Właściciel Amber Gold usłyszał dziś prokuratorskie zarzuty i natychmiast stał się Marcinem P. Z mediów zniknęło jego nazwisko, doskonale wszystkim znane i jeszcze przed chwilą odmieniane przez wszystkie przypadki.
Przepisy Prawa prasowego zabraniają publikować w prasie m.in. wizerunku i danych osobowych osób, przeciwko którym toczy się postępowanie karne. Właśnie dlatego szef Amber Gold nagle stał się Marcinem P., choć wszyscy przecież doskonale znają jego pełne nazwisko.
To nie pierwszy taki przypadek. Mieliśmy już przecież "znanego prezentera i celebrytę Jakuba W.", "Jarosława W., syna Lecha Wałęsy", "Wojciecha F., złotego medalistę z Sapporo" czy "Katarzynę W., żonę Bartłomieja Waśniewskiego". Za każdym razem powraca pytanie o sens zakazu publikacji nazwiska osoby publicznie znanej i rozpoznawalnej. Padają argumenty, że to przecież fikcja, która tylko utrudnia życie dziennikarzom i czytelnikom.
– Rzeczywiście, w wielu pojedynczych przykładach mamy do czynienia z zabawnymi sytuacjami, jak ta z Lechem Wałęsą i jego synem. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że są przypadki, w których postępowanie kończy się uniewinnieniem i tutaj ten przepis jest sensowny – mówi w rozmowie z naTemat prof. Zbigniew Ćwiąkalski, karnista z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Pytanie, czy jest sposób, by rozróżnić przypadki, w których zakaz publikacji jest uzasadniony, od tych, w których jest czystą fikcją? – Nie da się tego określić w ten sposób, bo status osoby publicznej jest umowny. Niektóre osoby chciałyby być uznawane za publicznie znane, niektóre wręcz przeciwnie. I jak to oddzielić? – stwierdza prof. Ćwiąkalski.
Rozwiązaniem, w sytuacji takiej jak ta z Amber Gold i Marcinem P., może być rezygnacja oskarżonego z zakazu publikacji jego nazwiska. Zgodę na publikację wizerunku i danych osobowych może też wydać sąd lub prokurator. Warunek? Ważny interes społeczny.