Czy lider discopolowego zespołu Boys naprawdę stawia organizatorom swoich występów iście kosmiczne warunki? Pozostaje zapytać samego zainteresowanego. Panie, panowie, przy mikrofonie Marcin Miller.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Internet żyje wymaganiami, jakie stawiasz organizatorom swoich koncertów. Lista jest szokująca: ponoć masz zachcianki takie, jak np. garaż lub strzeżone miejsce na parkingu.
Nasz raider techniczny, czyli wymogi, jakie stawiamy organizatorom koncertów, jest taki sam od jakichś 15 lat. Teraz sprawa stała się głośna, bo ktoś przeczytał o tym w mojej biografii, a dziennikarze zrobili to, co robić lubią: wielkie halo, cóż...
No ale pomyślmy tak na spokojnie, bez szukania taniej sensacji: powiedz, co dziwnego i ekstrawaganckiego jest w tym, że nasz kierowca chce wiedzieć, że będzie miał gdzie zaparkować samochód?
Do tego, cytuję, "garderoba ze stołami i krzesłami, apartament z wanną i wieszaki na ubrania".
Być może powiedziałem kiedyś jakiemuś organizatorowi, że fajnie, jeżeli będę miał do dyspozycji wannę. Po prostu, to raczej fajna sprawa: mieć możliwość komfortowego wykąpania się w sytuacji, gdy wracasz do hotelu o pierwszej w nocy, zmęczony i brudny po zagraniu tego dnia trzech albo czterech koncertów.
Ale o ile mi wiadomo, nie jest to wymóg wpisany w nasz raider, jeżeli tej wanny nie będzie, przecież nikomu nie będę suszył głowy.
Przejdźmy do wpomnianych wieszaków: często gramy w małych miejscowościach, gdzie nie sypia się w luksusowych hotelach, tylko np. niewielkich gospodarstwach agroturystycznych.
Gdy przyjeżdżasz po koncercie, po wielu godzinach śpiewania, tańczenia i rozdawania autografów, to chyba masz prawo się wkur*ić, że na miejscu nie ma nawet wieszaków, na których mógłbyś wysuszyć przepocone ubrania.
Lećmy dalej z twoimi kaprysami: dochodzi tutaj także lód w kostkach, napoje energetyczne i gazowane, alkohole konkretnych marek – whisky i czysta wódka.
Naprawdę? O tych swoich wymogach nawet nie wiedziałem (śmiech). Kurczę, osoby wypisujące takie farmazony naprawdę nie znają realiów koncertowych.
Wiadomo, zdarza się po koncercie wypić z organizatorem drinka w klubie, ale jakieś hurtowe ilości alkoholu nie wchodzą w grę. Pomyśl tylko – lato i upał, a w perspektywie parę wycieńczających występów. Kto normalny będzie w takich warunkach łoił whisky albo wódkę?!
W taki sposób nie pociągną długo nawet młodziacy, a co dopiero ja, pięćdziesięcioletni chłop z trzema dekadami kariery na karku. Ja chcę jeszcze pożyć (śmiech).
Bez odpowiednio przygotowanego raidera nie da się zagrać naprawdę dobrego koncertu?
Przez całe lata nie tworzyłem listy swoich wymogów. Godziłem się na to, że chociaż podczas występu daję z siebie wszystko, to organizator ma mnie w dup*e; nie zapewnia absolutnego minimum, jeżeli chodzi o komfort pracy i odpoczynku po niej. Ba! Nawet do tego, że po dobrze wykonanej robocie nikt nie powie ci nawet "dziękuję".
Ale w międzyczasie zbierałem raidery innych artystów, walające się po garderobach. Uświadomiłem sobie pewną zależność: jeżeli masz zbyt małe wymagania, druga strona cię nie szanuje.
Tak więc w pewnym momencie coś we mnie pękło i zacząłem walczyć o swoje. Wiesz, co się okazało? Organizatorzy stali się znacznie bardziej zaangażowani, mili i kulturalni.
Dziś wiem, że im więcej punktów w raiderze dowalę, tym bardziej będą mnie szanować. Długo i ciężko pracowałem na swoje nazwisko, więc chyba mam jakieś tam prawo do stawiania warunków. Większość organizatorów już wie, że lepiej ze mną nie zadzierać, bo może się to źle skończyć (śmiech).
Ale podkreślmy tutaj wyraźnie – to nie tak, że każdy punkt MUSI być spełniony. Jesteśmy ludźmi, nie wpadajmy w przesadę.
Zdarza się, że dzwoni do mnie ktoś i przerażonym głosem mówi "panie Marcinie, bardzo przepraszam, ale nie jestem w stanie zapewnić tego i tamtego".
A ja się śmieję i mówię, że damy radę, że jeśli zabraknie jakichś rzeczy wymienionych w raiderze, też zagram świetny koncert. Jak mawiał mój wujek – dobry pilot to i na drzwiach od stodoły wyląduje.
Wiesz, w tym wszystkim liczy się głównie fakt, że organizatorowi po prostu zależy. Jeżeli ktoś traktuje mnie jak człowieka, zawsze odpłacę mu tym samym.
Zdarzyło ci się odwołać jakiś występ z powodu niedopełnienia warunków wpisanych w umowę?
Raz w życiu, w roku 1997, odmówiłem wyjścia na scenę. Ale nie chodziło tutaj o gwiazdorskie kaprysy, tylko względy bezpieczeństwa.
Koncert plenerowy, masakryczna ulewa. Podchodzę do sceny i widzę, że jest zalana wodą, dosłownie do wysokości kostek. Powiedziałem organizatorowi, że nie ma szans – nie chcę, żeby mnie albo któregokolwiek z kolegów poraził prąd z jakiegoś przebitego kabla.
Cóż, te piętnaście osób, które dzielnie czekały w deszczu na nasz występ musiało odejść z kwitkiem.
Pamiętasz sytuację najbardziej ekstremalną?
Ech, sporo tego było... Ale wiesz, jak jest, po latach włącza się sentymentalizm, człowiek nawet najgorsze sytuacje z czasów młodości wspomina z łezką w oku.
W latach 90. grało się sporo koncertów w PGR-owskich magazynach, masowo przerabianych wówczas na dyskoteki. Po występie człowiek spał na zapleczu, ciesząc się, jeżeli miał do dyspozycji stary materac.
Zaplecze sanitarne? Jakie zaplecze?! Pamiętam, że pewnego razu pytam kogoś miejscowego, gdzie mogę się umyć, a ten mówi, że na zewnątrz jest jakiś zbiornik z wodą.
A więc ja co? Rozbieram się do naga i myję się; na trawie, przy drodze, po której jadą samochody. Ludzie trąbią i machają, a ja się tym nie przejmuję. Takie były warunki i nikt nie płakał z tego powodu.
Dzisiaj nie mógłbym zrobić czegoś podobnego, choć szkoda (śmiech). Wiesz, zaraz ktoś nagrałby to komórką, a portale plotkarskie zaczęłyby się ekscytować na zasadzie "nawalony Marcin Miller pokazuje fiuta".
Co sądzisz na temat wymogów stawianych przez wielkie gwiazdy popu? Weźmy np. na tapet Beyoncé, w której raider uwzględnia ponoć montaż nowych desek toaletowych oraz tytanowe słomki do napojów, kosztujące 3000 zł.
W pierwszym momencie myślę sobie, że z mojej perspektywy to lekka przesada i gwiazdorzenie. Ale z drugiej strony nie znamy przecież szczegółów; nie wiemy, czym taka osoba kieruje się, stawiając wymogi, które mogą wydawać się ekstrawaganckie.
A może jest przewrażliwiona na punkcie higieny, może lecąc na drugi koniec świata boi się panicznie tamtejszych zarazków? Jeżeli dzięki takim wymogom Beyoncé czuje się bardziej komfortowo i bezpiecznie, jej sprawa, a nie nasza.