszcze podkreślają niezależność aktorki. Są idealną ilustracją tego, o czym mówiła Anna Mierzejewska w wywiadach – "Playboy" ma być teraz dla silnych kobiet.
O tej sile mówi zresztą sama Olszańska-Rozbicka w świetnym i "nie upupionym" wywiadzie. "Tak trochę z przymrużeniem oka tata mówił mi od dziecka, że świat kobiet dzieli się na dwie części – fajne du...y i głupie ci...y. I choć to wydaje się skrajnie szowinistyczne, to 'jego' fajne dupy miały cechy silnych kobiet. Zaś przed drugą grupą starał się mnie uchronić, mówiąc choćby, żebym nigdy nie płakała przed faceta, miała swoje pasje i nigdy od nikogo nie była zależna" – mówi aktorka.
I dodaje, że silna kobieta to dla niej taka, która "ma kontrolę nad tym, co robi. Kontrolę i balans". Ona sama ma kontrolę nad swoim ciałem, którego nie wstydzi się pokazać. Bo niby czego? "Z [rozbieraniem się] nie mam problemu i nigdy nie miałam. Dla mnie ciało to dzieło sztuki, fragment przyrody, jak ocean. Dla ludzi nagość wciąż jest kontrowersyjna, a dla mnie dziwniejsze jest uzewnętrznianie się na Instagramie, opowiadanie o swoich chorobach, pieluchach dziecka i właściwie całym swoim życiu" – wyjaśnia i trudno się z nią nie zgodzić.
Pokazanie, że kobieta w ciąży też jest osobą seksualną jest dla mnie doskonałym posunięciem "Playboya". Że ciąża to żadna choroba i "stan błogosławiony", w którym kobieta musi być matczyna i skromna, ale "naturalny stan, który przecież jest wynikiem tego, co w 'Playboyu' lubimy najbardziej: seksu pełnego pasji".
To bardzo na plus. Ale z jednym mam mały problem. "[Michalina Olszańska-Rozbicka] zgodziła się rozebrać dla nas w momencie, gdy jej kobiecość osiąga apogeum" – czytamy we wprowadzeniu do wywiadu. Rozumiem to zdanie, jako insynuację, że pełnię kobiecością można osiągnąć tylko dzięki byciu matką. I wewnętrznie się buntuję – kobiecość ma tyle twarzy, ile jest kobiet. Ciąża to stan piękny i naturalny, ale czy tylko dzięki niej można być prawdziwą kobietą?
Nie sądzę. Ale czytam kolejne słowa aktorki: "Gdy (...) uświadomiłam sobie, że jestem inna, a przez to może nawet trochę dziwna, dałam sobie mandat na robienie tego wszystkiego, na co tylko mam ochotę – dopóki nikogo nie krzywdzę. Dzięki temu osiągnęłam stan względnej wolności. Ostatecznie nikt nas tak nie ogranicza i nie krępuje, jak my sami". I zapominam o całym zgrzycie, bo Olszańska-Rozbicka trafiła w sedno.
Jest dobrze, może być lepiej
Nie tylko okładkowa sesja jest obiecująca. Dalej też jest nieźle. Bardzo nieźle.
Przerzucając strony, znajduję chociażby wywiad z Tomaszem Raczkiem, pierwszym redaktorem naczelnym polskiego "Playboya", który na pytanie, co powie na to, że naczelną została kobieta, odpowiada, że uważa, że to za logiczne.
"Przecież o sukcesie naszego 'Playboya' też zadecydowała kobieta, Beata Milewska, która w 1992 roku zdecydowała się na wydawanie tego pisma. Poza tym żyjemy w czasach dominacji kobiet. Dzisiaj mają one silniejszą wolę i są odporniejsze na trudności" – twierdzi. Nie wiem, czy ta dominacja to coś, z czego powinnyśmy się cieszyć, dążymy przecież do równości. I nie jestem wcale pewna, że dominujemy.
Może to też domena tylko pierwszego numeru, ale jak na zapewnienie Mierzejewskiej, że w "Playboyu" będzie więcej głosów kobiet, jest ich tutaj stosunkowo mało. Wywiad z Raczkiem, Organkiem, twórcą KSW Martinem Lewandowskim, opowiadanie Piotra Fiedlera. Mało coś tych kobiet – oby było ich więcej! Na to liczę.
Dużo jest ich za to wizualnie, bo rozbierane sesje są aż trzy. Na szczęście są naprawdę dobre – estetyczne i wysmakowane, w których kobieta jest osobą z krwi i kości, a nie błyskotką do patrzenia.
A jeśli chodzi o inne treści, to pod tym względem jest serio dobrze. "Playboy" zawsze wydawał mi się magazynem wyłącznie do patrzenia, lipcowy numer jest za to bardzo do czytania. I to do czytania naprawdę interesujących rzeczy, chociażby rozmowy z Pauliną i Olą, redaktorkami feministyczno-erotycznego magazynu "G'rls ROOM" o tym, że "napakowany maczo w skórze z kluczykami od drogiego samochodu już od dawna nie jest żadnym ideałem mężczyzny". Nieźle.
W pierwszym numerze wydanym pod pieczą kobiety przeczytamy też o: fińskim sisu ("W Finlandii nie ocenia się źle kobiety, która śpi z facetem na pierwszej randce. To część poznawania drugiej osoby. Przecież nie kupuje się kota w worku", seksualnej cenzurze ("cenzura istnieje, a wojna pruderii z seksualnością zbiera żniwo") czy rewolucji "Playboya" ("Kobieta redaktor naczelną polskiej edycji "Playboya"? Szanowni Państwo, to nie jest żaden szok, tylko kolejny, naturalny etap w historii najbardziej rewolucyjnego czasopisma świata").
A także o piratach i ekoterrorystach z organizacji Sea Shepard, Arianie Grande, ryzyku związanym z boksem, transpłciowych sportowcach i kobiecych autach ("Przyszła do 'Playboya' nowa naczelna i od razu chce tekstu o samochodach dla kobiet. I jak jej wytłumaczyć, że to bez sensu? Przecież samochody nie są budowane z myślą tylko o jednej płci! A ona dalej się upiera, że mam szukać...").
Nie wiem tylko, co myśleć o tych autach, bo te raczej nie mają płci. Ale wybaczę. Bo ten nowy-stary "Playboy" bardzo mi się spodobał.